ROZDZIAŁ 17
Zwierząt ciąg dalszy
Podróżując bez dosiadania Pegaza, do następnej polis dotarli dopiero późnym popołudniem, dwa dni po wyruszeniu z Sapun Gard. To miejsce nazywało się Heyvanlar Gard.
- Co kraj, to obyczaj - mruknął filozoficznie Andrzej, gdy zobaczył mieszkańców.
Wszyscy ludzie, czy to dzieci, mężczyźni, kobiety byli ubrani w jedną, dwie lub trzy spódnice. Jedną założoną normalnie, drugą, jak bluzkę a trzecią na ramionach, jak pelerynę.
W dodatku wszędzie panoszyły się zwierzęta. I to nie zwykłe psy, kozy, czy kury, choć i te się zdarzały. Przy jednej chatynce stał sobie słoń, a tuż obok wylegiwał się tygrys. W czyimś ogródku obok siebie na drzewie wisiał leniwiec i koala.
W tym dziwnym miejscu musieli znaleźć kogoś imieniem Ramu Malwa.
Nie wiedząc od czego zacząć, podeszli do mężczyzny. Stał w najbliższym ogródku przy sadzawce, a towarzyszyła mu antylopa.
- Przepraszam - powiedziała Weronika, wchodząc na teren posesji. - Możemy zająć ci chwilkę?
- Oczywiście - odpowiedział nagabnięty. On też mówił z rosyjskim akcentem, najwyraźniej naturalnym w tym rejonie.
- Co robisz...? - Emilia zawiesiła głos.
- Eltur - przedstawił się szybko. - Eltur Maligatora, a karmię mojego aligatora.
Dopiero teraz zauważyli gada w sadzawce. Weronika cofnęła się kilka kroków.
Eltur zauważył jej zachowanie.
- Widzę, że jesteście przyjezdni. Postaram się wam wytłumaczyć... Każde dziecko w wieku trzech lat wybiera sobie towarzysza i obrońcę. Ja wybrałem aligatora, dlatego nazywam się Maligatora, ci co wybrali antylopę, jak moja żona nazywają się Mantilopę. A imię stanowi połączenie pierwszych liter kompanów rodziców. W moim przypadku to byli słoń i żółw*.
Skądś przybiegło dwoje dzieci. Chłopiec i dziewczynka, bardzo do siebie podobni. Pewnie mieli około siedmiu lat.
Ciemnowłose rodzeństwo zbliżyło się do nich. Dziewczynka trzymała w objęciach rudego kota, a chłopcu towarzyszyło kociołbe, gepardopodobne stwożenie.
Dziewczynka, nie wiadomo czemu, z miejsca przylgnęła do Juwenalis.
- Jak sie nasyfas - zapytała. Nie miała kilku zębów.
- Juwenalis, a ty?
- Ala Makota - powiedziała i pokazała swojego kociaka.
Nagle Andrzej, Wiktor, Weronika i Emilia, z niewiadomych przyczyn, dostali ataku kaszlu, chrząkania, parskania i kichania. Robili wszystko, żeby zamaskować swój śmiech, wywołany, nie tyle samym imieniem, co tonem jakim zostało wypowiedziane.
Emilia odkaszlnęła ostatni raz i spytała brata Ali o imię, bo była strasznie ciekawa co to za zwierzę mu towarzyszy.
- Alan Maservala.
A więc serwal - pomyślała.
- Szukamy Ramu Malwa - powiedział Wiktor, niepewny, czy nie powinien odmienić nazwiska. - Nie wiecie, gdzie można go znaleźć?
- Powinien być teraz u siebie - odparł Eltur. - Alan was zaprowadzi.
Alan z chęcią wykonał polecenie ojca. Gadał przy tym przez całą drogę z nimi i petrippusami.
Poczuli wielką ulgę, kiedy doprowadził ich na miejsce. Tak dużo na raz przez pięć minut nie usłyszało jeszcze nigdy żadne z nich. Jedną korzyść z tego odnieśli, mianowicie dowiedzieli się, że jest tu znakomity weterynarz. Dwie ofiary poszły za Alanem razem ze wszystkimi wierzchowcami, a reszta spotkała się z Ramu.
Ramu okazał się być miły i zaofiarował, że w drodze do pałacu zabierze ze sobą następne trzy osoby.
Postawił tylko jeden warunek, musieli znaleźć kogoś, kto zaopiekowałby się jego lwem, albo sami zostać, a przynajmniej jedna osoba z ich grupy.
Chwilę później wrócili Juwenalis i Radzim. Zostali natychmiast powiadomieni o dodatkowym utrudnieniu i ułatwieniu.
- Ja zostanę - powiedział Radzim. - Pegaz musi odbyć kurację, a pozostałe petrippusy i tak się nie nadają na pustynię. Ja też nie, więc prosta sprawa.
- Jak sobie chcesz. - Emilia wzruszyła ramionami.
Ramu zaprowadził ich do miejsca, w którym mogli kupić bądź wypożyczyć wielbłądy.
Zrobili tylko jeden, wielki błąd. Pojechali tam petrippusami. Co się tam działo, ludzkie słowo nie opisze. Petrippusy wpadły w panikę na widok wielbłądów. Kto widział spłoszonego konia, ten ma jasny obraz tej sytuacji.
W końcu udało się opanować to piekło, ofiar żadnych nie było i transakcja doszła do skutku.
Zapadła już ciemność, kiedy umęczeni posłańcy poszli spać.
Tuż przed samym snem Andrzej wysilił się na żart.
- Spotkaliśmy Alę Makotę, została nam jeszcze tylko sierotka Marysia.
Zasnęli z uśmiechami na ustach.
__________________________________________
* W imasekaiskim słoń to elefant, a żółw turtur
Zwierząt ciąg dalszy
Podróżując bez dosiadania Pegaza, do następnej polis dotarli dopiero późnym popołudniem, dwa dni po wyruszeniu z Sapun Gard. To miejsce nazywało się Heyvanlar Gard.
- Co kraj, to obyczaj - mruknął filozoficznie Andrzej, gdy zobaczył mieszkańców.
Wszyscy ludzie, czy to dzieci, mężczyźni, kobiety byli ubrani w jedną, dwie lub trzy spódnice. Jedną założoną normalnie, drugą, jak bluzkę a trzecią na ramionach, jak pelerynę.
W dodatku wszędzie panoszyły się zwierzęta. I to nie zwykłe psy, kozy, czy kury, choć i te się zdarzały. Przy jednej chatynce stał sobie słoń, a tuż obok wylegiwał się tygrys. W czyimś ogródku obok siebie na drzewie wisiał leniwiec i koala.
W tym dziwnym miejscu musieli znaleźć kogoś imieniem Ramu Malwa.
Nie wiedząc od czego zacząć, podeszli do mężczyzny. Stał w najbliższym ogródku przy sadzawce, a towarzyszyła mu antylopa.
- Przepraszam - powiedziała Weronika, wchodząc na teren posesji. - Możemy zająć ci chwilkę?
- Oczywiście - odpowiedział nagabnięty. On też mówił z rosyjskim akcentem, najwyraźniej naturalnym w tym rejonie.
- Co robisz...? - Emilia zawiesiła głos.
- Eltur - przedstawił się szybko. - Eltur Maligatora, a karmię mojego aligatora.
Dopiero teraz zauważyli gada w sadzawce. Weronika cofnęła się kilka kroków.
Eltur zauważył jej zachowanie.
- Widzę, że jesteście przyjezdni. Postaram się wam wytłumaczyć... Każde dziecko w wieku trzech lat wybiera sobie towarzysza i obrońcę. Ja wybrałem aligatora, dlatego nazywam się Maligatora, ci co wybrali antylopę, jak moja żona nazywają się Mantilopę. A imię stanowi połączenie pierwszych liter kompanów rodziców. W moim przypadku to byli słoń i żółw*.
Skądś przybiegło dwoje dzieci. Chłopiec i dziewczynka, bardzo do siebie podobni. Pewnie mieli około siedmiu lat.
Ciemnowłose rodzeństwo zbliżyło się do nich. Dziewczynka trzymała w objęciach rudego kota, a chłopcu towarzyszyło kociołbe, gepardopodobne stwożenie.
Dziewczynka, nie wiadomo czemu, z miejsca przylgnęła do Juwenalis.
- Jak sie nasyfas - zapytała. Nie miała kilku zębów.
- Juwenalis, a ty?
- Ala Makota - powiedziała i pokazała swojego kociaka.
Nagle Andrzej, Wiktor, Weronika i Emilia, z niewiadomych przyczyn, dostali ataku kaszlu, chrząkania, parskania i kichania. Robili wszystko, żeby zamaskować swój śmiech, wywołany, nie tyle samym imieniem, co tonem jakim zostało wypowiedziane.
Emilia odkaszlnęła ostatni raz i spytała brata Ali o imię, bo była strasznie ciekawa co to za zwierzę mu towarzyszy.
- Alan Maservala.
A więc serwal - pomyślała.
- Szukamy Ramu Malwa - powiedział Wiktor, niepewny, czy nie powinien odmienić nazwiska. - Nie wiecie, gdzie można go znaleźć?
- Powinien być teraz u siebie - odparł Eltur. - Alan was zaprowadzi.
Alan z chęcią wykonał polecenie ojca. Gadał przy tym przez całą drogę z nimi i petrippusami.
Poczuli wielką ulgę, kiedy doprowadził ich na miejsce. Tak dużo na raz przez pięć minut nie usłyszało jeszcze nigdy żadne z nich. Jedną korzyść z tego odnieśli, mianowicie dowiedzieli się, że jest tu znakomity weterynarz. Dwie ofiary poszły za Alanem razem ze wszystkimi wierzchowcami, a reszta spotkała się z Ramu.
Ramu okazał się być miły i zaofiarował, że w drodze do pałacu zabierze ze sobą następne trzy osoby.
Postawił tylko jeden warunek, musieli znaleźć kogoś, kto zaopiekowałby się jego lwem, albo sami zostać, a przynajmniej jedna osoba z ich grupy.
Chwilę później wrócili Juwenalis i Radzim. Zostali natychmiast powiadomieni o dodatkowym utrudnieniu i ułatwieniu.
- Ja zostanę - powiedział Radzim. - Pegaz musi odbyć kurację, a pozostałe petrippusy i tak się nie nadają na pustynię. Ja też nie, więc prosta sprawa.
- Jak sobie chcesz. - Emilia wzruszyła ramionami.
Ramu zaprowadził ich do miejsca, w którym mogli kupić bądź wypożyczyć wielbłądy.
Zrobili tylko jeden, wielki błąd. Pojechali tam petrippusami. Co się tam działo, ludzkie słowo nie opisze. Petrippusy wpadły w panikę na widok wielbłądów. Kto widział spłoszonego konia, ten ma jasny obraz tej sytuacji.
W końcu udało się opanować to piekło, ofiar żadnych nie było i transakcja doszła do skutku.
Zapadła już ciemność, kiedy umęczeni posłańcy poszli spać.
Tuż przed samym snem Andrzej wysilił się na żart.
- Spotkaliśmy Alę Makotę, została nam jeszcze tylko sierotka Marysia.
Zasnęli z uśmiechami na ustach.
__________________________________________
* W imasekaiskim słoń to elefant, a żółw turtur
--------------------------------------------------------
Szczęśliwego Nowego Roku!!!!!!!!!!!!!!!!
Moje życzenia noworoczne (mam dwie opcje) są takie:
1. opcja - dodajcie do siebie te wszystkie świąteczne, urodzinowe, imieninowe itd. życzenia i jeszcze co tam sami chcecie... I tego wszystkiego Wam życzę ;)
2. opcja - najpierw Wy coś tam pożyczcie mi. Ok, już? No to, NA-WZA-JEM!!!
10... 9... 8... 7... 6... 5... 4... 3... 2... 1...
<kielichy w górę> Happy New York (czy jakoś tak :P)
A teraz lecę, bo trzeba to jeszcze uczcić z ludźmi, którzy z jakichś powodów tu są ;)