czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 5


ROZDZIAŁ 5
Niespodziewany gość

  
    Emilia nie myliła się co do ciężkiej pracy.
    Zerwali się z samego rana, co prawda troszkę nie wyspani, ale pchani siłą rozpędu odsłonili mechanizm, zakrywany przez obraz.
    Porównali oryginał z rysunkiem i, upewniwszy się uprzednio, że wszystkie szczegóły się zgadają, odwiesili malowidło. Następnie usiedli na łóżku. Weronika obsłużyła kolegów blokami technicznymi i ołówkami.
    - Czyli musimy – podsumował Andrzej – wpisać Chronos i Aion. Ale jak? Pokaż to dziwne coś – zwrócił się do koleżanki.
    - To dziwne coś – wyjaśniła Emilia – wygląda jak zegar, tylko zamiast cyfr ma litery. Za dwunastkę jest N, za jedynkę C, potem N, O, H, I, O, S, I, R, O i A zamiast jedenastki.
    Wiktor zapisał litery na kartce, a obok napisał imiona dwóch bogów czasu.
    - Wiecie co ja myślę? - zapytał głupio.
    - Tak, oczywiście – zadrwiła Weronika. - Przecież każdy z nas umie czytać w myślach. Ty nie?
    Brat ją zignorował. - Uważam, że powinniśmy lecieć po kolei. To znaczy – dodał widząc na sobie pytające spojrzenia przyjaciół. - Przekręcić tę trójkątną część najpierw na C, potem na H, R, pierwsze O, pierwsze N, drugie O i S. I tak dalej.
    - Geniuszu - powiedziała sarkastycznie Weronika - koło nie ma początku.
    - Masz rację – zgodził się z nią – ale, jak zauważyła Emilia, cytuję „ to dziwne coś wygląda jak zegar”. Trzeba iść godzinami.
    Weronika zamilkła.
    - To tylko jedna z wielu możliwości - ostrzegła go Emilia. - Nie bądź taki pewny swego.
    - Dobra – zdecydował Andrzej – Co szkodzi spróbować?
    Już podniósł się i skierował w stronę obrazu, kiedy do drzwi zapukała pani Nikola.
    - Co chcecie na śniadanie? Szybko składajcie zamówienie, bo Mikołaj siedzi w kuchni i już robi.
    - A co? - spytała ciekawie Weronika.
    - Hmm. Nie wiem. - Uśmiechnęła się do córki. - Znasz swojego ojca.
    - Ja chcę jajecznicę – poprosił Wiktor.
    - I płatki – dodała siostra.
    - A wy? - zapytała gości gospodyni.
    - Ja chyba też zjem płatki. - odpowiedziała Emilia.
    - Ja chciałbym dwie kanapki z szynką.
    - Świetnie. To ja idę na dół.
    Przyjaciele spojrzeli po sobie. Nie wiedzieli czemu, ale nie chcieli, żeby państwo Niki dowiedzieli się o ich prywatnej zagadce.
    - Może powinniśmy im powiedzieć? - zaproponowała Emilia, choć z góry było wiadomo, że tego nie zrobią.
    - Nie.
    - Przecież to nic ważnego.
    - To na pewno błaha sprawa. Po co mają sobie tym zawracać głowę.
    - OK - zgodziła się łatwo Emilia. - Z dążymy chyba przed śniadaniem z tymi bogami, co?
    - Lepiej zróbmy to po śniadaniu - zdecydowała Weronika, wychodząc już z pokoju. - Będzie spokojniej.
    Po posiłku wrócili pędem na górę. Wiktor drżącymi z emocji rękami zdjął obraz. Emilii również trzęsły się ręce, gdy wskazywała kolejno litery.
    Kiedy skończyła i opuściła ręce, trójkąt wykonał do tyłu obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni.
    Oniemiali, stali i patrzyli jak z cichym szelestem wysuwa się część ściany, ukazując ich oczom początek kręconych schodów, prowadzących w dół. Prosto w ciemność.
    - Strasznie strome są te schody – przerwał wreszcie milczenie Andrzej.
    - Muszą – odpowiedziała trzeźwo Emilia. - Inaczej bardzo rzucałby się w oczy fakt, że część ściany odstaje od reszty i jest pusta w środku.
    - Schodzimy? - zapytała drżącym głosem Weronika.
    - Nie teraz - odrzekł Wiktor. – Kiedy nasi rodzice wyjdą.
    - Tata, zdaje się już wyszedł, a mama idzie do pracy za dwie godziny.
    - Nooo, to przecież nie będziemy tu stać, jak te kołki przez ten czas - stwierdził Andrzej i zaproponował douporządkowanie biblioteki.
    Dwie godziny później, znów stali przed wejściem niczym słupy soli. Nie umieli wymówić nawet słowa.
    Andrzej próbował przełknąć ślinę, ale w ustach czuł przeraźliwą suchość.
    - No to schodzimy. - Powiedział lekko zachrypniętym głosem i pierwszy wszedł w ciemność.
    Reszta, ośmielona jego odwagą, poszła za nim.
    Przyświecając sobie latarkami, zeszli trzy piętra niżej. 
    - Jesteśmy pod piwnicą – szepnęła Weronika.
    Wiktorowi przyszła nagle do głowy myśl, która omal nie przyprawiła go o zawał serca.
    - A co jeśli przejście się zamknie? - zapytał niemal niedosłyszalnie.
    Emilia, jedyna która usłyszała jego wypowiedź, pobladła i rzuciła się w kierunku schodów.
    - Gdzie ona tak poleciała? - zaniepokoił się Andrzej.
    Wiktor powiedział im, już trochę głośniej, co wstrząsnęło nim, później Emilią. Weronika i Andrzej zdążyli się porządnie wystraszyć, zanim dziewczyna wróciła.
    - Nie były zamknięte – powiedziała zadyszana od biegu. - Postawiłam w przejściu krzesło dla pewności. 
    Uspokojeni mogli poświęcić całą swoją uwagę na penetrowanie wnętrza.
    Weronika znalazła włącznik światła, opierając się w pewnym momencie o ścianę. Przeglądali notatniki znalezione na biurku, kiedy zalała ich jasność. Nagły przypływ światła, sprawił że podskoczyli ze strachu.
    Kolejna dawka zaskoczenia sprawiła, że stali się bardziej nerwowi. Szybko jednak docenili korzyści, jakie otwierał przed nimi zapalony żyrandol, zawieszony u sufitu.
    Wyłączyli latarki, porzucili zapiski poprzedniego właściciela posiadłości i rozejrzeli się dokładniej po pomieszczeniu.  
    - WOW!!!!!!! - podsumował niezwykle trafnie Andrzej.
    Pokój stanowił połączenie gabinetu przyrodnika z laboratorium szalonego naukowca.
    Wszędzie porozwieszane były plansze, przekroje, opisy i schematy roślin, zwierząt i maszyn. Na blacie stały różne fiolki i słoje z resztkami, nie nadającymi się już do obojętnie jakiego użytku. Przy przeciwległej schodom ścianie było szerokie, okrągłe podium obudowane niskim murkiem, sięgającym kolan. Nad tym nietypowym placem zawieszony został metalowy okrąg z drutami łączącymi środek z brzegami tegoż okręgu. Całość robiła imponujące wrażenie.
    - Ja nie... No, to jest... Super - oznajmiła Emilia.
    - Tu jest obłędnie!!!!! - wyraził swój zachwyt Wiktor.
    - Bierzcie po zeszycie i spadamy - przerwała im te okrzyki Weronika. - Nie powinno nas tu być.
    - Wręcz przeciwnie - powiedziała Emilia. - Niby po co były te wszystkie zagadki i wskazówki?
    - Żebyśmy znaleźli to miejsce - przyłączył się do niej Andrzej.
    - Ja nie mówię, że się tu włamaliśmy. Twierdzę tylko, że nie jest to miejsce dla nas.
    - Od kiedy jesteś taka grzeczniutka? - zdziwił się Wiktor.
    Siostra spojrzała na niego wilkiem.
    - Najpierw dowiedzmy się, czemu miało służyć to pomieszczenie. – Nie ustępowała - A później kiedy już upewnimy się, że przebywanie tutaj...
    - Ok - przerwała jej Emilia, wiedząc, że nie wygrają z tym osłem w ludzkiej skórze. - Niech ci będzie. Chłopaki, bierzcie makulaturę - rozkazała.
    - Może wreszcie zanocujemy na tym drzewie, co? - zapytał Wiktor, kiedy szli na górę.
    - Właśnie – poparł go Andrzej.
    - W sumie niezły pomysł – pochwaliła Emilia. - Będziemy mogli przeglądać notatniki bez obaw, że ktoś nam przeszkodzi.
    - No dobra - zgodziła się Weronika. - Zostawiliśmy latarki i zapalone światło – zauważyła, kiedy byli już na górze. - Zacznijcie się pakować, a ja zejdę z powrotem.
    Schodząc słyszała, jak Andrzej powiadamia swoją rodzicielkę o planach grupy przez komórkę.
    Latarki znalazła na biurku i już miała wracać, kiedy ciekawość wzięła nad nią górę.
    Powoli podeszła do kręgu. Obeszła go dokoła, gdy nagle potknęła się na nierównej posadzce. Byłaby się przewróciła, na szczęście skończyło się tylko na obtartej dłoni, gdy w ostatniej chwili oparła się o ścianę z cegieł.
    Zła na siebie, klnąc w myślach szybko wyszła z tego „idiotycznego miejsca”, gasząc za sobą światło.
    Za nią zaczęły dziać się dziwne rzeczy.

                                                      * * *

    „Dziadek nie pozwala tam wchodzić” pomyślała jasnowłosa, na oko dziewięcioletnia dziewczyna, stojąc przed lekko uchylonymi drzwiami. „Ale o patrzeniu nic nie mówił, więc jeśli tylko zajrzę to, chyba nic się nie stanie.”
    Zaglądnęła przez szparę do niedozwolonego pokoju. To co ujrzała zaintrygowało ją tak, że zapomniała o zakazie. Rozglądnęła się czy nikt, a zwłaszcza Dziadek, nie idzie i weszła do środka.
    Znalazła się w małym pomieszczeniu. Na scriptorium leżały pergaminy i papirusy, niektóre luzem, a niektóre oprawione w okładki. W kałamarzach były pióra, trzciny i atrament. W donicach rosły rośliny, przez nią nierozpoznane. Kilka obrazów przedstawiało nieznany jej widok. W szklanej gablotce było mnóstwo rzeczy, o których nawet nie wiedziała, że istnieją. Cały pokoik składał się dla niej z samych niewiadomych.
    „To chyba jego prywatne sanktuarium.”
    Podeszła do dziwnego baseniku, stojącego za niedokładnie zasuniętym parawanem. 
   Było to takie samo podium otoczone murem, z okręgiem zawieszonym wyżej, jakie znalazła czwórka przyjaciół. 
   Blondynka pomacała cegły i spojrzała do góry na obręcz. Weszła na murek i opierając się ręką o ścianę próbowała dotknąć druty.
    „Jestem za niska.” pomyślała z niezadowoleniem. „Chyba...”
    Wtedy zagrzmiało. Dziewczynie wydało się, że piorun trafił prosto w dom, w którym się znajdowała. Wpadła do środka koła. Stłukła sobie przy tym boleśnie łokieć i pośladki. Okrąg nad nią rozjarzył się bladoniebieskim światłem.
    Zamknęła oczy i zagryzła wargi, żeby nie krzyknąć.

                                                      * * *                                                         
   
    Siedzieli na łóżku Wiktora i słuchali jednostronnie rozmowy, którą toczyła Weronika z matką. Byli już spakowani i gotowi do wyjścia. Czekali tylko na zgodę pani Nikoli.
    - Tata pozwolił. Kazał jeszcze tylko zapytać ciebie. … Nic się nam nie stanie. … Ale... Dobrze... Tak... Dziękuję. - Rozłączyła się i przewróciła oczami. - Mamy zgodę, ale pod warunkiem, natychmiastowego powrotu gdyby; padało, śnieżyło, wybuchł wulkan, było trzęsienie ziemi, tsunami, trąba powietrzna, któreś z nas miało złamanie otwarte lub zamknięte jakiejkolwiek części ciała, napad dzikich zwierząt na przykład much i wszelkie inne kataklizmy włącznie z katarem.
    - To co idziemy? - zapytał dziarsko Andrzej.
    - Jasne! - zawołała Emilia.
    - To bierzemy po plecaku – powiedziała Weronika – i już nas nie ma.
    - Cicho! - poprosił Wiktor. - Słyszycie?
    - Coś słyszę - rzekła po chwili Emilia.
    - Aha – dodał Andrzej. - Coś z dołu.
    Weronika wzięła jedną latarkę i pierwsza zeszła po schodach. Pamiętała o potknięciu i wydawało jej się, że coś wcisnęła, ale nie była pewna i wyrzuciła niechcianą myśl z głowy. Teraz miała same obawy.
    Skuloną i przestraszoną blondynkę znaleźli na środku podium.
    - Var jam er? - spojrzała na nich błagalnie zapuchniętymi od płaczu oczami.
    - No to mamy problem - stwierdził ponuro Wiktor w zapadłej po tym pytaniu ciszy.
    - Va du sa? - zapytała zdezorientowana. - Var jam er?! - powtórzyła rozpaczliwie.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 4


ROZDZIAŁ 4
Rozwikłanie zagadki

    Drogę do domu pokonali w błyskawicznym tempie, nie odzywając się do siebie i całą energię wkładając w  nogi. Rowery złożyli byle jak w szopie zmienionej w garaż. Wbiegli szybko do budynku i tam zmuszeni byli się zatrzymać.
    - Matko boska – zawołała pani Nikola. - Coś się stało?
    - Nie – odparł Wiktor, a pozostali pokiwali głowami.– Po prostu chcieliśmy jak najszybciej wrócić. - I była to sama prawda.
    - Dobrze – uspokoiła się jego matka. – Kolacja będzie za chwilę.
    - Dziękujemy – powiedziała Emilia.
    - Idziemy do biblioteki - zawołała Weronika i już ich nie było.
    Weszli do pomieszczenia i rzucili się na malunek. Andrzej ściągnął obraz, ale za nim nic nie było. Rozczarowany już chciał odwiesić go z powrotem, kiedy Emilia wydała z siebie zduszony okrzyk.
    - Spójrzcie! Do ramy jest coś przyczepione!
    - To jakaś kartka! - wykrzyknął Wiktor i wyciągnął papier.
    - Przeczytaj  co jest tam napisane - rozkazał Andrzej, zawieszając obraz na ścianie.
    - To po grecku. - stwierdził.
    - Daj mi to - zażądała Emilia.
    Czas teraz wyjaśnić jak się poznali. W podstawówce chodzili razem do tej samej klasy. Jednak to nie tam się zaprzyjaźnili. Oprócz zwykłych lekcji, jeździli do miasta pobierać nauki języków obcych. Mieli inteligentnych rodziców, którzy słusznie twierdzili, że lepiej znać nie tylko ojczystą mowę. I tak każde z nich znało angielski, niemiecki i francuski. Tych trzech uczyli się od małego. Później, kiedy już mamy uznały ich za odpowiednio dorosłych do samodzielnej jazdy autobusem, zawsze siadali koło siebie i powoli stali się nie rozłączni.
    Po angielskim, niemieckim i francuskim ich drogi się rozeszły. Weronika stała się ekspertką w mowach słowiańskich. Emilia postawiła na łacinę, grekę, grupę romańską i uczyła się perskiego. Andrzej biegle posługiwał się walijskim, irlandzkim, szkockim, holenderskim i językami skandynawskimi. Wiktor celował w japoński, tajski, węgierski, fiński i galicyjski. Znał też trochę albański.
    Nauka przychodziła im łatwo. Cała czwórka miała nieprzeciętne zdolności językowe, zapewne zapisane w genach. W ich rodzinach wszyscy członkowie potrafili porozumieć się w co najmniej pięciu językach.  
    Teraz Emilia studiowała tekst z kartki.
    - To po starogrecku - stwierdziła – Nie wiem czy uda mi się dokładnie przetłumaczyć, ale spróbuję.
    - Jak coś, to widziałam tu słownik.
   - Ja - przeczytała Emilia - wysłanniczka najmądrzejszej, przekazuję wam wskazówkę. Dobrze radzę, przypatrzcie się memu otoczeniu i nie tracąc czasu, zapiszcie wiek.  
    - Dlaczego to się nie rymuje? - zapytał z żalem Wiktor.
    Emilia popatrzyła na niego niechętnie swoimi, zielonymi oczami.
   - To jest przekład mojego autorstwa, a ja nie jestem wierszokletką. Zresztą w oryginale też nie było rymów.
    - A czy „aion” nie oznacza epoki? - spytała Weronika, błądząc wzrokiem po liściku.
    - Tak - odpowiedziała przyjaciółka. – Wiek, epoka. A co?
    - Nic. Tak tylko pytam.
    - Dzieci! - zawołała z kuchni pani Nikola. - Chodźcie jeść.
    Po kolacji poszli szybko na górę. Korzystając z tego, że państwo Niki siedzieli na dole, sprawdzili co jest za obrazem w ich pokoju.
    - W skarbnicy wiedzy wiadomość leży. - Przeczytała Emilia wiadomość, napisaną, dla odmiany łaciną.
    - Są dwie możliwości. – powiedział Wiktor – Albo patrzymy w odwrotnej kolejności...
    - Albo chodzi o coś innego - wpadła mu w słowo siostra. - Na przykład książka...
    - Bo, że o bibliotece tu mowa – przerwał jej z kolei Andrzej – to nie ma wątpliwości.
    - Dobra – rzekła Emilia – został nam jeden obraz. Sprawdzimy co jest tam i możemy pomyśleć.
    Niestety, w salonie rodzice bliźniąt oglądali telewizję. Poszli więc do biblioteki. Emilia przepisała przetłumaczony tekst z obu kartek do swego świętego zeszytu. Andrzej przyniósł dwa słowniki, łacińsko-polski i grecko-polski.  
    - Lepiej się upewnić - uśmiechnął się do Emilii.
    Tymczasem Wiktor buszował w gabinecie. Sprawdzał czy nie ma tu wskazówki. Wprawdzie notka mówiła o skarbnicy wiedzy, ale gabinet nie był oddzielnym pomieszczeniem. Stanowił część czytelni, a poza tym, też leżało w nim mnóstwo woluminów. Nie znalazł tego czego szukał, lecz zobaczył książkę, która go zainteresowała. Jej tytuł brzmiał „Bogowie starożytnej Grecji i Rzymu”. Zabrał ją ze sobą i usiadł obok kolegów.
    - Gdzie Weronika? - zapytał.
    - A, gdzieś tam. - Emilia jedną ręką machnęła w stronę regałów, a na drugiej nadal opierała policzek. Nie podniosła głowy znad zeszytu i zasłona kasztanowych włosów, sięgających jej za łopatki uniemożliwiła Wiktorowi zobaczenie nad czym tak się zastanawia.
    - Ktoś mnie wołał? - Weronika pojawiła się przy nich.
    - Tylko pytałem gdzie byłaś.
    - Szukałam tej wiadomości z liściku. Przejrzałam mnóstwo książek. Przy okazji je posegregowałam. 
    - Dobry pomysł - pochwalił ją Andrzej. - Możemy upiec dwie pieczenie  na jednym ogniu. A nawet trzy, bo i czas szybciej zleci.
    O wpół do jedenastej państwo Niki opuściło salon i dali pole do działania nastolatkom.
    - Nie utrudniajcie sobie, odpowiedź jest blisko. Bogowie was przeprowadzą przez wszystko. - Teraz czytał Wiktor. Wiadomość była po galicyjsku.
    Emilia przepisała ją szybko do kajetu.
    - Co wy tu jeszcze robicie? - zdziwił się pan Mikołaj. - Do łóżek marsz.
    Poszli na górę, przebrali się w piżamy i czekali, aż gospodarz zaśnie.
    Wiktor, tymczasem przeglądał książkę, znalezioną w bibliotece. Na razie nie czytał, przeglądał ją tylko i oglądał obrazki, pojawiające się od czasu do czasu. Doszedł właśnie do Ateny. Spojrzał na ilustrację i serce zjechało mu do żołądka. 
    - Andrzej! - syknął – Patrz.
    - Ja – tu wyraził co on – przecież to ta sowa.
    - Aha – przytaknął Wiktor. – Tata już pewnie śpi. Chodźmy do dziewczyn.
    Skorzystali z tajnego przejścia. Drzwi nie wydawały już tego upiornego dźwięku, który zaskoczył ich za pierwszym razem. Sami się o to postarali.
    Dziewczyny odwróciły się, kiedy usłyszały, że wchodzą.
    - Już chciałyśmy do was... - zaczęła Emilia i urwała w pół słowa. Widocznie ich miny mówiły same za siebie.
    - Szybko powiedzcie coście znaleźli - zażądała Weronika.
    - To on znalazł. - rzekł szybko Andrzej widząc dwie harpie, zachłannie  wpatrujące się w niego i Wiktora.
     Przyjaciółki patrzyły już tylko na Wiktora, a on tryumfalnie otworzył książkę i pokazał im ilustrację Ateny z sową.
    Weronika rzuciła się do laptopa. Wpisała w wyszukiwarce „sowa Ateny”. W obrazach pokazał się ptak, który dawał im wskazówki.
    - Sowa pójdźka – przeczytała podpis pod zdjęciem. Teraz napisała „pójdźka” i kliknęła pierwsze co jej się wyświetliło. - Pójdźka zwyczajna, Athene noctua. Nawet nazywa się sowa Ateny. Czemu nie wpadliśmy na to wcześniej? 
    - Dobra, tam - pogonił ją niecierpliwie Andrzej. - Czytaj dalej.
    - Charakterystyka raczej nas nie obchodzi - mruczała do siebie przewijając stronę. - Ciekawostki. W starożytnej Grecji pójdźka była poświęcona Atenie. Wierzono, że używała je jako posłannice.   
    - To stąd ta wysłanniczka najmądrzejszej - zrozumiał Wiktor.
    Emilię nagle olśniło. Wzięła książkę o bogach i otworzyła ją na spisie treści.
    - O co chodzi? - zapytał ją Andrzej. - Wyglądasz, jakbyś doznała Objawienia Pańskiego, czy czegoś w tym rodzaju.
    - A jeśli – zaczęła – te dwie ostatnie wskazówki mówiły o tym samym? Te o skarbnicy i o bogach nas prowadzących. - dodała widząc pytające spojrzenia.
    - Rozumiem – powiedziała Weronika. - Myślisz, że to wiadomość, w której poprowadzą nas bogowie.
    - Ja uważam, że ta notka z sypialni odnosiła się do pierwszego liściku. - orzekł Wiktor. - Zaś to o tych bogach musi być o tej książce.
    - Albo to przypadek. - stwierdziła trzeźwo Weronika.
    - Wiedziałam – wykrzyknęła Emilia. Trzeba dodać, że całą rozmowę prowadzili szeptem. - Popatrzcie na kartkę z biblioteki i na spis treści.
    Zgodnie pochylili głowy nad tekstem pisanym po grecku. Czytanie w tym języku nie sprawiało im żadnych trudności. Wszyscy czworo znali alfabet łaciński, grecki i cyrylicę, która bardzo przypomina grecki. Umieli to powiedzieć, ale nie całkiem rozumieli tekst.
    - Tu – pokazała im Emilia. - Przetłumaczyłam to jako „nie gubiąc czasu, wpiszcie wiek”. A chodziło o to, żeby nie stracić Chronosa i wpisać Aiona.  
    - Co?
    Emilia nic nie mówiąc otworzyła „Bogów Greckich i Rzymskich” na Aionie.
    - Aion – przeczytał Wiktor, który stał najbliżej Emilii, bo ta najwyraźniej w świecie zapomniała jak się mówi. - Grecki bóg czasu. -
Jego wzrok padł na obrazek obok. - Patrzcie! To te dwa klucze. Klucze do wrót przeszłości i przyszłości.
    - A cztery pory roku – dodała odkrywczo Weronika - miały nas naprowadzić na Chronosa.
    - Bogowie nas przeprowadzą - powiedział Wiktor.
    - Cały czas chodziło o czas - rzekła rozgoryczona Weronika.
    - I co teraz? - zapytał Andrzej.
    - Teraz idziemy spać – powiedziała złowieszczo Emilia – bo jutro czeka nas pracowity dzień.
    - Jak można zasnąć po czymś takim? - powiedział Andrzej.
    Pięć minut później spał snem kamiennym.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 3


ROZDZIAŁ 3
Stado sów

    Rodzina Niki mieszkała w swoim nowym domu już tydzień.
    Andrzej i Emilia codziennie przychodzili do swoich przyjaciół. Podczas tych odwiedzin głowili się nad tym, co mogą oznaczać litery na okręgu, którego środek stanowił odstający trójkąt. Nie musieli ściągać obrazu, by oglądać „zegar słoneczny” we wgłębieniu w ścianie, ponieważ Emilia od razu przerysowała każdy szczegół do zeszytu, z którym się nie rozstawała.
    Oprócz rozwiązywania zagadek musieli również dokańczać porządki. 
    Siedzieli właśnie w bibliotece i układali książki, które uprzednio powpychali byle jak i byle gdzie na półki.
    Postanowili też sporządzić katalog, jak w prawdziwej bibliotece. Przy okazji odkładania czytali trochę i okazało się, że lektura jest bardzo ciekawa i pouczająca. Sprzątanie szło jak z kamienia, za to czwórka przyjaciół poszerzała swą wiedzę.
    Emilia skończyła czytać interesujący rozdział dzieła, traktującego o sztuce leczenia ziołami. Zapisała dane dotyczące księgi i ustawiła ją na właściwym miejscu. Podniosła głowę w poszukiwaniu następnego tomu i jej wzrok padł na przeciwległą ścianę.
    - Zauważyliście – powiedziała powoli – że tu też jest taki obraz, jak ten w pokoju Wiktora?
    Pozostała trójka spojrzała we wskazanym kierunku.
    - Rzeczywiście – powiedziała ze zdumieniem w głosie Weronika – że też nie zauważyliśmy tego wcześniej.
    - Chodźcie – zawołał Andrzej zrywając się z miejsca. – Może za tym też coś jest.
    Szybko podeszli do malowidła.
    - Wam też się wydaje, że coś tu się nie zgadza? - zapytała Weronika.
    - Właśnie chciałam spytać o to samo.                                              
    Długo próbowali znaleźć różnicę, ale nie umieli. Wreszcie odezwał się Wiktor.
    -Spójrzcie na niebo. Jest ciemniejsze. I jeszcze lecą po nim jakieś ptaki.
    Istotnie. Na poprzednim obrazie był wschód i sowa miała pochyloną głowę, teraz słońce zachodziło, a ptak przypatrywał się uważnie lecącemu kluczowi.
    Andrzej spojrzał z ociąganiem na książki, które (czytali) mieli poukładać i podjął męską decyzję.
    - Może jeszcze gdzieś są inne obrazy. Przejdźmy się po domu i poszukajmy ich.
    Rozdzielili się. Każdy poszedł w inną stronę. Wiktor do gabinetu, Andrzej do pokoju dziennego, Emilia miała spenetrować hol, a Weronika sypialnie rodziców po drodze również sprawdzając korytarz na piętrze. Z tego wszystkiego zapomnieli sprawdzić, co jest za malowidłem.
    Znalazły się jeszcze dwie sowy. Jedna w salonie druga w pokoju państwa Niki. Na żadnym obrazie nie powtórzyła się pora doby. Na tym z salonu był środek dnia, a na tym z sypialni panowała noc.
    - Najlepiej będzie – oznajmiła Emilia – jeśli sporządzimy dokładne opisy obrazów i potem wypiszemy szczegóły, którymi się różnią.
    - To przecież nie teraz - Wiktor zaprotestował. – Skończmy najpierw ten jeden regał.
    - On ma rację - Weronika wyjątkowo zgodziła się z bratem. - Pierw zrób jedno i weź się za drugie.
    - Mówisz jak moja mama. - skrzywił się Andrzej. - Ale niech wam będzie.
     Zrezygnowali na razie z tajemnicy, na rzecz ciekawej lektury, to znaczy  na rzecz porządków. Nawet Emilia, która zdawała się coraz bardziej zaintrygowana tajemnicą, z radością wzięła udział w ogólnym szale czytelniczym.
     Wieczór zastał ich siedzących na podłodze, otoczonymi kartkami papieru i książkami. Nadszedł czas, aby się pożegnać.
    - Rodzice mówią – przypomniała sobie Weronika – że możecie zostać na noc, jeśli chcecie. Oferta ważna od jutra i nie kończąca się nigdy.
    - Jasne, że chcemy! - odpowiedział za siebie i Emilię Andrzej.
    - A gdzie mielibyśmy spać? - spytała rzeczowo Emilia.
    - Albo na dmuchanym materacu, albo na łóżku. – odpowiedział Wiktor – Zależy gdzie chcecie, bo nam to wszystko jedno.
    - OK - uśmiechnął się Andrzej – Zameldujcie rodzicom, że jutro „ja zostaję tu do rana”
    - Ja też jestem zakręcona i nocuję u was.
    Następnego dnia zostali wygonieni na dwór przez państwo Niki. Czas do wieczora spędzili bardzo aktywnie. Mianowicie wpadli na pomysł, a właściwie to Andrzej wpadł, dokończenia swojej bazy. W zeszłym roku chcieli zrobić to samo i prawie ów plan wykonali. Teraz należało ją tylko udoskonalić.
    Ich baza stanowiła coś pośredniego między domkiem na drzewie, a szałasem. Tylną częścią opierała się o drzewo i miała dwa piętra. Kiedyś było to mieszkanie leśniczego, które zostało częściowo spalone. Spłonęła tylko połowa budynku wraz z dachem, pozostała część została jedynie okopcona. W poprzednie wakacje, nim zabrali się do pracy porządnie sprawdzili wytrzymałość pozostałych ścian i podłogi. Później uzupełnili brakującą ścianę panelami, a jako izolację wepchnęli siano między dziury. Następnie zrobili płaski dach z płyt OSB i umocnili konstrukcję wspornikami. Dokładnie nad dachem  były dwa grube konary, ukośnie odchodzące od pnia. Na tych gałęziach umieścili bardzo twarde płyty pilśniowe. Przynieśli starą zasłonę prysznicową, w charakterze firanki (prawdziwych nie pozwolono im zabrać). Pocięli ją i przybili do ram okiennych. I na tym ich praca się skończyła. Nic więcej im się robić nie chciało.
    Rodzice dopilnowali, by ciężka praca pociech nie poszła na marne. Dorobili ściany piętra, wycieli w nich otwory na okna i drzwi, ogrodzili platformę drewnianą balustradą (górna część domku była mniejsza od dolnej), wstawili szyby i zabezpieczyli budowlę przed niechcianymi gośćmi.
    Prawie wszystkie materiały budowlane dostali od pana Greda, który remontował dom i nie bardzo wiedział co zrobić z pozostałym budulcem – wyrzucić szkoda, ale nie ma gdzie użyć. Można powiedzieć, że spadli mu z nieba. W zamian obiecali dostarczać mu trawę (każdy z nich miał podwórze) dla kozy, krowy i królików.
    Oprócz pana Greda sponsorował ich wujek Emilii, który był stolarzem. Tam, żeby zapracować na potrzebne przedmioty musieli asystować panu Zejtarowi. To znaczy: posprzątać jego miejsce pracy, pomóc przy żywym inwentarzu, robić zakupy i tym podobne.
    To właśnie dlatego nie dokończyli bazy. Weronika stwierdziła, że jeśli tak będzie wyglądało każde staranie się o cokolwiek, to ona się z interesu wypisuje. Pozostała trójka całkowicie się z nią zgodziła.
    Teraz sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Przy przeprowadzce z jednego w pełni umeblowanego domu do drugiego zostaje mnóstwo rzeczy, z którymi nie wiadomo co począć. Znalezienie wyposażenia nie nastręczało więc żadnych trudności, a w sumie już tylko to zostawało. Największym problem przedstawiało się wnoszenie tych mebli na piętro mając do dyspozycji tylko drabinę.
    - Tato – zapytał Wiktor – możemy wziąć kilka rzeczy do naszej bazy?
    - Tak. Oczywiście. Możecie brać wszystko co chcecie z tamtego pokoju.
    W jednym z pokoi państwo Niki urządziło składzik mebli „jeszcze nie pozbytych”. Przyjaciele wybrali z niego kilka sprzętów i załadowali na dwie przyczepki rowerowe. Jechali kwadrans do lasu i tam podzielili się na dwie grupy. Jedna, czyli Weronika i Andrzej, została i miała umeblować bazę, a druga – Emilia i Wiktor – udała się po następną partię. 
    Przewidzieli coś takiego jak kurz i zaczęli od zamiatania.
    - W porównaniu z tamtym, to teraz, to jest sama frajda - powiedziała Weronika, może trochę nie jasno, ale Andrzej ją zrozumiał.
     - Weź przestań. Tu nie ma mowy o porównywaniu. Ja do dzisiaj kaszlę kurzem.
    Weronika pokiwała głową. Wcale nie uważała, że Andrzej przesadza.
    Dół został udekorowany cięższymi rzeczami. Pufy, krzesła, a nawet mała kanapa i rozkładany stół (jedno i drugie zostało przewiezione osobno) ustawili na parterze, zaś na górze znalazły się: cztery pikowane materace pod najdłuższą ścianą, biały stół ogrodowy i do kompletu cztery plastikowe krzesła oraz dwa taborety, mające imitować stoliki nocne.   
    - Może noc spędzimy tutaj - zaproponował Wiktor.
    - Kiedyś na pewno, ale nie dzisiaj - oświadczyła Weronika.
    - Dlaczego?
    - Bo nie – ucięła żale brata Weronika
    - Chodźcie na taras - zawołała Emilia. - Pogadamy.
    Wzięli po krześle i wyszli na balkon.
    - Opisałam te obrazy – powiedziała. - Patrzcie. - I wyciągnęła do nich zeszyt, w którym wcześniej wyrysowała dziwne urządzenie. Odkryli, że ta trójkątna, odstająca część się obraca i można wskazywać nią litery na tarczy.  
    - Obraz pierwszy – przeczytała Weronika, wyrwawszy uprzednio zeszyt bratu i koledze. – Znaleziony w pokoju Wiktora, czyli chronologicznie, przedstawia sowę, siedzącą na gałęzi o wschodzie słońca. Upierzenie ptaka jest brązowe w białe cętki. Dlaczego nie białe w brązowe? W każdym razie... oczy duże i żółte co widać spod półprzymkniętych powiek. W tle widać osadę albo wieś. A co za różnica?  
    - Możesz czytać bez komentarzy własnych? - Nie wytrzymał Wiktor.
    - OK. Nie nerwuj się tak - odpowiedziała i czytała dalej. - Obraz drugi, znaleziony w bibliotece, również przedstawia sowę, siedzącą na gałęzi. Wygląd ten sam. Ptak ma teraz otwarte oczy i wpatruje się w klucz bliżej nieokreślonych ptaków. Panu z polskiego by się to nie spodobało. - Nie mogła się powstrzymać. - Za sową widoczna wioska. Teraz jest zachód słońca. No teraz następny.   
    - Czemu niby panu Szczebrzyńskiemu miałoby się nie podobać?
    - Bo te twoje wypociny mają tyle powtórzeń i jakoś tak stylistycznie nie podchodzą, że...
    - Dobra, wiemy jesteś świetna z polskiego – przerwał jej Andrzej. - Ale teraz są wakacje. Jedziesz dalej.
    - Już. Obraz trzeci, znaleziony w sypialni państwa Niki. Na pierwszym planie sowa, nie różniąca się niczym od poprzednich, siedzi na gałęzi. Panuje noc, a promienie księżyca oświetlają duży, metalowy, misternie zdobiony klucz po lewej stronie ptaka. Patrzy prosto przed siebie i oglądający obraz człowiek ma wrażenie, że żółte oczy sprawiają wrażenie, jakby starała się coś powiedzieć. Aha, bez komentarza.
    - To właśnie był komentarz.
    - Dobra brat. Już więcej nie będę. Obraz czwarty, znaleziony w salonie. Znajoma sowa siedzi na gałęzi. W tle wioska. Słońce w zenicie. Klucz po prawej, błyszczy w nim. Bla, bla, bla. Trochę skróciłam.
    - Tak jak zawsze - westchnął Wiktor.
    - No już, już. Wszyscy ci bardzo współczujemy, ale teraz akurat próbujemy rozwikłać zagadkę, więc... 
    - Cisza! Normalnie, jak pies z kotem - stłumiła kłótnię Emilia. - Spróbujcie się skupić. Chyba wyraźnie widać, że kluczem są klucze.
    - To na pewno – zgodził się z nią Andrzej. – Ale co znaczą te różne pory?
   - Ja chciałam zaznaczyć coś, co ty najwyraźniej przeoczyłaś - zwróciła się Weronika do swojej przyjaciółki. - Na tym obrazie w nocy jest zima, na tym w środku dnia lato, na tym o wschodzie jest wiosna, a na tym z zachodem jesień.
    - No i co? - zapytał Wiktor.
    - Jak to co? To chyba dosyć istotna różnica, nie uważasz?
    - Dobra – powiedziała Emilia. – Już to dopisuję.
    - Nie myślicie, że jednak powinniśmy sprawdzić co jest za sowami?
    - Andrzej ma rację - zgodził się z kumplem Wiktor. - Dzisiaj popatrzymy.
    - Wracajmy już. Zaraz będzie ciemno. - Emilia wstała i odniosła krzesło. Reszta poszła za jej przykładem.
    Kiedy zamknęli wszystkie okna oraz drzwi i właśnie szli w stronę drabinki, za plecami usłyszeli najpierw szum skrzydeł, a potem dziwny odgłos, coś jakby wyhukane przez sowę „pójdź, pójdź”. Na ten dźwięk odwrócili się powoli, żeby nie spłoszyć zwierzęcia.
    Na balustradzie kiwała się zdenerwowana sowa z obrazów.
___________________________________________________________
Przepraszam za błędy ;)