wtorek, 9 września 2014

Rozdział 21




ROZDZIAŁ 21
Ucieczka


   - Czy ktoś ma pomysł, jak do tego wszystkiego doszło? - zapytał Wiktor przyjaciół.
   Znajdowali się w zapadłej z nagła ciemności nocy i rozpalali ognisko po omacku.
   - Cholera, nie pchajcie się tak wszyscy! - syknął zirytowany Lederg. - Weronika, daj te twoje popałki, czy jak im tam.
   - ZApałki - mruknęła szatynka.
   - Andrzej, przynieś więcej tego drewna - ciągnął dalej Lederg. - A ty, Juw, pomóż mi to układać. Reszta niech zrobi coś sensownego, na przykład obóz.
   Kiedy wszystko było gotowe, Wiktor ponowił pytanie.
   - Trochę dziwnie wyszło, ale jesteśmy na zewnątrz i to się liczy, nie? - Gaudencja wzruszyła ramionami.
   - I jeszcze mamy prawie wszystkie rzeczy, to niemal cud - dodała Weronika.
   - I tak uważam, że powinniśmy iść jeszcze dalej - powiedziała Juwenalis.
   - Daj spokój. - Andrzej przewrócił oczami. - Już widzę tę ogromną armię, która za nami podąża.
   - Nie śmiej się. Mi się wydaje, że mają całką pokaźną armię - oznajmiła Juwenalis.
   - Nie zaczynajcie kłótni - poprosiła Emilia.
   - Ale mi się chce spać. - Weronika stłumiła ziewnięcie. - Mam dość przygód na dziś.
   - No to dobranoc - życzyła wszystkim Gaudencja, a wszyscy jej odpowiedzieli tym samym i z wolna pozapadali w sen, z rzadka tylko mówiąc zdania typu; "Co ja sobie wtedy myślałam?" i "Jakim cudem to się udało?".
   W końcu, tylko Wiktor leżał, otoczony głębokimi oddechami śpiących towarzyszy i wpatrywał się w gwiazdy rozpamiętując niedawne wydarzenia. To było tak...

   Obudziła go Lilia, a kiedy upewniła się, że już nie śpi podeszła do Emilii i również zaczęła potrząsać ją za ramię, póki nie osiągnęła pożądanych rezultatów.
   Przy śniadaniu zapytał Lilię, gdzie są, ale ona wzruszyła tylko ramionami, dając do zrozumienia, że to nieistotne.
   Potem poszli zwiedzać. Ogólnie wszędzie wisiały pajęczyny, a kurzu było więcej niż piasku na pustyni. W sumie, w niemal każdym pomieszczeniu wyglądało tak, jak w ich "sypialni". 
   Kompleks sal i korytarzy był ogromny, tworzył istny labirynt, a zwiedzali tylko jedno piętro. Na więcej nie pozwoliła im ich przewodniczka. Kiedy tylko dochodzili do jakichkolwiek schodów, ona skręcała w niezauważony przez nich boczny korytarz.
   Po zwiedzaniu zaczęło się planowanie "wielkiej ucieczki". Lilia zaprowadziła ich do większej i zdecydowanie czystrzej sali, gdzie zastali Violę, Lucifera i jakiegoś mężczyznę, czytającego książkę, który jednak wyszedł, gdy tylko weszli.
   - Kto to był? - zainteresowała się Weronika.
   - Nie ważne - odparła lakkonicznie Viola. 
   Czytała jakieś papiery i Weronika po prostu nie mogła się powstrzymać.
   - Co to jest?
   - Nic specjalnego.
   - Czy ty musisz to robić? - zapytała Emilia, ponieważ szatynka wyraźnie chciała kontynuować wypytywanie. - Co cię to obchodzi. Nas to nie dotyczy, odczep się od tego.
   - Dziękuję - powiedziała Viola, odkładając dokumenty. - Naradziliśmy się i być może jeden z tych pomysłów uda się zrealizować i zakończyć sukcesem. - Podała im kartki, nie te które czytała, kiedy weszli, tylko inne. Wiktor zaczął się zastanawiać, skąd oni mają tyle papieru, czy też papirusu.
   Juwenalis otrzymała zapiski, a zaraz potem, swoim zwyczajem, zaczęli je sobie wyrywać.
   - Co wy wyprawiacie? - Lucifer był autentycznie zaskoczony ich zachowaniem.
   Trochę się zmieszali, jednak ich zawstydzenie nie miało czasu się rozgościć. 
   Ktoś otworzył gwałtownie drzwi i krzyknął coś w rodzaju: Szybko! Potrzebujemy wsparcia! - czy jakoś tak i troje spiskowców natychmiast wybiegło, nie zostawiając żadnych specjalnych poleceń, jeśli uznać kategoryczny zakaz ruszania się stąd na krok za przyjacielską luźną uwagę. Ot, taka drobna sugestia.
   - Jak myślicie, co się stało? - zapytała Gaudencja.
   - Nie wiem. - Andrzej wzruszył ramionami.
   - Teraz możemy spokjnie przejrzeć plany ucieczki - zauważył Lederg.
   - Myślicie, że Lilia jest niemową? - Weronika zignorowała mroczną aurę i grozę wiszącą w powietrzu.
   - Może po prostu jest oszczędna w słowa? - przypuścił Lederg. - Jak nie czytasz, to oddaj - dodał, gdyż aktualnie to Weronika była w posiadaniu kartek.
   - Moje - burknęła, przyciskając strony do łona.
   Zdążyła przeczytać dopiero kilka zdań, kiedy rozległ się krzyk. Ale nie taki zwyczajny. Bardziej coś jakby strachliwa panienka w ciemnym lesie została znienacka zaatakowana przez zombie z narzędziami tortur, typu piórka i wszystko czym można łaskotać. Albo tak na kształt wielkiej fanki, która zobaczyła swoją ulubioną gwiazdę, tylko z większą grozą.
   A najgorsze było to, że krzyk ten rozległ się bardzo blisko.
   - Spadamy? - zapytał Wiktor z nadzieją, a potem dodał już bez niej - Czy ratujemy?
   - Zależy jak wyjdzie - oznajmiła zdecydowanie Emilia już w drzwiach.
   Pobiegli korytarzem. Prowadziła Weronika, a za nią leciały kartki, które wypuściła z rąk. Następny w kolejce biegł Andrzej rycząc:
   - Co robisz kretynko! To było ważne.
   Po nim gnała Juwenalis, która zawołała przytomnie:
   - To nadal jest ważne!
   Na zakręcie wyhamowali trochę i w kupie wpadli na schody. Dwa piętra wyżej bez tchu zatrzymali się. Nie dlatego, że nie mieli sił biec dalej, za przyczynę można było uznać raczej miłych panów z bronią w rękach.
   Po wymianie uprzejmości i zapoznaniu się lepiej, zostali odprowadzeni przed oblicze potomka dyktatora, o którym opowiadała im Viola.
   Wciąż znajdowali się w tym samym budynku i choć wyższe piętra zajmowały mniej powierzchni, a może właśnie z tego powodu, wreszcie odgadli gdzie się znajdują. Niech będzie, wystrój wnętrz też pomógł, w każdym razie byli w świątyni na środku placu, do którego trafili na samym początku w czasie modlitwy.
   Mężczyzna, rządzący tą polis, siedział z głową wspartą na ręce i przypatrywał im się zaciekawiony.
   - Eee... - zaczął niepewnie Andrzej. - Wypuść nas ty tyranie? - zaproponował wreszcie.
   Tyran uśmiechnął się i wstał.
   - Całkiem nieźle - pochwalił. - Szczerze mówiąc, jesteś jednym z nielicznych, którzy nazwali mnie tyranem. I, jeśli się zastanowić, wysunęli żądanie. Zazwyczaj błagają. Vladimir, uścisnąłbym wam ręce, gdyby nie to, że macie je związane za plecami.
   - To może by tak łaskawy uzurpator poprosił stróżów o rozwiązanie nam rączek, aby zasadom dobrego wychowania stało się zadość? - powiedziała Weronika, to co akurat ślina jej na język przyniosła, a potem zastanowiła się, i nie tylko ona, co właściwie wygaduje.
   - Nie rozumiem, czemu jesteście do mnie tak wrogo nastawieni. Czyżby moja ukochana cioteczka Viola naopowiadała wam tych okropnych rzeczy, którymi tak lubi raczyć swoich gości?
   - Właściwie, jakby się nad tym pomyśleć, to w ogóle nikt nam nic nie mówił o współcześnie piastującym pieczę nad miastem - powiedziała powoli, z namysłem i najrozwleklej jak potrafiła Juwenalis. Zauważyła coś, co dawało pewne nadzieje.
   - Ach, więc poznaliście naszą historię - domyślił się. - To stare dzieje.
   Juwenalis próbowała zwrócić uwagę Lederga, który stał obok niej. Udało jej się nieznacznie, jak miała nadzieję, kopnąć go w kostkę.
   - Co robisz? - zapytał z wyrzutem, ale przynajmniej szeptem.
   Minimalnie ruszyła głową, brodą wskazując jeden z bocznych korytarzy. Lederg spojrzał w tamtą stronę, ale nic nie zobaczył. Już chciał zapytać Juwenalis o co jej chodziło, gdy również to zauważył.
    Niemal niezauważalnie korytarzem przebiegła dwójka dzieciaków, za nimi jeden dorosły mężczyzna, a po nich biegła w przeciwną stronę Viola. Popatrzyła na nich przelotnie, dając do zrozumienia, że wie o ich położeniu.
   - To, że meteoryt rąbnął w tutejszą ziemię paręset lat temu, to rzeczywiście "stare dzieje" - zgodziła się z Vladimirem Emilia - ale tutaj ludzie wciąż nie mają wolności wyboru, swoich praw i dobrego życia doczesnego.
   - Zaraz. - Weronika znowu musiała wyjaśnić nurtujące ją kwestie. - Viola jest twoją ciotką.
   - Sądzę, że można to tak określić. Ona jest przyrodnią siostrą mojego ojca. Nie przypuszczam, by chwaliła się tym wszystkim na prawo i lewo. A teraz życzę wam miłego pobytu na terenie naszego więzienia, ja tymczasem muszę dopilnować, by wyłapano pozostałych intruzów.
   - Zaraz! - zaprotestował Andrzej. - Niby pod jakim zarzutem nas aresztujesz?
   - Przecież jestem tyranem, nie muszę mieć powodu, prawda? Ale skoro tak bardzo chcesz... Co powiesz na spiskowanie z niebezpieczną grupą rebeliantów, włamanie do świętego miejsca i obrazę samego Boga, poprzez znieważenie mnie? Zabrać ich!
   - Serio?! Pod jakim zarzutem? - zapytała Emilia, kiedy już brutalnie wepchnięto ich do celi. - Ty myślisz, że co to jest, amerykański film?
   - Po pierwsze nie krytykuj mnie, bo sama nie zrobiłaś nic, a po drugie pamiętaj o tym gdzie i z kim jesteś - powiedział półgłosem Andrzej.
Rozejrzeli się niespokojnie, ale wyglądało na to, że nikt nie usłyszał ich krótkiej wymiany zdań. Za to wszyscy byli zajęci rozplątywaniem sobie nawzajem więzów.
  - Nie no! Świetnie! - zezłościła się Weronika. - Zawsze marzyłam o tym, żeby zostać zamknięta w suchym, dusznym, śmierdzącym i ciemnym nieokreślonym czymś, bo loch to na bank nie jest!
- Ugh! - skrzywiła się Gaudencja. - Tu rzeczywiście śmierdzi.
W ich więzieniu unosił się zapach rodem z zoo i był ku temu powód. Tuż obok nich, oddzielone lichym murem, znajdowały się ich własne wielbłądy.
Widocznie cele dla ludzi były w tym samym miejscu, co boksy dla zwierząt. Pewnie po to, żeby było wygodniej znaleźć się w tym wszystkim oprawcom.
Paliła się jedna pochodnia, dająca mizerne oświetlenie. Nikogo oprócz nich nie było w tym, pożal się Boże, lochu.
Lederg podszedł do krat, które wbrew jego przypuszczeniom nie okazały się zardzewiałe. Wręcz przeciwnie sprawiały wrażenie całkowicie nowych i mocnych. W tej chwili chłopak pożałował, że nie ma z nimi papug. Mogłyby im pomóc jakoś się wydostać. Chociażby podać tamte wielkie klucze, których pęk, jak w każdej rasowej bajce, wisiał na zardzewiałym kołku. Niestety, nie było śpiącego strażnika, by mogły być przypięte do jego pasa lub wystawać z kieszeni.
- Patrzcie! - zawołała oburzona Weronika. - Nawet nie zadali sobie trudu, żeby ściągnąć z nich to wszystko.
Nikt się nie zainteresował na tyle, aby chociaż spojrzeć w stronę szatynki, oskarżycielskim gestem wskazującej ich wielbłądy przez szczelinę w murze. Zwierzęta rzeczywiście wciąż miały na sobie siodła i niemal cały dobytek przyjaciół.
- A co się będą przejmować cudzymi wielbłądami. - Andrzej wzruszył ramionami.
- Właśnie. - Wiktor podzielił zdanie przyjaciela. - Żeby jeszcze mieli je wykorzystać. Ale oni chyba nie mogą opuszczać tej polis, z tego co mówiła Viola.
- Może jej chodziło o zwykłych obywateli, a nie o militarne służby - wysunęła supozycję Juwenalis.
- Możliwe - zgodziła się Gaudencja i wyciągnęła się na podłodze.
- Co ty robisz? - zdziwił się Lederg.
- A co? Myślałeś, że będę chodzić w kółko i bić głową w ścianę? - Gaudencja całkowicie pominęła to, że pogodzenie tych dwóch czynności w tym samym czasie graniczyłoby z cudem. Przynajmniej w tym pomieszczeniu.
- No chyba sobie kpisz! Naprawdę masz zamiar leżeć bezczynnie, zamiast coś zrobić? - Ledergowi trudno było zrozumieć rudą.
- Myślenie nie wymaga pozycji stojącej - odparła spokojnie dziewczyna, zakładając ręce za głowę.
Po krótkim namyśle wszyscy zgodzili się z jej rozumowaniem i porozsiadali się na ziemi. Wszyscy oprócz Weroniki, która stanęła przy kracie i oparła głowę o pręty.
Chwilę później do ich więzienia weszło dwóch mężczyzn. Mieli specyficzny ubiór straży, więc przyjaciołom udało się wywnioskować, kim są ci ludzie. Było by to trudniejsze, gdyby przybysze byli ubrani na przykład w stroje clownów, ale na całe szczęście tak się nie zdarzyło. 
Nie zwrócili uwagi na więźniów. Od razu podeszli szybkim krokiem do baktrianów. Osadzeńcy mieli nadzieję, że zbyt szybko, co skutkowałoby opluciem żandarmów, ale nie. Drugi raz nadzieja zakiełkowała w ich sercach, kiedy tamci dwaj zaczęli sprawdzać stan wielbłądów. Zawsze istniała możliwość, że któryś z nich straci rękę lub choćby palec. Lecz i tym razem ich oczekiwania się nie spełniły.
Podczas oględzin przeprowadzona została ciekawa rozmowa.
- Nada się czy nie nada? - mruczał do siebie jeden z mężczyzn.
- Nadadzą się - stwierdził drugi. - A nawet gdyby nie, to i tak musielibyśmy się zadowolić tym, co jest.
    - Taa... - westchnął ciężko jego towarzysz. - Czemu on wyskoczył z tym tak nagle?
- A on to tak zawsze. Już to mu wpadnie jakiś pomysł do głowy i nie ma rady, od razu trzeba wykonać.
- Ale na nawracanie niewiernych trzeba więcej niż nasze oddziały mają. I ludzi, i jedzenia, i...
- Wiem, wiem - uspokoił go drugi. - Ale sam widziałeś, że samym głoszeniem wiary nic nie zdziałaliśmy. Sam mówiłeś, słowa nic nie dały, pokojowo nic nie osiągniemy, trzeba działać, nie przebierając w środkach. Inaczej Wielki znów nas pokara.
Skończyli i skierowali się ku wyjściu.
- To było podczas mowy motywującej do nowych.
- Bardzo dobrej, moim zdaniem.
- No tak, ale wiesz, że...
Więcej już nie dało się zrozumieć z celi niewierzących, a po kilku sekundach nie było słychać nawet echa głosu tamtej dwójki.
- Słyszeliście to? - szepnęła Weronika.
- Nie - odparła zgryźliwie Emilia. - Dopiero co wróciłam ze spaceru, co mnie ominęło?
- Wypraw krzyżowych im się zachciało - powiedział z niesmakiem Wiktor, a Andrzej, który właśnie rzucał Emilii niechętne spojrzenie, zmienił front i posłał mu kuksańca w bok. - Dlaczego zawsze ja? - wymamrotał brunet i zamilkł.
- Myślicie, że oni to na poważnie? - zapytała cicho Juwenalis.
- Sądzę, że na bardzo poważnie - stwierdziła Gaudencja. - Ci ludzie tutaj to kompletne świry i fanatycy religijni.
- Muszą tacy być, bo inaczej skończyliby tak, jak my - zauważył Lederg. - À propos, czy ktoś może już wpadł na pomysł, jak nas stąd wyciągnąć?
- Musi być jakiś sposób - powiedziała Weronika, podchodząc do swojej szczeliny w murze, przez którą można było zobaczyć wielbłądy. - Przecież Viola mówiła, że niektórym udało się uciec.
Przez chwilę tępo patrzyła się w otwór w ścianie. W końcu coś jej zaświtało. Jakby tak przez to przejść? Niestety, była to tylko cienka szpara, nikt nie zdołałby się przez nią przecisnąć. Ale gdyby tak poszerzyć? Też do bani, zanim zrobiliby odpowiednich rozmiarów dziurę, to tamci w imię wiary zmasakrowaliby już pół kontynentu. Poza tym znaleźliby się w boksie dla zwierząt. Co by to dało? Pomijając już fakt, że zrobiliby hałas i ściągnęli straż, ciągle byliby w tym samym pomieszczeniu.
- Tak właściwie to co chcą z nami zrobić? - zastanowiła się na głos. - Przecież nie będą nas tu przetrzymywali w nieskończoność.
- Nie wiem, ale przyszłość nie rysuje się nam w jasnych barwach - oznajmił ponuro Andrzej.
Do Weroniki w całej okazałości dotarła beznadziejność ich położenia. Odwróciła się od kontemplowanej jeszcze przed chwilą szczeliny, oparła się o ścianę i chciała się po niej osunąć, demonstrując światu swoje załamanie, kiedy mur nie wytrzymał i runął pierwszy, a zaraz za nim poleciała dziewczyna.
Nie narobili nawet zbyt wielkiego hałasu, ale zawsze istniało ryzyko, że ktoś usłyszał i jakiś nadgorliwy służbista przybiegnie zobaczyć co się stało.
- Auuu! - jęknęła szatynka rozcierając bolące miejsca. - Mój tyłek, moje ręce, moje wszystko.
- Nie marudź tylko weź się do roboty - rozkazała Juwenalis, która już zaczęła naprawiać mur.
- Po co ty to robisz? - zapytał zniecierpliwiony Lederg. On sam przeszedł właśnie do wyjścia na korytarz, żeby zobaczyć czy nikt nie idzie.
- A jak kogoś innego tu zamkną? Niech też ma szansę ucieczki - odparła.
- Chyba raczej sprawdzą jak się wydostaliśmy? - powiedziała z powątpiewaniem Gaudencja.
- Na pewno nie sprawdzą - Wiktor swoją niezachwianą pewnością mógł miażdżyć skały. Szybko przyłączył się do blondynki, budując na nowo szansę wolności ich następcom.
W tym czasie Emilia zdążyła stwierdzić, że tylna ściana boksu jest tak naprawdę wrotami, przez które są wprowadzane zwierzęta. Na ich nieszczęście były zamknięte na cztery spusty. Wyglądnęła przez dziurę po sęku. Niewiele udało jej się zobaczyć, ale dużo wolnej przestrzeni za kratami bramy i brak ludzi, jeśli nie liczyć jednego strażnika, świadczyły o tym, że są o krok od wyrwania się na swobodę.
Andrzej i Gaudencja sprawdzili czy z wielbłądami wszystko w porządku, co miało tyle sensu ile bakłażan rysujący abstrakcyjną wizję gospodarki miejskiej, skoro przed chwilą miały przegląd. Przepatrzyli też juki, żeby przekonać się co zginęło, bo nie wierzyli, że nic. Oczywiście, zabrano im najpotrzebniejsze rzeczy. Wodę i prowiant.
  Ewidentnie to Weronika napracowała się najbardziej z nich wszystkich. Stała obrażona na wszechświat i marudziła, doprowadzając tym kompanów do szewskiej pasji. Za każdym razem, kiedy ktoś zwrócił jej uwagę fochała się coraz bardziej.
Emilia zastanawiała się jak otworzyć odrzwia, które były zaprojektowane na obsługę od przeciwnej im strony, gdy Lederg syknął ostrzegawczo.
Wszyscy zamarli w bezruchu. Zaprzestali nawet oddychania. Lederg w tempie ekspresowym bezszelestnie znalazł się z powrotem przy nich. Wiktora i Juwenalis, którzy zastygli przy na wpół odbudowanym murze, odblokowało.
- Ruszcie się - szepnęła nagląco dziewczyna. - Właźcie do celi, już!
Wszyscy naraz ruszyli do swojego więzienia, omal nie niszcząc odbudowanej już do połowy ściany, jak również razem zaczęli się przepychać, by dokończyć dzieło Juwenalis i Wiktora, przy czym prawie zburzyli mur po raz drugi. W końcu doszli do pewnego porozumienia i pięć osób cofnęło się, żeby ci co zaczęli kontynuowali swoją pracę.
Po chwili ciszy, jaka się rozległa, gdy zaprzestali przepychanek, usłyszeli jakieś wołania. Woleli się nie zagłębiać w to, kto do kogo i co krzyczał, tylko wziąć się do roboty.
Wiktor i Juwenalis robili dość jednoznaczny hałas, więc reszta starała się hałasować jeszcze bardziej. Może z wyjątkiem Weroniki, która zaczęła zbierać z podłogi kamienie. Najlepszy rezultat uzyskała Gaudencja, wykonując Arię o Wolności, własnego pomysłu, wykonania i fałszu. Jednak niezależnie od ich wysiłku dźwięki renowacji przebijały się przez ten harmider.
W końcu z korytarza nadpłynął migotliwy blask pochodni, zwiastując przybywającego strażnika. Z podziwu godną trzeźwością umysłu nie przestali nagle krzyczeć, gdyż to mogłoby się wydać podejrzane. Może odrobinę ściszyli głosy i upozorowali kłótnię między sobą. W momencie, w którym wartownik pojawił się w drzwiach, Weronika zrobiła użytek ze swoich kamieni. Stuk nie brzmiał dokładnie tak jak ten, powstający przy odbudowie, ale zawsze.
- Cisza! - rozkazał od progu mężczyzna.  - Przestańcie się tak drzeć.
Zgodnie rzucili mu wiele mówiące spojrzenie i z ulgą przestali wrzeszczeć. W zapadłej ciszy usłyszeli wołanie:
- Młody, wracaj! Zostaw ich tam, zaraz zaczyna się nabożeństwo!
Idź, błagam cię, idź! - krzyczał w myślach Wiktor.
Ogólnie wszyscy mieli wielką nadzieję, że w pomieszczeniu jest wystarczająco ciemno, by cegły luzem i nie do końca odbudowany mur nie rzucały się zbytnio w oczy.
Osobnik nazwany młodym spojrzał przez ramię na korytarz, a potem na nich. Zrobił jeden niepewny krok, ale znów rozległ się krzyk i młody niechętnie ruszył z powrotem do kolegów. Wiktor przysiągłby, że usłyszał głos z oddali:
- Ech, na początku każden jest taki wyrywny. Nadgorliwce jedne.
Więźniowie stali bez ruchu i nasłuchiwali. Wkrótce usłyszeli dźwięk, nasuwający na myśl wizję grubych, ciężkich drzwi, niemożliwych do sforsowania, przynajmniej przez nich, właśnie zamkniętych na głucho.
Lederg podszedł do lichego muru i delikatnie popchnął. Kamienie zwaliły się na ziemię z lekkim grzechotem.
Przeszli przez rumowisko i skupili się przy drzwiach, prowadzących ku wolności. Gaudencji udało się stwierdzić, że strażnik, którego wcześniej widziała Emilia, wciąż jest na swoim miejscu.
Andrzej usłyszał chrzęst za plecami. Odwrócił się.
- Co wy robicie? - zapytał Wiktora i Juwenalis, którzy już zabrali się do swojej ulubionej pracy. - Nie czas teraz na to! Nie wiemy, jak długo będą zajęci. Musimy się streszczać.
Juwenalis wzruszyła ramionami.
- I tak na razie nie mamy żadnych możliwości - stwierdziła. - Nawet gdyby jakimś cudem udało się nam otworzyć te drzwi, to ten tam zaalarmuje wszystkich.
- Może on niekoniecznie jest przeszkodą - powiedziała powoli Emilia. Głowy wszystkich zwróciły się w jej stronę. - Może uda nam się zrobić coś...
- Co skłoniłoby go do otwarcia tych pieprzonych wrót! - dokończył Andrzej, któremu zawsze łatwo przychodziło myślenie w stanie furii, a był już naprawdę wściekły.
- Trzeba się zastanowić, co takiego zmusiłoby go do natychmiastowej reakcji - powiedział Lederg. - Żeby nie miał czasu zaalarmować innych.
- I trzeba wymyślić to szybko - dodała Juwenalis. - Przecież on też musi iść wznosić modły.
- To idealny czas na ucieczkę - zauważył Wiktor. - Akurat wszyscy będą na placu.
- Tego nie wiesz. - Weronika po prostu nie mogła sobie odmówić czepialstwa. - Równie dobrze mogą przyjść tu i złożyć ofiarę z kozy. Zaraz! To jest to!
- Co?! - krzyknęli pozostali.
- Oni potrzebują wielbłądów, sami tak powiedzieli - mówiła bardziej do siebie niż do nich. - A gdyby tak...? Przecież wtedy zaistnieje ryzyko i nie będzie miał czasu...
- Zaraz - powiedziała powoli Gaudencja. - Nie sugerujesz chyba upozorowania ataku na wielbłądy.
- Trzeba dać jakoś znak, że jesteśmy po tej stronie i narobić krzyku. - Andrzej szukał najlepszego sposobu.
- Eee... - zaczęła Emilia z okiem przy sęku, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Reszta też zapaliła się do tego pomysłu, tylko Gaudencja zgłaszała sprzeciw.
- Wy chyba żarty sobie stroicie. To nie może się udać!
- Lepiej niech się uda. I to szybko! - wtrąciła Emilia nagląco, ale nic to nie dało.
- To na razie jest nasz jedyny plan - stwierdził gniewnie Lederg. - Jak masz lepszy pomysł to śmiało, dawaj! Wszyscy czekamy z niecierpliwością.
- Hej! - krzyknęła Emilia, waląc w drzwi. - Jak chcecie mieć tu truchło zamiast wielbłądów to spoko! Ale jak nie, to lepiej go powstrzymajcie!
Krzyk był tak niespodziewany, że baktriany zaryczały, jakby naprawdę je zarzynano. Jeden nawet opluł Wiktora.
- No chyba was bździ! - ryknął potężnie. - On się na mnie zrzygał!
- Co ty do cholery robisz! - wrzasnął Lederg.
Emilia, do której były skierowanie te słowa, wciąż stała z okiem w dziurze.
- NIE!!! - wydarła się jeszcze głośniej i znów uderzyła wrota. - Skąd on ma to ostrze!!! Zostaw te wielbłądyyyy!!!!!!!!!! - Ostatnim krzykiem pobiła samą siebie. Słychać w nim było taką desperację, że człowiek miał wrażenie jakby jakiś potworny dramat rozgrywał się tuż przy nim, a to przeciągnięcie na końcu sprawiało, że czuło się potrzebę niesienia pomocy. Dodatkowo Emilia prawie całą głowę włożyła w ten sęk i do przyjaciół wreszcie dotarło, że pewnie strażnik oddalał się i dziewczyna musiała jakoś zareagować.
Kiedy już zrozumieli w czym rzecz, zareagowali prawidłowo.
- Idzie tu! Idzie tu! Idzie tu! - szeptała gorączkowo Emilia, bo  z emocji i poprzednich wrzasków nie była już zdolna do głośniejszej mowy.
Istotnie. Strażnik podszedł do wrót i załomotał w nie. 
- Hej! Co wy tam wyprawiacie?! - Zaczął gmerać przy zamknięciu.
- O matko! Coś ty narobił! Zabiją nas za to! - krzyknęła w odpowiedzi lekko zachrypnięta Weronika - aktorka roku. - Obejrzała się za siebie i serce stanęło jej w gardle. Na ścianach korytarza prowadzącego do ich cel migotało światło pochodni. I to światło było coraz bliżej.
Zamarła z przerażeniem wpatrując się w wylot tunelu. Nikt inny tego nie zauważył. Wszyscy gotowali się do obezwładnienia strażnika bramy.
Wtedy wiele rzeczy wydarzyło się w tym samym momencie. Wrota stanęły otworem, a spodziewający się jakiejś masakry strażnik, został zaatakowany przez zgraję nastolatków z, można to tak ująć, zaskoczenia. 
Weronikę wreszcie odblokowało. Nie wiadomo jakim sposobem kamulec z kopca półtora metra dalej, który kiedyś był murem, zmaterializował się w jej rękach, jak również nie jest do końca wyjaśnione jakim cudem znalazła się poza boksem szarżując na człowieka z pochodnią. Jednak efektem końcowym był mocno zaskoczony strażnik, znokautowany i przygnieciony przez pędzącą na niego górę, a przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy.
Szatynka podczołgała się do niego i sprawdziła czy żyje. Stwierdziła, że owszem i pobiegła z powrotem do towarzyszy. Ci z kolei byli już na etapie otwierania bramy. Strażnik nie protestował, prawdopodobnie dlatego, że leżał nieprzytomny i związany w ich celi.
Mętnie myśląc, że jutro będzie się zwijała z bólu, Weronika chwyciła jednego wielbłąda i ruszyła w stronę przyjaciół.
Kiedy znaleźli się poza bramą polis, poczuli się znacznie lepiej. Dosiedli swoich wierzchowców. Mało brakowało, aby Wiktor przy tej okazji dwukrotnie nie skręcił sobie karku, gdy jego baktrian wstawał. Na szczęście zaparł się z całej siły i skończyło się tylko na strachu.
Jechali tak długo i tak szybko jak się tylko odważyli. Wielbłądy kołysały się w biegu, od czego dostawało się choroby morskiej, a Emilię zaczęła dodatkowo znów męczyć alergia. W końcu mieli dość i znaleźli się tutaj.
Oczywiście Wiktor nie byłby sobą, gdyby znów nie zaryzykował życiem przy zsiadaniu z wielbłąda. Wielbłąd wstając  najpierw podnosi tylne nogi i łatwo, przynajmniej brunetowi, przelecieć zwierzęciu przez głowę. Następnie wielbłąd podnosi przednią część ciała i w tedy znów łatwo, tak! mu!, zlecieć, tym razem od dupy strony. Przy zsiadaniu jest to samo, tylko w odwrotnej kolejności. Jak on tego nienawidzi. Całe szczęście, że baktriany wydawały im się korzystniejsze od dromaderów, właśnie między innymi przez ich dwa garby. 
Wiktor miał dziwne wrażenie, że na jednogarbnym dromaderze nie utrzymałby się tak łatwo. 
         /\
          |
W tym momencie zasnął, a tych, którzy się nie zorientowali, informuję, że w tym rozdziale było coś na kształt retrospekcji. Wiktor przypominał sobie i układał w głowie wszystko, co doprowadziło do tego, że wreszcie wydostali się z więzienia i na środku pustyni po ciemku rozkładali obóz. 
A! Właśnie. Deykacja. Miała być na górze, ale nie chce mi się przewijać. Może kiedyś poprawię.
(Nie musisz się bać. Nie napiszę "Szłodkiej Szabince" :P)
Mojej drogiej Sabinie, bo chciała. 
Teraz jakiś mądry cytut czy złota myśl... Hmmm...
"Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto posiada, a nikt nie wie, że mu brakuje" ~  Benjamin Franklin
PS I co? Wątpiłaś. Twierdziłaś, że zapomnę. Ha! Mówiłam, że nie jestem Tobą i nie mam maleńkich skał pamięci w oceanie zapomnienia.