niedziela, 15 września 2013

Rozdział 12




ROZDZIAŁ 12
Do stolicy!


   Zadałam pytanie - powiedziała Juwenalis przez zaciśnięte zęby. - Co. Wy. Tu. Robicie.
   Lederg, Radzim i Gaudencja nie mieli możliwości odwrotu. Z jednej strony traktu stali Weronika, Andrzej i Emilia, a z drugiej zagradzali drogę Juwenalis i Wiktor. Ucieczka powietrzem, również z góry skazana była na niepowodzenie.
   Trójka niedoszłych szpiegów stała w krzyżowym ogniu mało życzliwych spojrzeń, zapomniawszy języka w gębie.
   - No?
   - Gadać!
   - Już!
   - Na co czekacie?
   Niesympatyczne pytanie nie pozwały zebrać myśli. Lederg poczuł się odpowiedzialny za towarzyszy. W końcu to była jego wina. Mógł nie wstawać z łóżka i nie podsłuchiwać poufnej rozmowy.
   - Obudziliśmy się w nocy i zobaczyliśmy, że gdzieś wybywacie, więc byliśmy ciekawi dokąd was niesie. W dodatku w tak nieprzyjemną pogodę - wyjaśnił, mówiąc szczerą prawdę. Ominął trochę szczegółów, ale czymże są takie niegodne uwagi drobiazgi.
   Niestety! Jego wyjaśnienie nie wydało się jednak zadowalające przesłuchującym. Wręcz przeciwnie, rozzłościło ich.
   - Śledziliście nas?! - krzyknęła Juwenalis.
   - Martwiliśmy się o was - bronił ich Lederg.
   - Właśnie - przyświadczył mu Radzim. - Chcieliśmy wam pomóc.
   - Szpiegując nas?! - nie dowierzała Emilia.
   - N-no - wyjąkała Gaudencja, szukając odpowiednich słów.
  - No bo nie potrzebowaliście pomocy - powiedział natchniony Lederg. - Na razie. A my tak w razie czego...
   Weronika i Wiktor nader zgodnie prychnęli.
   - I tak szlachetnie wlekliście się za nami w ukryciu z ratunkiem - zadrwił Andrzej.
   - Tak - Radzim pokiwał głową, tak że aż dziw brał, że mu nie odleciała.
   - Nie pokazywaliśmy się, ponieważ od razu byście nas przepędzili - oznajmiła całkiem słusznie Gaudencja.
    - Nadal chcemy wam pomóc - dodał Radzim.
    - O nie! - zawołał Wiktor.
    - Co to, to nie! - krzyknęła w tym samym czasie Emilia.
    - Natychmiast zawracać! - rozkazała Juwenalis.
    - Już dość czasu przez was straciliśmy - warknęła Weronika.
    - To nie traćcie go więcej, bo i tak za wami pójdziemy - powiedział Lederg.
    - Chyba śnisz! - wypluł z siebie Andrzej.
    Kłótnia trwałaby jeszcze parę godzin, gdyby nie osoba postronna. Młoda dziewczyna wyszła z lasu za plecami Weroniki, Emilii i Andrzeja. Ubrana była w długi do ziemi niebieski płaszcz, tak ciemny, że zdawał się być czarny. Kaptur miała nałożony na ciemnoblond włosy.
   - Coście tacy zwaśnieni - zapytała z łagodnym zaciekawieniem.
   Na jej widok Lederg, Radzim i Gaudencja zaczęli czynić dziwne sztuki, mające zapewne zwrócić uwagę ich prześladowców na nowo przybyłą. Skakali w miejscu, wytykając ją polcami i wyraźnie zwracając się do pięciorga przyjaciół jąkali "to-to".
   - Zachowujcie się przyzwoicie - poprosiła Juwenalis. Chciała jeszcze coś dodać, ale dziewczyna położyła palec wskazujący na ustach i ruchem głowy wskazała Ziemian. Juwenalis usłyszała w myślach "ciii, niech mają niespodziankę".
   - Dokąd szliście, zanim zaczęliście się kłócić? - zapytała tymczasem nieznajoma.
   - Do pałacu - odpowiedziała Weronika.
   - Ja również tam idę - ucieszyła się kobieta. - Może pójdziemy razem?
   - Czemu nie - zgodził się Andrzej.
   - A gdzie jest twój koń? - zdziwiła się Emilia.
   - Cóż, prawdę mówiąc wyszłam na spacer, a nie na przejażdżkę.
   - W taką pogodę? - Wiktor wpadł w lekki szok.
   - Ja odstąpię swojego rumaka - zaoferował Lederg.
   - Nie trzeba - dziewczyna uśmiechnęła się do niego. - Znam całkiem niezły skrót. Siadajcie na petrippusy i za mną.
  Zeszła z drogi w las, a oni ruszyli za nią. Po drodze dowiedzieli się, że nazywa się Ludmiła. Po kilku minutach przedzierania się przez chaszcze, znaleźli się na rzadko uczęszczanej ścieżce. Od razu było widać, że nieczęsto ktoś nią chodzi, ponieważ była bardzo zarośnięta.
Dziewczyna szła szybko. Po kwadransie spomiędzy drzew zaczęła prześwitywać okazała budowla. Wyszli poza linię lasu do ogrodu, który w słoneczne dni musiał olśniewać swym pięknem, a i teraz robił wrażenie.
   Nieznajoma bez wahania skierowała się w stronę drzwi ogrodowych. Zeszli na ziemię i podążyli za nią.
  - Nie powinniśmy spytać kogoś o pozwolenie? - zapytała niepewnie Emilia, widząc jak dziewczyna wchodzi do środka.
   - Nie trzeba - odpowiedziała w sumie już znajoma, a Lederg, Radzim, Gaudencja, a także Juwenalis się zaśmiali. - Zawołaj kogoś, żeby zajął się zwierzętami - poprosiła kobietę, która dygnęła i zawróciła do drzwi, z których przed chwilą wyszła. Poszli za nią, jednak, kiedy ona skręciła w boczny korytarz, oni poszli dalej głównym. Prowadziła ich nowa znajoma. Dziewczyna pewnie poruszała się po budynku i w umysłach czworga przyjaciół zaczęło coś świtać. Już nie miała kaptura na głowie, ale w mizernym świetle świeczek trudno było cokolwiek zobaczyć.
  Wreszcie doszli do celu, to jest do czegoś w rodzaju skrzyżowania salonu z biblioteką dwa piętra wyżej. Tu nareszcie było jasno i mogli przyjrzeć się dokładnie swojej przewodniczce. Wyglądała zwyczajnie, nie odznaczała się wielką pięknością i nie była przeraźliwie brzydka. Ciemnoblond włosy łagodnymi falami opadały jej na ramiona, policzki pokrywał delikatny rumieniec, a wzrostem równała się z Andrzejem. Właściwie jedynie oczy miała niezwykłe. Nie umieli tego określić, ponieważ to nie kształt i kolor zwracały uwagę. Jej spojrzenie przepełniało wiele sprzecznych uczuć. Gościły tam radość i smutek, spokój i ożywienie, jak również ciekawość, a także coś, co można by nazwać beztroską, gdyby nie czujność. Z toni oczu, o barwie Bałtyku, biło ciepło, ale też czaił się tam niesprecyzowany blask, przywodzący na myśl dzikie zwierzę. Mogła mieć najwyżej osiemnaście lat.
   - Rozgośćcie się - powiedziała z uśmiechem. Spełnili jej prośbę, oddali płaszcze jakiemuś mężczyźnie i wygodnie się rozsiedli.
   - Widzę, że spacer się udał. - Od wejścia dobiegł ich przyjemny męski głos. Miejscowi poderwali się z miejsc, ci z Ziemi i ich przewodniczka odwrócili się w tamtą stronę. O framugę drzwi opierał się ciemnowłosy chłopak. Minę miał srogą lecz w oczach ciepły uśmiech.
   - Tak - potwierdziła ze śmiechem dziewczyna i również się podniosła. - Jak widzisz, przyprowadziłam gości. Moi drodzy - zwróciła się do nich. - Przedstawiam wam władcę tego skromnego kraju, a zarazem mojego męża. Oto Aleksander Karol Ewald.
   - Dziękuję, dziękuję - Aleksander kłaniał się jak aktor po występie. - Dobra, bedzie tego. Czemuż to zawdzięczamy zaszczyt goszczenia was w naszych progach?
   - Przynosimy ważną wiadomość do królowej - powiedziała Emilia i wyciągnęła przesyłkę.
   Królowa przyjęła list i przeczytała jego treść, po czym wybuchnęła śmiechem.
   - O co chodzi?
   - Co się stało?
   - Co tam pisze?
   - Jest napisane.
   - Oj, nie czepiaj się.
Dziewczyna bez słowa podała im kartkę. Rzucili się na papier, jak sępy na padlinę. Przez chwilę wyrywali go sobie. Wreszcie zwyciężył Lederg.
   - Co to ma być? Ja nic z tego nie rozumiem.
Moment jego dezorientacji wykorzystała Weronika.
   - Przygotuj się na zjazd szalonych naukowców - przeczytała na głos. Dowiedziała się, dlaczego Lederg nic nie zrozumiał. List pisany był po polsku.
   - Jak to? - rozczarował się Wiktor. - To, to była ta najważniejsza na świecie wiadomość?
   - Przepraszam, że przeszkadzam, ale posiłek jest już gotowy - zaanonsował od progu mężczyzna i natychmiast się oddalił.
   - Chodźcie - zaproponował król - zjemy kolację i postaramy się wszystko wyjaśnić.
Przeszli do sali bardziej przypominającej drogą restaurację niż jadalnie. Osiem długich stołów, z czego cztery suto zastawione, nakryte były białymi obrusami. Płomienie świeczek radośnie tańczyły, oświetlając twarze ludzi. Sztućce brzdękały o porcelanową zastawę. Całe pomieszczenie wypełnione było gwarem i śmiechem biesiadników.
   - Trafiliście akurat na wieczór w pałacu - wyjaśnił Aleksander. - To codzienna uczta wydawana dla wszystkich, którzy chcą przyjść i coś zjeść. Pomysł tej tu obok. - Wskazał gestem brody swoją żonę, polecającą nakryć jeszcze dwa stoły.
   - No co? - powiedziała zdziwiona, gdy zobaczyła, że wszyscy się jej przypatrują.
   - Nic - zapewnił ją król. - Obgadujemy cię tylko.
   - Wygodniej byłoby na siedząco - stwierdziła.
    Usiedli na wolnych miejscach i, żeby nie rozmawiać z pełnymi ustami, najpierw zajęli się wyśmienitymi potrawami. Następnie wyrazili swój zachwyt nad smakiem, zapachem i czym popadło. Zaraz potem zostali wciągnięci w dyskusję na temat szkodliwości i sposobów pozbycia się licha i w ten sposób do rozmowy właściwej przeszli znacznie później.