piątek, 29 marca 2013

Rozdział 7


ROZDZIAŁ 7
Początek podróży


    Rano obudził ich telefon. Dzwoniła pani Nikola i kazała im szybko wracać do domu.
    Obudzili Andrzeja, śpiącego na dole i ruszyli w drogę powrotną. Nie mieli innego wyjścia, jak tylko wziąć Juwenalis ze sobą. Zostaniu w bazie stanowczo się sprzeciwiła.
    - Nie rozumiem waszych rodziców - powiedział Andrzej. - Możecie zostać sami w domu na tydzień, a nie możecie nocować w domku na drzewie?
   - Mama mówi, że co innego w domu z wszelkimi wygodami, solidnymi ścianami i podłogami, i piorunochronem na dachu, a co innego w prowizorycznej budowli do niczego niepodobnej - oznajmiła jednym ciągiem Weronika i wzięła głęboki oddech.
    - Ta. Uważa, że bez prądu sobie nie poradzimy - dodał Wiktor.
    - Ale tata ma inne zdanie - powiedziała Weronika.
    - Tylko, że on nie ma głosu w tej sprawie - rzekł Wiktor.
    - O tyle dobrze, że nie zauważą waszego zniknięcia - zauważyła Emilia.
    - Dokąd jadą tym razem? - zapytał Andrzej.
    - A czy to ważne? - odpowiedział pytaniem Wiktor.
    - O czym rozmawiacie? - wtrąciła się Juwenalis.
    - Ja ciągle zapominam, że ona nas nie rozumie - powiedział Andrzej.
    - Ja czasami zapominam, że ona w ogóle z nami jest. Jak tak cicho siedzi - pocieszyła go Emilia.
    - Nasi rodzice wyjeżdżają. - Weronika wprowadziła nową koleżankę w temat.
    Kontynuowali rozmowę, aż doszli do celu.
    - No nareszcie jesteście - powitała ich w drzwiach pani Nikola. - O, przyprowadziliście ze sobą koleżankę - dodała widząc Juwenalis, stojącą z Andrzejem w pewnym oddaleniu. - Dlaczego oni stoją tak daleko? Niech wejdą. Pewnie jesteście głodni. Zróbcie sobie śniadanie i umyjcie się. A wy zadzwońcie do rodziców. Pani Lidia, nasza sąsiadka będzie miała na was oko. - Szybko ucałowała swoje dzieci, przytuliła nieswoje i wyszła. Pan Mikołaj czekał już w aucie. - A właśnie - zwróciła się do Juwenalis. - Jak się nazywasz?
    Weronika, Wiktor i Emilia skamienieli. Blondynka spojrzała na  Andrzeja, on ledwie zauważalnie skinął głową i dziewczyna spokojnie się przedstawiła.
    - Ładne imię - stwierdziła pani Nikola i wsiadła do samochodu.
    Pan Mikołaj pomachał dzieciom i już ich nie było
    - Uff! - odetchnęli z ulgą.
    - Skąd ona wiedziała co odpowiedzieć? - spytała Andrzeja Emilia.
    - Cóż. - Andrzej wzruszył ramionami – Okazuje się, że jestem dobrym nauczycielem języka polskiego.
    - Jesteś geniuszem - stwierdziła z przekonaniem Weronika.
    - Weź przestań, bo się zarumieni - powiedział Wiktor.
    - Dobra, nie marnujmy czasu - zarządziła Emilia. - Mamy jeszcze kupę rzeczy do zrobienia.
    Wypełnili polecenia dane im przez panią Niki i rozeszli się.
    Jeszcze nie wybrali tego kto zostanie*, chcąc wierzyć do ostatniej chwili, że jednak „ja nie”, więc Emilia i Andrzej udali się do swoich domów, spakować niezbędne rzeczy i przekonać rodziców, że będą przez tydzień samodzielni. Poszło im łatwo. Już nieraz udowodnili, że można ich zostawić samym sobie. Wiktor zostawił dyplomację siostrze i kompletował swój ekwipunek, w czym pomagała mu Juwenalis, a Weronika poszła do pani Lidii. Miała najtrudniejsze zadanie ze wszystkich.
    Drzwi otworzyła jej sympatycznie wyglądająca, wysoka, blondwłosa kobieta. Była to właśnie pani Lidia. Miała czterdzieści siedem lat, czasochłonną pracę i nieugięty charakter.
    - A, dzień dobry - powiedziała, ujrzawszy dziewczynę. - Wejdź moja droga. Co cię tu sprowadza?
    Weronika skorzystała z zaproszenia. Poszła za panią Lidią, która zaprowadziła ją do salonu. Usiadła na kanapie i wzięła byka za robi.
    - Chciałam podziękować pani za to, że zgodziła się pani nas pilnować.
    - O, to nic takiego.
    - To bardzo miło z pani strony. Wiem, że pracuje pani od rana do późnego popołudnia i chciałam powiedzieć, że nie musi się pani nami przejmować. Potrafimy sami o siebie zadbać.
    - Jasne! Już ja was znam. Cały dzień spędzicie na oglądaniu telewizji i graniu w gry komputerowe, a do ust nie weźmiecie niczego porządnego, tylko jakieś świństwa.
    - Umiemy gotować.
    - Dziecko, jajecznica i płatki z mlekiem to nie obiad.
    - I mamy w planach aktywnie spędzać wakacje.
    - W planach - prychnęła pani Lidia. - Posłuchaj, ja wiem, że wy młodzi chcecie być niezależni, samodzielni i tacy dorośli, ale korzystajcie z tego, że ktoś was w tym jeszcze wyręcza, bo później już tak nie będzie i zatęsknicie za tak pięknymi czasami.
    „Po co mi ten wykład” pomyślała Weronika, a na głos powiedziała – No dobrze, ale my tylko nie chcemy sprawiać pani kłopotu.
    - To dla mnie żaden kłopot. - Uśmiechnęła się.
    - No tak – zaczęła Weronika z innej beczki. – Ale my teraz będziemy cały czas poza domem. Już nas przyjaciele zaprosili do siebie na nocowanie. I jeszcze pewnie zrobimy jakiś biwak.  A ja naprawdę umiem gotować. - Dodała zanim ugryzła się język.
    - Hmm.
    - Umiem - Weronika kontynuowała. - Proste dania. Na przykład spaghetti, ziemniaki, sałatki, rosół, makaron z serem, ryż. Usmażyć paluszki rybne lub frytki to nie problem. A i tak od jutra będziemy się włóczyć po znajomych.
    - No dobrze - westchnęła pani Lidia. - Niech ci będzie. Co ja mam z tymi młokosami. Ale dzisiaj jesteście jeszcze pod moją opieką. Mam dla was obiad. - Pani Lidia poszła do kuchni. - Weź od razu. Smacznego.
    - Bardzo pani dziękuję. - Weronika nie mogła uwierzyć, że tak szybko poszło. Postanowiła jak najprędzej odejść, zanim pani Lidia zmieni zdanie. - To ja muszę już iść. Rozumie pani, brat został w domu, jeszcze coś zepsuje - powiedziała, podnosząc się z miejsca.
    - To szybko. Pozdrów go ode mnie. 
    - Dobrze. Do widzenia. 
    - Miłego dnia moja droga - powiedziała pani Lidia do Weroniki, która była już przy furtce.
    Dziewczyna pędem wróciła na swoją posesje. Wbiegła do domu i, nie zatrzymując się, pobiegła na górę do pokoju brata.
    Już z dołu słyszała podniesione głosy, ale nie mogła ich rozróżnić. Teraz zatrzymała się z ręką na klamce, nie wiadomo czemu, zamkniętych drzwi. Chciała wejść, ale kłótnia wewnątrz brzmiała bardzo ciekawie, a bała się, że wchodząc mogliby przerwać lub wciągnąć ją w dyskusję. Od razu zorientowała się o co chodzi. Wiktor i Andrzej debatowali nad tym, który z nich zostanie w domu. A sądząc po decybelach, trwało to już dobrą chwilę. Porzuciła myśl o wtargnięciu do pokoju i chłonęła całą sobą rozmowę przyjaciół.
    - No chyba z drzewa spadłeś! - krzyczał Wiktor. - Co z tego, że proponowałem?! Nie mówiłem poważnie!
    - Za głupotę się płaci! - odryknął mu Andrzej. - Chciałeś zostać, zostaniesz!
    - Idioto! Wcale nie chciałem! Tylko...!
    - Tylko co?!
    - Powiedziałem, żeby wysłać tylko Juwenalis, ponieważ nie chciałem, żeby jedna osoba została tutaj, kiedy reszta dobrze będzie się bawić! - Wiktor wywrzeszczał każde słowo głośniej od poprzedniego.
    - Jakiś ty szlachetny! - zadrwił Andrzej.
    Weronika była tak zasłuchana, że nawet nie zauważyła Emilii, która właśnie weszła po schodach.
    - Co się dzieje? - zapytała, a szatynka podskoczyła.
    - Matko, aleś mnie przestraszyła. Cicho, chłopaki się biją.
    - Jak? - spytała z zaciekawieniem. - Na gołe pięści?
    - Słownie.
    - A, to nic takiego. Oni często to robią. A gdzie Juwenalis?
    Weronika spojrzała na nią zdziwiona. Sama nie pomyślała o dziewczynie.
    - Nie wiem. Jeśli siedzi z nimi w pokoju to się nie odzywa. W każdym razie ja jej nie słyszałam.
    - Chyba musimy tam wejść - powiedziała Emilia. - Ona mogła się przestraszyć tej wymiany zdań.
    W zaistniałej sytuacji Weronika musiała się z nią zgodzić. Niechętnie, bo niechętnie, ale Emilia miała rację. Ktoś niezorientowany w przyjaźni między Wiktorem a Andrzejem mógł sądzić, że pożarli się na śmierć i życie, i że zaraz dojdzie do rękoczynów. Jednak ciągle nie ruszała się z miejsca.
    Emilia odsunęła Weronikę niedelikatnie od drzwi i gwałtownie je otworzyła. W tym momencie Weronika popchnęła ją w rewanżu. Emilia, trzymająca wciąż klamkę, straciła równowagę, złapała przyjaciółkę i runęły razem z niezłym impetem. Na szczęście Emilia w pewnym momencie puściła klamkę, bo inaczej chyba urwała by sobie rękę. Wiktor i Andrzej zamilkli w pół słowa, patrząc, jak dwie dziewczyny dosłownie wpadają do pokoju, omal nie łamiąc sobie kończyn.
    - Gdzie Juwenalis? - zapytała niespokojnie Emilia, zrzucając z siebie Weronikę.
    Pierwszy odzyskał władzę nad sobą Andrzej.
    - W... W... Co wy robicie.
    - Gdzie Juwenalis? - powtórzyła niecierpliwie Emilia już na stojąco.
    - Właśnie - poparła ją Weronika, dopiero wstająca z podłogi.
    - Jest w łazience - odpowiedział Wiktor. - O co wam chodzi i czy będziecie łaskawe wyjaśnić co znaczyło to... to... COŚ, co przed chwilą nam zaprezentowałyście?
    - Nie ważne - stwierdziła lekceważąco Weronika.
    Andrzej wydał z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. Coś jakby „Auwghrymby” i odetchnął głęboko.
    - No, już mi lepiej. A teraz na spokojnie. Czemu chciałyście popsuć drzwi?
    - Wcale nie...  - zaczęła Weronika. - A dobra.
    - Myślałyśmy, że Juwenalis jest z wami, kiedy wy ucinacie sobie przyjacielską pogawędkę - wyjaśniła Emilia
    - Nie ma jej tu - burknął Wiktor.
    - To już wiemy - powiedziała Weronika.
    - Źle się do tego zabraliście - stwierdziła Emilia ni w pięć ni w jedenaście.
    - Do czego? - zdziwił Andrzej.
    - Do wybrania tego szczęśliwca, który nie przeleci się na latającym koniku.
    - Tak? A co TY proponujesz? - zainteresował się Wiktor.
    - Zdać się na los - odparła godnie dziewczyna.
    - Mieliśmy ciągnąć zapałki - zauważyła Weronika.
    - E tam. - Andrzej machnął ręką. - To nudne.
    - Lepiej powalczyć, prawda? - złośliwie spytała Weronika.
    - A żebyś wiedziała - odciął się Wiktor.
    - Wiem! - zawołała Emilia odkrywczo. - Zagramy o to w kości.
    - Idiotka - powiedzieli zgodnie pozostali.
    - Już wyliczanka byłaby lepsza - rzekł Wiktor.
    - Losujmy. - Weronika podeszła do biurka, wyciągnęła jeden z zeszytów brata i wyrwała z niego (z zeszytu, a nie z brata) jedną czystą kartkę, którą z kolei przedarła na cztery i na każdej części coś narysowała. Zabrała stojącą na biurku miskę po popcornie i nie patyczkując się, wrzuciła tam karteczki. Zamieszała i podeszła do Emilii, ta wyciągnęła jeden los, następny był Andrzej, potem Wiktor i w końcu ona sama również wzięła ostatni kawałek papieru.
    - Są trzy koła i jeden trójkąt. - Wyjaśniła. - Nietrudno się domyślić, co oznaczają.
    Na te słowa Andrzej jęknął.
    - Los zadecydował - powiedział podniosłym tonem Wiktor, patrząc na kolegę. - Ty zostajesz.
    - Kto chce ze mną oszukać przeznaczenie? - zapytał dość beznadziejnie wybrany.
    - Co ona tam robi? - Emilia zignorowała jego pytanie. - Utopiła się w tej łazience, czy co?
    Na to pytanie Juwenalis stanęła w drzwiach. Miała na sobie starą sukienkę Weroniki. Szatynka już dawno z niej wyrosła, więc nie przejęła się tym zbytnio. Zaniepokoiło ją tylko to, że brat rozdaje jej rzeczy bez pytania.
    - Gdzie jest twoje ubranie? - zapytała Emilia.
    - Schnie w ogrodzie.
    - A - powiedziała Emilia trochę zdziwiona.
    - Kiedy ruszamy? - Juwenalis spojrzała na Andrzeja. - Czemu wyglądasz jak zbity pies?
    - Bo musi zostać - odpowiedziała za niego Weronika.
    - Och, szkoda.
    - Za chwilę wrócisz do domu - powiedział Wiktor. - Cieszysz się?
    - Oczywiście!
    Przejrzeli jeszcze raz swoje rzeczy. Uzupełnili braki w zaopatrzeniu. Biegali bez celu po całym domu. Zostawili kartkę na lodówce na wszelki wypadek. Odgrzali i zjedli obiad, przygotowany im przez panią Lidię. Zamknęli drzwi wejściowe, aby mieć pewność, że nikt im nie przeszkodzi. Przebrali się w stroje, zbliżone wyglądem do tych, które opisywała im Juwenalis, żeby nie odróżniać się za bardzo wyglądem.
    I wreszcie, kiedy upewnili, że wszystko jest załatwione, zeszli do tajnego pokoju.
    Już pierwsza osoba weszła na podium, gdy Wiktor przypomniał sobie o ubraniu Juwenalis.
    Pobiegła po nie Emilia.
    Wreszcie stanęli wszyscy razem w kręgu. Andrzej podał im plecaki. Jakoś nikomu nie przyszło do głowy, że mogliby podzielić się na dwie grupy albo teleportować się oddzielnie. Teraz, gniotąc się w przeraźliwym ścisku czekali, aż Andrzej naciśnie właściwą cegłę. Kiedy mu się to udało, koło na górze rozbłysło światłem i poczęło się kręcić. Blask przybierał na sile i zdawał się ich pochłaniać. Oczy zaczęły im łzawić, więc je zamknęli.
    Chwilę później Andrzej został sam. Światło zniknęło, zabierając ze sobą jego przyjaciół. Mrok w piwnicy się pogłębił. Chłopak podszedł do ściany i już bez problemu znalazł włącznik machiny. Potem usiadł na podłodze, oparł się plecami o ścianę, zamknął oczy i zaczął intensywnie myśleć.

    - Już wiem! - wykrzyknął, wstając tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie.
    Wbiegł po schodach. Spiesząc się, zniósł kilka rzeczy z powrotem do laboratorium. Wrócił na górę po jeszcze kilka i wtedy zadzwoniła komórka Weroniki. Telefonów nie brali, przewidując, że tam gdzie się udają nie ma zasięgu.
    Zanim odebrał, popatrzył kto dzwoni.
   - Świetnie - rzekł z goryczą w głosie. - Pani Niki. - Przyłożył słuchawkę do ucha. - Dzień dobry - powiedział miłym i uprzejmym tonem. - Weronika jest w sklepie i zostawiła telefon w domu.
   - Cała ona - odezwała się z drugiej strony pani Nikola ze zrozumieniem. - Chciałam wam tylko powiedzieć, że wyjazd się przedłuży o tydzień. I raczej nie będziemy mieli czasu porozmawiać.
    - Dobrze przekażę im - powiedział do słuchawki i, zanim kobieta się rozłączyła, krzyknął - Wiktor! Twoja mama dzwoniła.
    Pogratulował sobie w duchu, kiedy schodził na dół z naręczem przeróżnych gratów, że przykładał się do fizyki.
    Tym razem to Andrzej stał w kręgu. Kilka przeprowadzonych prób upewniło go, że po jego zniknięciu, zbudowane przezeń urządzenie włączy z powrotem teleport. Spokojnie zamknął oczy. Zrobiło mu się ciepło, kiedy światło go otoczyło. Potem uczucie ciepła zniknęło.

______________________________________________________
* dla tych, którzy nie pamiętają – z notatek Aulusa Rojko wynika, iż żeby mieć możliwość powrotu, jedna osoba powinna zostać, aby włączyć z powrotem wehikuł czasu, który po każdym użyciu samoczynnie się wyłącza.


środa, 13 marca 2013

Rozdział 6


ROZDZIAŁ 6
Nowa znajoma.


    - Ki problem? - nie ustępowała dziewczyna. - Ne kompreni.
    - Ugh. Ja też nie rozumiem - powiedziała Emilia.
    - No właśnie rozumiesz - rzekł Andrzej. - I ja też. Wy pewnie tak samo?
    - Aha – potwierdziło rodzeństwo.
    - Lepiej ją stąd zabierzmy - zaproponowała Weronika i podeszła do blondynki. - Chodź. To znaczy, eee, kom?
    Dziewczyna spojrzała w jej spokojne oczy i powoli się podniosła.

                                           * * *

    - Przepraszam, że tak długo musiałaś na mnie czekać - powiedział starszy pan otwierając drzwi. Juwenalis? Jesteś tu? - w tym momencie jego wzrok padł na połowicznie otwarte drzwi. - O nie! - jęknął i pospieszył do pokoju.
    Nikogo tam nie zastał.
    Może poszła znudzona czekaniem?” pomyślał. Zszedł na dół i przywołał swojego kamerdynera.
    - Widziałeś Juwenalis? - zapytał.
    - Naturalnie - ukłonił się wysoki brunet. - Czeka na pana na górze.
    - Dziękuję ci. Możesz odejść.
    Kiedy za służącym zamknęły się drzwi gospodarz osunął się bezwładnie na jeden z foteli, stojących pod beżową ścianą. Twarz ukrył w dłoniach.
    „Juwenalis po raz kolejny udowodniła, że nie darmo nosi to imię.” pomyślał jeszcze melancholijnie.

                                        * * *

    Emilia stała przy oknie, od czasu do czasu wtrącając się w rozmowę, i tworzyła słownik. Jak na razie dowiedzieli się, że nowo przybyła nazywa się Stanisława, Juwenalis, że mają jej mówić Juwenalis i że ona nie wie jak się tu znalazła.
    Weronika wróciła z kuchni i podała dziewczynie filiżankę mówiąc „herbata”.
    - Napar? - odrzekła na to Juwenalis.
    - Eee, tak. Herbata to napar z ziół - potwierdziła zaskoczona szatynka.
    Rozmowa, acz mozolna, okazała się bardzo owocna.
    Po zaprowadzeniu gościa do łazienki przez Weronikę, którą Juwenalis darzyła największym zaufaniem, przyjaciele zorganizowali naradę.
    - Weźmiemy ją ze sobą do bazy - powiedział Andrzej. - Nie może tu zostać, bo jak wrócą wasi rodzice, to się nigdy w życiu nie wytłumaczymy.
    - Ano - zgodziła się Weronika. - Raczej nie uwierzą, że pojawiła się znikąd, w tajnym laboratorium.
    - Toteż mówię. Najlepiej ją stąd zabrać.
    - Dobra – zgodziła się Emilia. - A co potem?
    - Może w tych notatnikach są jakieś informacje, które nam pomogą – wysnuł tezę Wiktor.
    - Czyli plan ten sam co przedtem? - upewniła się Weronika. - Czytamy dzienniki i mamy nadzieję, że coś wyjaśnią?
    - Na to wygląda - westchnęła Emilia.
    - Ciekawe jak my się tam zabierzemy. - W Weronice obudził się duch realizmu.
    - Co masz na myśli. - Andrzej zmarszczył brwi.
    - Mamy tylko cztery rowery, dużo bagażu. Pomijam nawet to, że nie wiemy czy ona umie jeździć.
    - Co fakt, to fakt - rzekła Emilia.
    - Rzeczy przewieziemy osobno, a później pójdziemy pieszo - powiedział lekceważąco Wiktor.
    Na te słowa Weronika popukała się palcem w czoło, ale nie znaleźli innego wyjścia i pomysł jej brata wszedł w życie.
    Postanowili, że pójdą skrótem przez łąki i zapłotki. W drodze do lasu mogli przyjrzeć się ubraniu,
jakie nosiła Juwenalis.
    Miała na sobie długą, bladoseledynową tunikę z krótkimi, bufiastymi rękawami, sięgającą połowy ud i przewiązaną pasem materiału, przypominającym obi*. Czarne spodnie, wyglądające jak leginsy, ale na pewno nimi nie będące, idealnie współgrały z łagodną zielenią. Buty były, chyba skórzane i wysokie. Przypominały oficerki, a przy kostkach miały białe skrzydełka, zrobione z prawdziwych piór.
    Mimo tego stroju blondynce nie było bardziej gorąco od poubieranych, w jak najmniej zakrywające ciało ciuchy przyjaciół, jej strój musiał być zatem bardzo przewiewny.
    Dzięki znajomości języków rozmowa była stosunkowo łatwa, zwłaszcza po treningu w domu.
    Oprócz pierwszych wiadomości wiedzieli już, że Juwenalis za cztery miesiące skończy dwanaście lat, że mieszka w mieście Alatum Grad.
    Obiecali, że pomogą jej wrócić do rodzinnego domu. Niestety, żadne z nich nie wiedziało, jak to zrobić. Ich plan miał wszelkie prawo nie wypalić, a nikt nie miał pojęcia, co z tym fantem zrobić. Na razie mogli mieć tylko nadzieję.
    Przechodzili obok zagrody dla koni i Weronika wykorzystała okazję, żeby poznać nowe słowo w języku Juwenalis. Wskazała jej jednego i powiedziała koń.
    - Cavalo - odrzekła Juwenalis.
    - Umiesz jeździć konno? – zapytał Wiktor zbitką różnych języków.
    Juwenalis spojrzała na niego, a jej szare oczy pełne były niedowierzającej urazy.
    - Oczywiście, że umiem. - Juwenalis jakimś sposobem go zrozumiała. - Od małego potrafię jeździć i latać.
    - Co? - Emilia sądziła, że źle usłyszała.
    - Czemu się tak dziwnie na mnie patrzycie? - teraz zdziwiła się Juwenalis. - Wy nie umiecie?
    - Jeździć – rzekł Andrzej - owszem, ale latać?
    - Och to musicie koniecznie się nauczyć. To przecudowne uczucie.
    - Jak ty to robisz? - zaciekawił się Wiktor.
    - Co? Latam? Normalnie, na Pegazie.
    Czwórka przyjaciół wytrzeszczyła na nią oczy.
    - P-pe-pegazie??? - wyjąkała Weronika.
    - No. - Juwenalis wzruszyła ramionami. Nie mogła zrozumieć, o co chodzi jej nowym znajomym. - O! - powiedziała, żeby zmienić temat. - Czyj to dom?
    - Nasz - odpowiedziała Emilia.
    - Co? Znowu nie rozumiem co mówisz.
    Emilia spróbowała w jeszcze kilku językach i wreszcie trafiła. Przez ten czas zdążyli dojść pod drzwi do dolnej części.
    - Jedno z nas śpi tutaj. - powiedziała Emilia po polsku. - Na górze już nie ma miejsca.
    - Co tutaj? - zapytała Juwenalis.
    Weronika przetłumaczyła jej co powiedziała Emilia. Pozostali zaczęli już rozpakowywać torby i plecaki.
    - Musimy starać się mówić tak, aby wszyscy rozumieli - stwierdziła Weronika.
    Problem polegał na tym, że razem znali niemal wszystkie języki europejskie i trochę poza, ale osobno znali tylko po kilka. Pomagali sobie nawzajem w nauce i dzięki temu rozumieli mniej więcej co do nich mówi Juwenalis,  ale sami nie wiedzieliby co powiedzieć.
    - Jak na razie w moim słowniku jest jakieś dwadzieścia stron. Możecie korzystać - przyzwoliła łaskawie Emilia
    - Co to? - zapytała Juwenalis wskazując zdjęcie całej czwórki na jakimś festynie. - Aulus też takie miał - dodała teraz sobie o tym przypominając.
    - Zdjęcie? - spytał Andrzej.
    - Nie wygląda, jakby było namalowane.
    - Bo nie jest. To się robi aparatem - wyjaśniła Weronika.
    - Albo telefonem - dorzucił Andrzej i zademonstrował dziewczynie jak to się robi.
    Juwenalis nie mogła wyjść z podziwu.
    - Ale to jest większe i oprawione, a to jest w tym małym. Dlaczego? - zapytała.
    - Yhm. To jest trudne pytanie. - Andrzej nie wiedział jak wyjaśnić coś takiego komuś, kto nawet nie wiedział, co to jest zdjęcie.
    Podczas, gdy Andrzej usiłował wytłumaczyć nowej koleżance, czym jest komputer, drukarka, czy pendrive, pozostali zabrali się do nadmuchiwania materaca, zabranego z domu i debatowali o możliwości zbiegu okoliczności odnośnie imienia, które wymieniła Juwenalis.
    - Ona wyraźnie powiedziała Aulus - szepnęła Wiktor.
    - Bo tylko Rojko mógł nosić to imię? - zapytał sarkastycznie Weronika.
    - Dlaczego my ze wszystkiego robimy tajemnice? - powiedziała Emilia. - Nie łatwiej zapytać? A poza tym właśnie zrobiliśmy jedną z głupszych rzeczy. Dzisiaj mam na myśli.
    Rodzeństwo  wymieniło zaskoczone spojrzenia.
    - Czyli? - zapytał Wiktor.
    - Napompowaliśmy materac - rzekła dobitnie Emilia. - Na tej, jakże olbrzymiej przestrzeni, będziemy mieli mnóstwo miejsca.
    Rzeczywiście, materac miał niezłe wymiary i teraz nie było gdzie się ruszyć.
    - To co? - zapytała Weronika. - Spuszczamy?
    - Nie chce mi się - powiedzieli równocześnie Wiktor i Emilia.
    Weronika uśmiechnęła się.
    - Tak, mi też.
    - Juwenalis? - powiedziała Emilia, przerywając Andrzejowi wykład na temat urządzeń elektronicznych. - Wspominałaś coś o Aulusie. Kto to jest?
    - To jest Radosław.
    - Ale mówiłaś, że nazywa się Aulus.
    - Bo tak się nazywa, ale też Radosław.
    - Matko, jakie to wszystko zagmatwane i dziwne - westchnęła Weronika.
    - Ja chyba rozumiem - rzekł Wiktor. - Pamiętacie jak na polski mieliśmy sprawdzić znaczenie naszych imion?
    - No - potwierdzili.
    - To Radek i ja szukaliśmy razem na informatyce. Radosław znaczy radzić albo troszczyć się lub być zadowolonym i z tego powodu zostać sławnym.
    - Jak ty to zapamiętałeś? - zdziwił się Andrzej - To było ze trzy miesiące temu.
    - Przecież to jest łatwe - powiedziała lekceważąco Weronika – Imię złożone z rad i sława. Można się domyślić.
    - Czyli każde imię, tam skąd pochodzi Juwenalis, coś znaczy - rzekł odkrywczo Andrzej.
    - Najwyraźniej - potwierdził Wiktor.
    Juwenalis, przysłuchująca im się ciekawie, teraz zażądała tłumaczenia. Kiedy już zrozumiała, o co chodzi potwierdziła słowa Wiktora i Andrzeja. Dowiedzieli się również, że każdy człowiek w swoim życiu dostanie trzy imiona. Jedno po narodzinach, drugie po skończeniu dziesięciu lat, a trzecie kiedy dokona czegoś ważnego lub zapracuje na nie w inny sposób.
    - Tego pierwszego imienia raczej się nie używa. - dodała na zakończenie Juwenalis.
    - Ja ciebie. Jakieś postrzyżyny czy co? - rzekł zdegustowany Wiktor.
    - O co ci chodzi? - spytała zniesmaczona jego zachowaniem Emilia.
    - Za dużo nowych wiadomości, jak na jeden dzień - wyjaśniła Weronika. - Nie przejmuj się nim.
    - Dobra. Nie gadajmy o, za przeproszeniem, tyłku Maryni – zarządził Andrzej – tylko zabierzmy się za czytanie.
    - Jedyna rozsądna osoba - pochwaliła Emilia.
    - Świetnie - powiedziała Weronika. - To teraz niech najrozsądniejsza osoba zajmie się gościem. Zdaje się, że Juwenalis bardzo zaciekawiła technika robienia zdjęć.
    - Słuchajcie tego! - wykrzyknął po trzech godzinach Wiktor. - To może być ważne.
    - Nienawidzę efektownych pauz i stopniowania napięcia - powiedziała Emilia, ponieważ chłopak zamilkł.
    - Przyganiał kocioł garnkowi - obruszył się Wiktor. - Sama tak robiłaś wiele razy.
    - Co innego jak ja tak robię komuś, a co innego jak ktoś robi tak mi.
    - Ale z ciebie...
    - Już wam starczy - przerwała im Weronika. Sama miała wielką ochotę włączyć się do sprzeczki, ale ciekawość wzięła w niej górę. - Mów, co znalazłeś i lepiej, żeby okazało się to naprawdę ważne.
    Wiktor prychnął.
    - Oczywiście, że to jest ważne. Słuchajcie.
    - Czekajcie - powiedziała Emilia. - Może zawołajmy Andrzeja.
    - Teraz słuchajcie – rzekł Wiktor, kiedy już siedzieli w komplecie, a Juwenalis robiła zdjęcia i filmiki komórką. - Bo czwarty raz nie będę zaczynać. Nasz kochany pan Aulus napisał bardzo ważną notkę i ja bardzo chciałbym, żebyście się zapoznali z jej treścią. „Piętnasty kwietnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Nareszcie! Udało się! Maszyna gotowa. Powinno zadziałać. Tylko jedna rzecz mnie martwi. Jeśli jej użyję nie będę miał wpływu na to gdzie i kiedy się przeniosę. Jeszcze jedno. Jest bardzo możliwe, że nigdy nie wrócę. Spróbuję zbudować drugą machinę, ale nawet wtedy nie mogę być pewny powrotu. Przeprowadziłem próby, które niezbicie wykazały, iż wszelkie przenosiny w czasie wyłączają mechanizm, a bez działającej maszyny... Nic to jednak. Jestem gotów ponieść to ryzyko. Wiele już wiosen w swoim życiu widziałem, w tym stuleciu i więcej nie muszę. Oczywiście, jeśli znajdę budulec następna machina powstanie i zawsze włączoną będzie w nadziei, iż kiedyś odnajdę drogę powrotną lub ktoś znajdzie mnie.”
    - Czy ktoś wie – zapytała Emilia, ledwie Wiktor zamilkł – jak uruchomić tego czaso-teleportera?
    - Skoro Juwenalis tu siedzi – powiedział Andrzej – to musieliśmy już go przypadkowo włączyć.
    - Tylko jak? - zastanawiał się Wiktor.
    Przypomnieli sobie dzisiejszy poranek i odtworzyli wszystkie swoje poczynania. Wszyscy, oprócz Weroniki, która starała się zmienić w powietrze, snuli domysły.
    - Co ty tak cicho siedzisz? - zdziwił się Andrzej.
    - Ja? Cicho? - spłoszyła się Weronika - No może trochę.
    - Hej, młoda. Czemu się zarumieniłaś? - zaciekawił się podejrzliwie jej brat.
    - Właściwie ty byłaś tam ostatnia - zauważyła Emilia. - Mów coś narobiła.
    Weronice nagle się odmieniło. Przestała udawać, że jej nie ma, tylko powiedziała – Po pierwsze, dlaczego akurat ja. Po drugie jestem młodsza tylko o kwadrans. Po trzecie potknęłam się i oparłam o ścianę. Wystarczy?
    - A pamiętasz, w którym miejscu się oparłaś? - spytał Andrzej.
    - Oczywiście - odparła z wyższością Weronika.
    - To chwała Bogu - westchnął dziękczynnie Wiktor.
    - To dopiero połowa - zwróciła im uwagę Emilia. - Jeszcze trzeba wrócić, a słyszeliście, jeśli Weronika nie potknie się jeszcze raz, to zostaniemy po drugiej stronie.
    - Możemy wysłać tylko Juwenalis - powiedział bez przekonania Wiktor.
    - No chyba cię choroba umysłowa tyka - rzekł Andrzej. - Przepuścić taką okazję?!
    - To co innego proponujecie? - zapytał Wiktor.
    - To chyba oczywiste, że ktoś będzie musiał zostać na miejscu - powiedziała Emilia.
    - Ciągniemy zapałki? - zapytał z zaciekawieniem Andrzej.
    - Trzeba będzie - odparła na to Weronika.
    - To nie teraz - powiedział Wiktor. - Nie mamy zapałek.
    - Chodźcie - zaproponowała niespodziewanie Juwenalis. - Przejdźmy się po lesie.
    - A co? - zapytał Andrzej. - Znudziło ci się robienie zdjęć?
    - Nie - odpowiedziała z chytrym uśmiechem. - Na dworze mogę zrobić więcej.
    Tak więc poszli na spacer. Juwenalis szalała. Biegała tam i z powrotem z telefonem w ręku, robiąc zdjęcia wszystkiemu co się napatoczyło.
    - Jak tak dalej pójdzie to ci całe miejsce zajmie - powiedział Wiktor do Andrzeja, kiedy blondyna fotografowała mrowisko ze wszystkich stron.
    - A co jej będę żałował. Niech dziewczyna ma.
    - Zaraz lunie - powiedziała beznamiętnie Weronika.
    - Co ty mówisz? - zdziwiła się Emilia.
    - To popatrz na niebo - powiedziała Weronika, a Emilia poszła za jej radą.
    Nadciągały ciemne chmury. Część z nich przesłoniła słońce. Zrobiło się ponuro. Cały dzień było duszno i panował przeraźliwy skwar. Teraz, kiedy ciężkie i najwyraźniej deszczowe chmury zawisły nad nimi, poczuli ulgę na myśl o chłodnych kroplach, które za chwile na nich spadną.
    - Lepiej wracajmy - powiedział Wiktor.
    Bez zbytniego pośpiechu ruszyli w stronę bazy, a za sobą słyszeli krople spadające na liście. Do domku dotarli tylko trochę zmoczeni.
    Weszli do dolnej części, w której zostawili wszystkie rzeczy.
    - Chcecie jeść? - zapytał Andrzej. - Ja bardzo.
    Zabrali się do pracy. Wiktor wyciągnął całą zastawę, na którą złożyły się plastikowe kubeczki i sztućce i papierowe talerzyki. Emilia znalazła kanapki, owoce i różne słodycze. Andrzej sprzątnął ze stolika. Weronika poinformowała Juwenalis o posiłku.
    Kiedy już wszystko było gotowe, Weronika nalała każdemu herbaty z termosu. Rzucili się na jedzenie jak wygłodniałe wilki na owce.
    - O nie! - jęknęła Weronika, której się przypomniała poranna rozmowa z rodzicielką. - Będziemy musieli wrócić do domu.
    - Co?! - zawołali wszyscy, łącznie z Juwenalis.
    - Ja się nie zgadzam - zaprotestował Wiktor.
    - Nic na to nie poradzisz - powiedziała ponuro. - Obiecałam mamie.
    - Może do niej zadzwoń? - zaproponowała Emilia.
    - Zaraz sama zadzwoni - stwierdziła Weronika. - Alee...
    - Co „ale”? - zapytał Andrzej.
    - No w sumie, jeśli przestanie padać do wieczora, to będziemy mogli  zostać. Mama mówiła o nocy, a nie o dniu.
    - Co ma być to będzie - filozoficznie rzekł Andrzej. - Może w coś pogramy?
    - A może w końcu przeczytamy te dzienniki? - powiedziała Emilia.
    - Wszystkie gry są na górze - rzekła Weronika. - Jak chcesz to po nie idź.
    - Dlaczego nie mamy tu kibla? - zapytał Wiktor. - Niech wreszcie przestanie tak lać.
    - Przydaj się na coś - powiedziała do niego Weronika. - Jak i tak idziesz moknąć, to przynieś z góry coś do grania.
    - Pograjcie sobie w tetrisa - burknął, ale podniósł się z miejsca.
    Czas do wieczora zleciał im na graniu w karty, kości i planszówki.
   Nauczyli Juwenalis grać w wojnę, kuku, remika i kanastę, a ona pokazała im kilka gier z jej stron, zaznaczając przy tym, że te karty są inne. Emilia się zaparła i doczytała notatki pana Rojko do końca.
    Spać poszli wcześnie, przewidując, że jutro powinni być wypoczęci.

__________________________________________________
* Obi to według Wikipedii „japoński odpowiednik szarfy lub pasa, używany do kimono”