poniedziałek, 13 maja 2013

Rozdział 10



ROZDZIAŁ 10
Przepowiednie się sprawdzają


    Ludzie w popłochu biegli do wyjścia z parku. Wiktor, Andrzej, Emilia, Weronika i Juwenalis złapali się za ręce, żeby tłum ich nie rozdzielił.
    - To już wiemy czemu wszystkim groziło niebezpieczeństwo - wykrztusił zadyszany Wiktor, kiedy wpadli do stajni. Mama Juwenalis już tam była i siodłała wszystkie wierzchowce. Pomagało jej kilka osób.
    - Bierzcie petrippusy* póki jeszcze są - powiedziała.
    Pięć koni podeszło do nich. Były to te same co wcześniej. Pegaz Juwenalis, Azkar Wiktora, Soberltz Andrzeja, Agile Weroniki i Yster Emilii.
    - Gdzie lecimy?! - zapytał Wiktor, przekrzykując wiatr.
    - Do sąsiedniej polis! - odpowiedziała Juwenalis.
    A więc to są polis! - Andrzej zanotował sobie w pamięci.
    Nie kontynuowali pogawędki, ponieważ wiatr za bardzo przeszkadzał. W pewnym momencie usłyszeli straszny hałas za sobą. Ciekawość zwyciężyła. Zerknęli za siebie, na krótką chwilę, jednak to wystarczyło. Wielkie istoty zburzyły najwyższy budynek, a kilka innych zostało poważnie uszkodzonych.
    W końcu zaczęli się zniżać. Ludzie dokoła nich też. Teraz lecieli w parach, jeden za drugim, ponieważ lądowali na trakcie. Metalowa brama w kształcie podkowy, została właśnie otwarta. Kiedy przez nią przejeżdżali udało im się przeczytać "Perde Gard".
    Za bramą było tak tłoczno, aż bali się, że kogoś stratują. Zeszli na ziemię i prowadzili petrippusy za uzdy. Żadne z nich, poza Juwnalis, nie wiedziało, gdzie idzie. Po prostu tępo podążali za blondynką. Ta zaprowadziła ich do gospody. Nie zwrócili nawet uwagi na jej nazwę.
    Stajnia była piętrowa. Polecieli na drugie piętro. Rozkulbaczyli wierzchowce i zeszli po schodach.
    W gospodzie byli jednymi z pierwszych gości. Widocznie pozostałym się nie spieszyło albo byli u przyjaciół. Wzięli jeden pokój, żeby nie zajmować miejsca innym i poszli się rozgościć.
    Zajmowali pomieszczenie na ostatnim piętrze, czyli mówiąc wprost, na strychu. Znajdowały się tam tylko dwa pokoje, jeden pięcioosobowy i drugi trzyosobowy.
    Otworzyli drzwi i weszli do środka. Było pięć drewnianych sienników. Po dwa przy ścianie i jeden pod oknem, naprzeciwko drzwi. Tuż obok wejścia stała duża komoda z lustrem.
    Podeszli do sienników. Zaścielone były lnianymi prześcieradłami. Na każdym prześcieradle leżała puchowa poduszka i pled. Juwenalis sprawdziła czy siano nie jest zgniłe i beztrosko legła na "łoże". Chłopcy ostrożnie zrobili to samo. Weronika i Emilia stały dalej. Gdzieś czytały, że w takich siennikach pełno było robactwa, a nawet myszy. W końcu przełamały wewnętrzny opór i również zużytkowały posłanie. Kiedy usiadły siano zaszeleściło i się obniżyło.
    - Co to było? - zapytał Wiktor.
    - Ogry - Juwenalis od razu wiedziała, co miała na myśli.
    - Co? - spytała niepewnie Emilia.
    - Ork, to... - zaczęła Juwenalis.
    - Ale mówiłaś, że to ogry - zwrócił jej uwagę Andrzej.
    - To przecież to samo. Tak jak mówiłam - kontynuowała Juwenalis. - Ork, czy tam ogr, to około czterometrowy potwór, jedzący ludzi. Jest silny i nawet rozumny, ale i tak łatwo go podejść.
    Rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Młody chłopak przyniósł miednicę z parującą wodą do mycia. Kiedy odszedł, wrócili do przerwanego tematu.
    - Świetnie! - powiedziała ironicznie Emilia. - Wielkie potwory zajęły miasto i musimy zostać tu na zawsze.
    - Co teraz zrobimy? - Weronika była zrozpaczona. - Jak wrócimy do domu?
    - Spokojnie - Juwenalis podeszła do niej. - Jestem pewna, że jutro wieczorem orków nie będzie.
    - Skąd wiesz? - Spytał Andrzej.
    - Bo mimo wszystko, ogry są głupie.
    - To znaczy, że zostaną wypędzone? - upewnił się Wiktor.
    - Oczywiście, a teraz chodźmy spać.

* * *

    Emilia obudziła się w środku nocy. Nie wstała, nie otworzyła nawet oczu. Nie widziała dlaczego została wyrwana ze snu. Może przez chrapanie Wiktora. Może przez deszcz, uderzający w okno i dach. Może przez odległe grzmoty. Chciała odwrócić się na bok, kiedy usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Spała tuż przy nich, więc tylko ona to usłyszała. Powoli zaspana zwlokła się z łóżka i ziewając otworzyła drzwi.
   - No wreszcie - szepnęła osoba, stojąca za progiem. Było ciemno i dopiero po chwil Emilia zorientowała się, że widzi Aulusa.
    - Coś się stało?
    - Tak. Mamy problem. Ogry zniszczyły część mojego domu.
    Emilia nie wiedziała co powiedzieć. Było jej przykro, z powodu szkody poniesionej przez Aulusa. Nie była do końca rozbudzona i powaga sytuacji jeszcze do niej nie dotarła.
    - I co teraz zrobisz?
    - Dziewczyno, oprzytomnij. Zniszczona została ta część, w której był wehikuł czasu.
    - Był?
    - Był. Już nie ma. Nie istnieje.
    - C-co?!
    - Ciiiii. W pokoju obok też śpią ludzie. Dlatego pukałem tak cicho.
     - Trzeba obudzić resztę.
    - Niewątpliwie. Musicie natychmiast ruszać.
    - Ale po co?
    - Odszukać kilka osób. Tu jest lista i mapa - wskazał na paczuszkę, trzymaną w ręku.
    - Ale co my im powiemy? I w ogóle po co mamy ich znaleźć?
    - Jak to po co? - Zdziwił się Dziadek. - Żeby się ze mną spotkali. A powiecie im, że ja was przysłałem i że czas odnowić stare znajomości. Poza tym do każdego mam list - podał jej plik papierów. - Obudź wszystkich i zejdźcie na dół.
    Emilia wróciła do pokoju. Nie była pewna, czy to, co się przed chwilą zdarzyło to sen, czy jawa. Podeszła do komody i obmyła twarz zimną już wodą. Odwróciła się i zobaczyła, że Andrzej rzuca się niespokojnie na posłaniu. Nim do niego podeszła gibnął się za mocno i z hukiem wylądował na podłodze. Emilia nie musiała nikogo budzić, Andrzej ją wyręczył.
    - Ciiiiiiiiiiiii - syczała Emilia, ponieważ rozbudzeni nagle przyjaciele dopytywali się, o co chodzi. - I tak powinniśmy iść, więc dobrze się stało.
    - Jak to? - zapytał Wiktor.
    - Nie teraz. Aulus na nas czeka.
    Mocno zdziwieni zabrali swoje rzeczy i zeszli po schodach. Emilia w kilku słowach streściła im, czego się dowiedziała od Dziadka.
    Przy kilku stołach siedzieli nieliczni goście. Wszyscy zdrowo pociągali z kufli. W kącie obok schodów oczekiwał ich Aulus.
    - Co tak długo? - powiedział na powitanie. - Teraz słuchajcie uważnie. Musicie najpierw iść do stolicy, wręczyć królowej ten list. - Wyciągnął zza pazuchy ciasno zwinięty rulonik przewiązany złoto-purpurową wstążką. - To bardzo ważne. Nie możecie go zgubić.
    - Dobrze - powiedział Wiktor. - Ale co w nim jest.
    - Starzy ludzie lubią mieć tajemnice - rzekł oględnie Aulus. - Macie tu prowiant na drogę. Do stolicy powinno wystarczyć.
    - Na pewno wystarczy - powiedziała pewna siebie Juwenalis. - To tylko dwa dni.
    - Jeśli lecisz - zauważył Aulus.
    - Przecież mamy te - powiedziała Weronika. - Petripposy.
    - Petrippusy - poprawił Dziadek. - Macie, ale zauważ proszę, że one muszą udźwignąć swój ciężar, siodło i was. Zwróciliście może uwagę, że alatumianie są niscy i szczupli.
    Andrzej przypomniał sobie siedemnastoletniego Emeryka, niższego od niego. Weronika pomyślała, że Juwenalis nie wygląda na swój wiek. Emilia uświadomiła sobie, jakie było jej zdziwienie, kiedy blondynka powiedziała ile ma lat.
    - Rzeczywiście - powiedział powoli Wiktor. - Nie możemy przemęczać tych petricośtamów...
    - Ppusów - podpowiedziała Juwenalis.
    - Właśnie ich - zgodził się brunet. - Ale to nie znaczy, że wcale nie będziemy latać. To pewnie też skróci czas, nie?
    - Tak. A teraz lepiej ruszajcie.
    - Ale dlaczego teraz, a nie rano? - zaprotestowała Weronika.
    - Już świta - oznajmił Aulus. - A rano ludzie będą zadawać pytania. Juwenalis jest dodatkowo narażona na rodziców. Idźcie, a ja wymyślę powód, dla którego wyruszyliście w podróż.
    - Dobra - powiedział dziarsko Andrzej. - Chłopcy, dziewczęta idziemy.
    Wyszli z gospody w zimny, mglisty świt.


_______________________________________________________________
* petrippus - skrzydlaty koń. Oczywiście z greki, bo jakże inaczej.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 9




ROZDZIAŁ 9
Wesoła zabawa i niemili goście


   - Hej! Wy dwie! - darł się czarnowłosy chłopak w ich wieku. - Jesteście przyjaciółkami Juwenalis, prawda?!
    - Tak, a co?! - odkrzyknęła Weronika.
    - Chodźcie na chwilę!
    Dziewczyny spełniły jego prośbę. Kiedy stanęli naprzeciw siebie czarnowłosy dokonał prezentacji.
    - Mam na imię Lederg, a to są Radzim - wskazał rudego chłopaka - i jego siostra Gaudencja - ruda dziewczyna skinęła im głową.
   - Jestem Emilia, a to Weronika. Miło was poznać.
   - I wzajemnie - Radzim uśmiechnął się do Emili.
    - Przejdźmy się - zaproponował Lederg.
    - Czemu nie? - zgodziła się Weronika.
    - Ja wiem czemu nie - Emilia odciągnęła ją na bok. - Twój brat i przyjaciel są poważnie uszkodzeni, co prawda zawsze byli poszkodowani na umyśle, ale teraz są bardziej, a ty będziesz sobie flirtować?!
    - Przyganiał kocioł garnkowi - wysyczała Weronika. - Kto podziwiał gryfy? Jakoś wtedy nie przejmowałaś się chłopakami - szatynka uśmiechnęła się, widząc, że Emilię zatkało, odwróciła się i podeszła do nowych znajomych.
    - Emilia, idziesz? - zapytała Gaudencja.
    Emilia poszła. Wlokła się ostatnia i była wściekła, bo przyszło jej teraz do głowy kilka argumentów, których już nie wykorzysta. Ruszyli w stronę centrum.
    - Gdzie chcecie pójść? - spytał Lederg, który najwidoczniej przewodził grupie.
    - Nie wiem - odpowiedziała Weronika, idąca obok niego. - Nie znamy okolicy. Może nas oprowadzicie? - Dziewczyna się zająknęła, a Emilia była pewna, że chciała powiedzieć oprowadzisz.
   - Nie ma sprawy. - Na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech. - Najpierw chodźmy tu - powiedział i skręcił w uliczkę z lewej strony, której przyjaciółki wcześniej nawet nie zauważyły.
    Idąc tamtędy można było z powodzeniem wpaść w klaustrofobię. Z obydwóch stron mieli wysokie budynki, a przejście pomiędzy nimi było tak wąskie, że musieli iść gęsiego. Panował półmrok i zaduch. Na szczęście nie zabawili tam długo. Wyszli w nieznanej im części miasta, położonej daleko od centrum. Budowle były o wiele niższe i nie tak ciasno poustawiane.
    Przechodzili teraz koło kremowego domu, z którego właśnie wyszła kobieta. Na ich widok energicznie zamachała ręką i przywołała Radzima i Gaudencję do siebie.
    - Już idziemy! - zawołała Gaudencja.
    - Wybaczcie - powiedział Radzim. - Matka wzywa.
    Pożegnali się i pobiegli do rodzicielki.
    - Zostaliśmy sami - rzekł tragicznym głosem Lederg. - Dobra chodźmy dalej - rzucił zupełnie innym tonem.
    - A gdzie tak właściwie idziemy? - zapytała Emilia.
    - W jedno fajne miejsce.
    - Och, to super! - wykrzyknęła Weronika.
    ,,Weronika, błagam - pomyślała Emilia. - Nie rób z siebie kompletnej idiotki.’’
    Lederg zaprowadził je do parku. Kłębiło się tam dużo ludzi. Drzewa przyozdabiano srebrnymi i złotymi tasiemkami (Co robisz?! - Darł się jakiś chłopak na kolegę. - Nie rzucaj tym we mnie), drewniane ławy zastawiano jedzeniem i piciem (jakaś dziewczyna, beształa małego chłopczyka za podjadanie) i ustawiano namioty i stragany (jeden z mężczyzn krzyknął z bólu, gdy drugi zrzucił mu na stopę coś ciężkiego). Przy kręgu otoczonym kamieniami, piętrzył się stos drewna. Już był ogromny i ciągle jeszcze się powiększał, w miarę znoszenia kolejnych patyków przez dziatwę. Między tym wszystkim biegały zwierzęta.
    Za murem otaczającym całe miasto, a przy którym leżał park, widać było lasy i góry.
    Festyn zapowiadał się nieźle.
    - Pomożecie? - zawołała do nich kobieta z dużą ilością tobołów.
    - Oczywiście ciociu - zgodził się chętnie Lederg.
    - Kochany chłopak. Zanieście to tam - wskazała brodą jeden ze stołów.
    Kiedy odłożyli paczki we wskazanym miejscu zaczepiła ich kolejna osoba. Znaleźli Aulusa albo raczej, to on znalazł ich.
    - O, widzę, że pomagacie nam przygotować park do zabawy. To dobrze.
    - Tak - potwierdziła Weronik. - Lederg nas tu przyprowadził.
    - Pewnie myślał, że już wszystko zrobione - wymamrotał pod nosem Aulus.
    - Też tak uważam - zgodziła się Emilia.
    - Jesteście niesprawiedliwi! - krzyknęła wzburzona Weronika. - Bardzo chętnie pomógł swojej ciotce.
    - Dla niej zrobiłby wszystko - uświadomił ją Dziadek. - Ona dla niego też. Obydwoje się uwielbiają. Ona kiedyś straciła dziecko, a on - Aulus pokręcił głową. - Nie miał lekko.
    Weronika się na nich obraziła za obrażanie bóstwa i odeszła, zapewne po to, by szukać Lederga.
    - A tą co ugryzło? - zdziwił się Dziadek.
    - Została opętana, tak jak Andrzej i Wiktor.
    - Co się stało chłopcom?! - zapytał przestraszony Aulus.
    - Juwenalis mówi, że są opętani przez wile.
    - Oj, to niedobrze - zmartwił się Dziadek.
    - Juw mówi, że może im pomóc.
    - Cóż... Skoro tak mówi. Ona jest zazwyczaj słowna. Tylko raz złamała obietnicę - dodał nagle rozzłoszczony, a Emilia domyśliła się, że ma na myśli wycieczkę Juwenalis na Ziemię.
    Emilia zdała sobie nagle sprawę, że Juwenalis nie wie gdzie są. W dodatku ona sama nie wie, gdzie jest Weronika. Pożegnała się z Aulusem i pobiegła szukać przyjaciółki. Niestety, po szatynce wszelki ślad zaginął albo zniknęła w tłumie. Emilia poszła jeszcze do domu Aulusa, ale tam nie było nikogo. Skierowała się w stronę posiadłości Juwenalis. Tam też nikogo nie zastała.
    Zaczynała być zła. Ona się tu zamartwia, a tymczasem Weronika świetnie się bawi. Juwenalis też pewnie jest z chłopakami na zabawie.
    Całe miasto opustoszało. Zachodzące słońce ostatnimi promieniami oświetlało ulice. W tym świetle włosy Emilii wydawały się płonąć.
    Zrezygnowana wróciła do parku. Tak jak przypuszczała, zabawa trwała w najlepsze. Wesołe, skoczne dźwięki jakoś nie poprawiły jej humoru. Przedzierała się przez tłum, ciągle szukając, tak zwanych, przyjaciół.
    W końcu - sukces - znalazła Weronikę. Odchodziła od kramu wieszczki.
    Emilia niczym wcielenie furii doskoczyła do niej. Weronika od razu zorientowała się, w jakim stanie jest jej koleżanka i rozmowę zaczęła od przeprosin.
    - Szukałam cię - powiedziała łagodniej, niż zamierzała Emilia. - Gdzieś ty się podziewała?
    Teraz to Weronika się zezłościła.
    - Byłam z Ledergiem.
    - I to jest powód do złości? Zdawało mi się, że o to właśnie ci chodziło. Ja się błąkałam po całym mieście...! - Emilia zaczynała się rozkręcać, ale Weronika jej przerwała.
    - Ja też się błąkałam po całym mieście! Ten idiota pokazywał mi okolice! Wyprowadził mnie sama-nie-wiem-gdzie, a potem powiedział, że coś komuś obiecał i musi wracać. I mnie zostawił.
    - Co?!
    - No mówię ci!
    - Od początku mi nie pasował.
    - Wiem. I to jest najgorsze.
    - Że niby dlaczego.
    - Bo miałaś rację.
    - Aaa. Rozumiem. No nic, jeszcze się na nim odegramy - Emilia spojrzała na przyjaciółkę. Oczy jej błyszczały od złości, ale nie było w nich śladu łez. - Choć nie jestem pewna, czy będziesz chciała.
    - Oczywiście!
    - Teraz tak mówisz. Dobra. Nie zaczynajmy nowej kłótni. Widziałaś gdzieś Juw i chłopaków?
    - Nie. Może ciągle są u niej.
    Emilia pokręciła głową.
    - Byłam tam. Nikogo nie zastałam. Zupełnie nikogo.
    - No to nie wiem gdzie mogą być. A tak w ogóle, to jak oni mogą tak wybyć z domu i nie zostawić nikogo na straży. Nawet drzwi nie zamykają.
    - Przecież mają te swoje opiekuńcze duchy domu. Dziadek o tym mówił.
    - A, no tak. Rzeczywiście coś takiego... Patrz! Znaleźli się!
    - Gdzie?! A, dobra, widzę. Hej!
    Dziewczyny pobiegły do przyjaciół, stojących przy ognisku.
    - Gdzie byliście? - zapytali jednocześnie.
    - Wszędzie was szukałam! - zawołały z wyrzutem Emilia i Juwenalis.
    - Musieliśmy się mijać - stwierdził Wiktor.
    - Jak się czujesz? - Weronika przypomniała sobie o bracie.
    - Nie najgorzej.
    - A ty?
    - Całkiem nieźle.
    - Patrzcie! - przerwała im Juwenalis. Spojrzeli we wskazanym kierunku. Trzy księżyce schodziły się w jeden. Widoczność była doskonała. Andrzej sięgnął do plecaka, z którym się nie rozstawał i wyciągnął z niego aparat.
    - Zasłońcie mnie - powiedział.
    - No co ty? Po co to zabrałeś? - Zapytał Wiktor, ale zrobił to o co prosił kolega, a Andrzej nakręcił piękne zjawisko.
    - To co powróżymy, potańczymy i lecimy? - zapytał Wiktor.
    - Trzeba będzie - powiedziała ze smutkiem Weronika.
    - A właśnie - przypomniało się Emilii. - Jaka czeka cię przyszłość.
    - O?! - zdziwił się Andrzej. - To bawiłaś się bez nas?
    - Tak. Wieszczka powiedziała, że czeka mnie podróż, poznam nowych ludzi i zdarzy się coś złego, ale wszystko skończy się dobrze.
    - No, to skoro znasz już swoją przyszłość, to idź do domu Juw i przynieś nasze rzeczy - rozkazał Wiktor.
    - Dlaczego zostawiliście rzeczy u Juwenalis, a nie u Aulusa? - zdziwił się znowu Andrzej.
    - Och, już nie pamiętam - zbył go Wiktor. - Idziesz, czy zamierzasz tak sterczeć? - Zwrócił się do siostry.
    - Mógłbyś być dla niej milszy - powiedziała Emilia.
    - Ona dla mnie też - odparował Wiktor.
    - Halo! Idziecie? - zniecierpliwił się Andrzej. - Juwenalis już dawno poszła. Swoją drogą ciekawe gdzie jest?
    Zobaczyli teatrzyk kukiełkowy, zatrzymali się na chwile przy facecie, żonglującym sztyletami i pochodniami. Weronika dołączyła do nich, kiedy oglądali połykacza ognia.
    - To co? Wróżby? - zaproponowała Emilia, a pozostali się zgodzili.
    - Witajcie - uśmiechnęła się do nich miła kobieta. - Nazywam się Bogwieda, a wy?
    - Cześć! Weronika, Andrzej, Wiktor i Emilia - przedstawiła ich szatynka.
    - A, to ty - poznała ją Bogwieda. - Przyprowadziłaś kolegów. Który pierwszy?
    Pierwszy był Wiktor. Wieszczka zajęła się nim, a reszta dostała po filiżance herbaty.
    Bogwieda rzucała kośćmi i mówiła co się zdarzy.  - Podróż. Długa i niebezpieczna - dodała po następnym rzucie. - Ktoś ci zaszkodzi. Wykażesz się odwagą. - Podniosła głowę. - Kości już nic więcej nie powiedzą. Teraz spróbujemy z tym - powiedziała i wyciągnęła spod lady tacę z dwunastoma małymi kieliszkami, zamalowanymi tak, by nie było widać, co jest pod nimi. - Wybierz cztery.
    Wiktor wylosował ziarenko pieprzu, sól, figurkę psa i kostkę cukru.
    - Czeka cię przygoda i kłótnie z przyjaciółmi, ale szybko się pogodzicie - przetłumaczyła Bogwieda. - Masz, wypij to - podała mu filiżankę. - Kto teraz?
    Emilii też groziła wyprawa. Musiała spełnić ważne zadanie powierzone jej przez przyjaciela. Mogła liczyć na swoich przyjaciół, którzy pomogą jej w potrzebie.
    - Wasze losy są ze sobą silnie związane - oznajmiła wieszczka. - Ciebie też czeka pełna przygód, niebezpieczna wyprawa - powiedziała do Andrzeja zanim sięgnęła po kości.
    Miała rację. Wszystkich czworo nieuchronnie czekała daleka podróż. I wszystko się zgadzało, może oprócz "pełnej przygód". Musieli przecież wrócić do domu - podróż w czasie i przestrzeni. Mogło im się nie udać - na tym polegało niebezpieczeństwo, ale gdzie tu przygoda? Może to samo w sobie jest przygodą?
    Ale! To nie był koniec wróżb. Jeszcze została herbata, a właściwie jej fusy. Oddali swoje filiżanki Bogwiedzie.
    - Dziwne - wymruczała.
    - Co się stało? - zapytał Juwenalis, która właśnie do nich dołączyła.
    - Następna z podróżą przyszła - powiedziała do siebie wieszczka. - No widzisz - zwróciła się do Juwenalis. - Wszyscy, bez wyjątku, są w niebezpieczeństwie. Przepraszam was muszę to sprawdzić.
    Odeszli od jej stoiska i poszli za Juwenalis, która zaprowadziła ich z powrotem do ogniska. Ogień sięgał im teraz do piersi, a ludzie jeszcze go podsycali. W końcu odeszli i ustawili się w kółko. Przyjaciele byli w pierwszym rzędzie.
    Jeśli się spodziewali, że wszyscy złapią się teraz za ręce i będą tańczyć, to w życiu tak się nie pomylili. Ludzie zaczęli klaskać i krzyczeć. Na ten znak z tłumu wybiegł chłopak w bardzo krótkich spodenkach i skoczył. Wzbił się wysoko w górę, wykonał piękne, potrójne salto, przeleciał tuż nad płomieniami i wylądował gładko na ziemi. Rozległy się brawa, gwizdy i krzyki.
    - To nasz rekordzista - krzyknęła Juwenalis. - I oczywisty faworyt.
    Następnemu nie wyszło lądowanie. Trzeci chciał zrobić poczwórne salto, przez co zepsuł cały skok. Piąty zaprezentował się tylko troszkę gorzej od rekordzisty. Wyglądało na to, że faworyt ma groźnego konkurenta.
    Zawody trwały w najlepsze. Nagle poczuli lekki wstrząs, gdy ziemia zadrżała. Wrzawa trochę przycichła. Podłoże trzęsło się coraz mocnej i słychać było coś, jakby tona głazów toczyła się po kamiennym zboczu. Ludzie zaczęli się rozglądać. Wtem mała dziewczynka, siedząca na baranie, to jest na ojcu, krzyknęła przenikliwie i wyciągnęła rączkę w kierunku gór. Wszyscy, jak jeden mąż spojrzeli w tamtą stronę.
    Pomiędzy drzewami przedzierały się wielkie potwory i biegły najwyraźniej do nich.