niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 15




ROZDZIAŁ 15
Atak


    - Nareszcie możemy odejść z tej robaczywej dżungli - odetchnął z ulgą Wiktor.
    Przedzierali się właśnie przez robaczywą dżunglę w poszukiwaniu miejsca, w którym mogliby się wzbić w powietrze.
    Zarośnięty miłośnik ptaków wyświadczył im uprzejmość i okazał się być tym kogo szukali. Ponadto był tak miły, że "wyjaśnił" im kilka rzeczy.
    Pierwszą z nich była ich podróż. Aulus nie powiedział im czemu musieli w nią wyruszyć. Teraz dowiedzieli się, że szukają konstruktorów wehikułu czasu. Aulus nie był jedynym, który wpadł na pomysł podróży w czasie. Kilkanaście innych osób też chciało tego spróbować. Zanim trafił na Imasekai odwiedził różne planety w różnych okresach rozwoju. Z każdą taką wizytą udoskonalano teleport. W końcu udało im się stworzyć coś bliskiego ideałowi, ale zrobiło się tego tyle, że nie dało się wszystkiego spamiętać. Podzielili się wiedzą i teraz musieli się spotkać ponownie, by wybudować nowy wehikuł.
    Oczywiście nie powiedział tego wszystkiego wprost, z uwagi na trzech postronnych. Zostało to ubrane w historyjkę o transporcie owoców, ale było całkowicie zrozumiałe dla wtajemniczonych.
    Po drugie przyznał się, że on nie umie kłamać i wycofuje się z zeznań.
    Po trzecie dowiedzieli się, że prawdziwych przyczyn nie może zdradzić, więc nigdy nie poznają prawdy.
    Za trzecim sprostowaniem pierwszej historii zostali poinformowani, iż wyżej wymieniona była prawdziwa, co nie przeszkadza, że to nie powód, dla którego się zbierają.
   Po dokładnym namieszaniu wszystkim w głowach "syn lasu" pozwolił im się umyć w swojej nadrzewnej łaźni. Dostali również poradę pod tytułem jak się pozbyć wodnika.
    Na pożegnanie, zanim rozeszli się w dwie przeciwne strony, Weronika, która przywiązała się do swojej ary, zapytała czy może ją zabrać.
    - Jeśli ona będzie chciała, to czemu nie - odparł mężczyzna, wzruszając ramionami. - Ja ich na siłę nie trzymam. Tylko ostrzegam cię, to są zwierzęta stadne.
    Weronika wyglądała jakby ziściły się wszystkie jej marzenia.
    - Ej, chwila! - zawołał Wiktor. - Ja też chcę papugę.
    Stanęło na tym, że cała ósemka odeszła z nowymi przyjaciółmi.
    - Dobra! Startujemy! - powiedział teraz Andrzej.
    Lecieli już dobrą godzinę, a pod nimi wciąż, jak okiem sięgnąć, rozciągała się puszcza. Nagle Emilia się roześmiała.
    - Z czego się śmiejesz? - spytał Wiktor.
   - Właśnie wyobraziłam sobie reakcję rodziców, kiedy, po dość długiej nieobecności, przychodzę do domu z gadającą papugą na ramieniu.
    Czwórka przyjaciół zaśmiewała się przez dobry kwadrans. Za każdym razem, gdy udawało im się opanować, wyobraźnia podsuwała im widok min rodziców.
    - Nie rozumiem - oznajmiła Gaudencja. - Z podróży przecież przywozi się różne pamiątki. Czy to maskę, czy to męża, niewielka różnica.
    Tym razem to miejscowi się roześmiali, a Ziemianie nie wiedzieli o co chodzi.
    Czas upływał im na opowiadaniu sobie zabawnych historyjek.
    - Nie uważacie, że ten las się jakby przerzedził? - zapytał pod wieczór Radzim.
   - Nie, las jak stał, tak stoi - odpowiedział rozczarowany Wiktor, który już miał nadzieję, że upiorna puszcza została za nimi.
    - Nie mówię, że go nie ma, tylko że jest go mniej.
    - Rzeczywiście - powiedziała Gaudencja. - I drzewa są jakieś niższe.
    W dżungli spędzili jeszcze dwa dni zanim wylecieli na obszar, który można było nazwać mocno zadrzewioną sawanną.
    - Matko! Jak to wolno idzie - jęknęła Weronika. - Tak ze dwa tygodnie jeszcze nam zejdzie zanim znajdziemy następnego.
    - Jak nie więcej - dodał Andrzej.
    - Możemy rzadziej robić przerwy - powiedział Lederg.
    Weronice nie spodobał się ten pomysł. Od jazdy konnej była cała połamana, a sen na twardej ziemi czy na skale wcale nie pomagał. Pozostała trójka czuła się tak samo. Ustawa jednak w życie weszła.
    Trzy dni później po dżungli nie było już śladu. Kępki drzew rosły gdzieniegdzie, oddzielone od siebie wysoką trawą.
    Szli właśnie przez nieocieniony fragment sawanny, kiedy Radzim wydał z siebie straszny jęk.
    - Jak tu gorąco! Mam już dość! Lecąc, będziemy szybciej!
   - Jest jeden duży plus - powiedziała z satysfakcją Emilia już w powietrzu. - Wodnik wrescie się od nas odczepił.
    - Dziwisz mu się? - zapytał Wiktor. - Jest taki skwar, że...
    Nie dane mu było dokończyć. Azkar nagle zaczął wić się w powietrzu i mało brakowało, by Wiktor z niego nie zleciał. Pozostałe petrippusy zachowały się podobnie.
    Próbowali skierować je na ziemię, ale całkowicie stracili nad nimi panowanie. Pozostało im tylko trzymać się mocno.
   Wkrótce wyjaśniło się dziwne zachowanie zwierząt. Dokładnie naprzeciw nim leciał olbrzymi, piękny i groźny gryf.
    Na szczęście petrippusy same zdecydowały się na powrót w dół. Zmieniły kierunek lotu i skierowały się ku ziemi.
    Odległość od gruntu była wciąż duża, a gryf zbliżał się nieubłaganie. Był już tylko o jedno machnięcie skrzydeł.
    Przez następne chwile wszystko działo się tak szybko, że w pamięci wszystkich uczestników zachowały się tylko strzępy wydarzeń.
    Gryf zaatakował Pegaza i Juwenalis.
   Wiktor patrzył na to w osłupieniu, dopóki nie dotarło do niego, że Lederg każe mu się przesiąść do Weroniki. Nie rozumiejąc o co chodzi, posłuchał się go i, siedem metrów nad ziemią, przeniósł się z jednego końskiego grzbietu na drugi. Kątem oka zauważył, że Emilia i Gaudencja również siedzą razem.
    Kiedy Azkar poczuł, że nie ma na sobie jeźdźca, podleciał razem z Yster do gryfa.
    Drapieżnik został potężnie kopnięty w łeb i zleciał ogłuszony w dół.
   Lederg złapał Juwenalis, która w pewnym momencie spadła z Pegaza, którego zaś na ziemie holowały dwa petrippusy.
    Wylądowali.

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 14





ROZDZIAŁ 14
Dżungla


    - Powinien być gdzieś tutaj - powiedział Wiktor, rozglądając się po zatłoczonym pomieszczeniu.
    - Byłoby łatwiej gdybyśmy mieli jego podobiznę - stwierdziła Emilia.
    - O, jest! - zawołała Gaudencja.
    - Rozmawia z Rozamundą - dodała Juwenalis.
    - E, kim? - zapytała Weronika.
    - Co ty? - zdziwił się Lederg. - Nie znasz Rozamundy?
    - Nie jestem stąd - zwróciła mu uwagę dziewczyna.
    - To dowiedz się, że Rozamunda, która pochodzi z Perde Gard, jest jedyną osobą na świecie, z jedynym udomowionym stadem jednorożców.
    - Jedynie tej wiadomości do szczęścia mi brakowało - oznajmiła złośliwie szatynka.
    - Nie stójcie jak słupy - zawołał ich Andrzej. - Chodźcie.
    Weronika i Lederg dołączyli do grupy.
    - ... i mamy dać ci list - zakończyła Juwenalis w momencie ich przybycia. - Weronika?
    - Co? Aaa, już, moment - powiedziała grzebiąc w papierach. - Proszę, oto list.
    - Kto dał ci ten plecak z ważnymi dokumentami?- zapytał ze zgrozą Wiktor, gdy wychodzili na słoneczną ulicę.
    - Emilia.
    - Czyś ty oszalała?! Jej się nie daje ważnych rzeczy. Wiem co mówię, ostatecznie znałem ją jeszcze przed urodzeniem.
    - Nie przesadzaj - zlekceważyła jego słowa Emilia. - Co się może stać.
    - Czekajcie! - nadeszła odpowiedź na jej pytanie. - Zostawiłam plecak w środku, zaraz wracam! - Weronika pędem wróciła po zgubę.
    - Jak można być tak roztrzepanym? - spytała z niedowierzaniem Gaudencja, obserwując wracającą Weronikę.
    - No, już jestem - wysapała unosząc torbę w górę.
    - Dawaj to - Andrzej wyrwał jej plecak z ręki.
    - Nie traćmy czasu - zarządził Lederg.
    - A ty co taki wyrywny? - warknął Wiktor.
    - Chcę pomóc moim nowym przyjaciołom.
    Nowi przyjaciele prychnęli wzgardliwie.
    - Gdzie teraz? - zawołał Radzim, przekrzykując świst wiatru.
    - Na razie prosto - odkrzyknął Andrzej.
    - Te petrippusy to wspaniała sprawa - zachwyciła się Weronika. - Tyle czasu zaoszczędzamy lecąc nad rzekami, a nie szukając mostów.
    - Lądujemy! - krzyknął Andrzej. - Dobra, to teraz jedziemy tym traktem - powiedział już na ziemi, porównując mapę z terenem. - Jeszcze trzy godziny i będziemy na miejscu.
    - No - wyraziła uznanie Weronika - jak będziemy załatwiać po trzy osoby dziennie, to spoko.
    - Nie bądź taka beztroska - ostrzegła ją Gaudencja. - Później będzie trudniej.
    - Przecież mamy skreśloną tylko jedną osobę - zauważyła w tym samym czasie Emilia.
    - Za trzy godziny dwie i jeszcze starczy czasu na trzecią - Weronika machnęła wzgardliwie ręką.
    - Proponuję postój - rzekł Radzim po dwóch godzinach. - Głodny jestem.
    Pozostali zaaprobowali ten pomysł. Zjechali z traktu na polankę i tam się zaczęli posilać i rozmawiać.
    - Ja wam mówię, że tu, w tych okolicach pójdzie piorunem - oznajmił Andrzej, wspomagając się mapą. - Problem będzie, kiedy wyjedziemy z zaludnionych terenów w te dzikie ostępy.
    - Na szczęście Aleksander pomógł nam wyznaczyć trasę - zauważyła Emilia.
    - Powinniśmy się wyrobić - oznajmił Wiktor.
    - Nie marnujmy czasu - rozkazała Juwenalis. - Ruszamy.
    I Andrzej, i Weronika mieli racje. Do końca dnia trzy z piętnastu osób dostało wiadomość od Aulusa. Następnego wieczoru kolejne dwie przyjaciółki Dziadka zostały odhaczone z listy. Teraz widniała przed nimi perspektywa pięciodniowej podróży przez ocean i przedzieranie się przez dżungle w bliżej nieokreślonym czasie.
    - Kto normalny chciałby mieszkać w tej duchocie razem z robalami - zapytał przez zaciśnięte zęby Wiktor.
    - Nie narzekaj - wysapał Andrzej. - Nie ty machasz maczetą jak idiota.
   - Wow. Jesteśmy tu aż pół godziny. Jak my przeżyjemy następne pół? - zawołała z dobrze udaną rozpaczą Weronika i wyminęła brata.
    - Trzeba było zostawić konie - rzekła Emilia.
    - Stop! - krzyknął ostrzegawczo Lederg, idący na przedzie obok Andrzeja.
    - Co tak cuchnie? - zapytała Weronika, zatykając sobie nos.
    - Woda - odpowiedziała Juwenalis, która przepchnęła się do przodu.
    - Ja w tym brodzić nie będę! - zastrzegł się od razu Wiktor.
    - Radzim, nie ruszaj się - powiedziała powoli Gaudencja. - Masz wielkiego pająka na plecach.
    - Nie dam się... - zaczął Radzim, ale w tym momencie siostra strzepnęła z niego na ziemie olbrzymiego stawonoga.
    Weronika wrzasnęła i odskoczyła, popychając Juwenalis, która złapała stojącego najbliżej Lederga i wszyscy troje wpadli razem do bajora, przy okazji zwalając z nóg Andrzeja. Emilia pomogła mu wstać z błota, a trójka topielców, z Weroniką na czele, wyczołgiwała się z wody. Na ratunek przyszło im rude rodzeństwo.
    Kiedy znalazła się na brzegu, szatynka zaczęła skakać, otrzepywać się i otrząsać, mamrocząc coś przy tym. Z potoku słów udało im się wyłowić "pijawki", "pająki", "obrzydliwe", "paskudztwo", a na samym końcu powiedziała już wyraźnie "będę śmierdzieć przez tydzień".
    - Ja mam dość! - rzekł stanowczo Wiktor, który całe zamieszanie przeczekał na bezpiecznym końskim grzbiecie. - Akurat nad tym, eee, jeziorem jest wolna przestrzeń. Lecimy.
    Szybowali nad lasem szukając nie wiadomo czego. Wreszcie znaleźli, nie koniecznie to czego szukali, i wylądowali.
    - To cud - wyszeptał nabożnie Andrzej. - Skrawek ziemi bez lasu.
    - Za to z rzeką - dodała Weronika. - Będzie można się umyć.
    - Eee, Weronika - powiedziała niepewnie Emilia. - Zdajesz sobie sprawę, że nurt może być trochę silny, co?
    - O co ci chodzi?
    - O to, że stoimy na skraju wodospadu!
    - No i? - Weronika wzruszyła ramionami. - Czy ja mówię, że mamy od razu skakać na główkę.
    - Chodźcie tu! - zawołał wszystkich Radzim.
    Weronika i Emilia odeszły od krawędzi przepaści i podeszły do linii lasu. Pozostali już tam byli.
    - Co się - zaczęła Juwenalis i umilkła wpatrując się w jakiś punkt. Reszta podążyła za jej wzrokiem. Parę metrów od nich rosło stare drzewo. Stał pod nim głaz, a na głazie niski, stary człowiek ubrany na czerwono. Miał długie, rozczochrane włosy i mętne oczy.
    Emilia chciała do niego podejść, ale Radzim ją powstrzymał. Czwórka Ziemian popatrzyła się na niego zdziwiona, a kiedy znów spojrzeli na staruszka, już go nie było. Teraz wszyscy podbiegli do miejsca, w którym przed chwilą stał. Ujrzeli tam tylko kałużę.
    - Ech, wracajmy - powiedziała Gaudencja.
    - Gdzie ten starzec? - zapytał Wiktor.
    - To był wodnik - poprawiła go Juwenalis.
    - Dlaczego się nam przypatrywał? - spytała Emilia.
    - Bo Weronika zbezcześciła jego jezioro - odpowiedział Radzim.
    - Czemu od razu wszystko na mnie?
    - Hmm, może dlatego, że to twoja wina? - podpowiedział Andrzej. - Na wszystkich wleciałaś. Cud, że mapa nie zamokła.
    - Zbiera się na deszcz - stwierdził bez związku Lederg. - Na razie możemy się nie przejmować wodnikiem, byle tylko nie zbliżać się do wody.
    - Zrobisz sobie prysznic z deszczu - szepnęła Emilia Weronice. - Teraz chodź.
   Po jakimś czasie polecieli w dół wodospadu, szukając miejsca na nocleg, chroniącego przed deszczem.  W ścianie znaleźli płytką wnękę skalną, w której się rozgościli.
  - Teraz musimy tylko znaleźć tego pustelnika i lecimy dalej - zawołał dziarsko Lederg, budząc wszystkich następnego dnia o świcie.
    Nie było to takie proste. Pocąc się i stękając, z wysiłkiem przedzierali się przez dżunglę. Komary cięły niemiłosiernie, w dodatku duchota nie pozwalała odetchnąć lżej. Byli cali obolali od spania na gołej ziemi. Każdy deszcz witali z ulgą, wodnik bowiem wlókł się za nimi krok w krok, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Tak minęły im trzy dni.
    - Królestwo za kąpiel - powiedziała dość beznadziejnie Weronika, kiedy w milczeniu przedzierali się przez wyjątkowo gęste chaszcze. W tym miejscu gałęzie nad ich głowami były zbyt ściśle ze sobą splątane, żeby wzbić się w powietrze i spokojnie przelecieć ten kawałek trasy.
    - Wolałbym jakiś skarb, jeśli można - usłyszeli skrzypiący głos, dochodzący z góry.
    - Tak, skarb jest lepszy - przyświadczył pierwszemu drugi, skrzeczący, głos.
    - Tak, tak, o wiele lepszy - rozlegały się skrzeki, jeden za drugim.
    Wędrowcy stali zdezorientowani na wyciętej przez siebie ścieżce, z zadartymi do góry głowami.
    - Nie sterczcie tak - odezwał się ponownie ten skrzypiący głos. - Wchodźcie.
    W tym momencie z drzewa opadła ku nim drabinka, spleciona z lian. Zaciekawieni popatrzyli po sobie i postanowili wejść. Andrzej i Emilia chwilę wyrywali sobie drabinkę, ale chłopak wycofał się, w myśl zasady mądry głupszemu ustępuje.
    - Panie mają pierwszeństwo - powiedział z ukłonem.
    Emilia zignorowała go i z godnością weszła na górę. To co tam zobaczyła, sprawiło, że stanęła jak wryta.
  Na czterech drzewach wybudowane były, nawet nie domki, ale domy. Drzewa łączyły linowe mosty. Panował tam zielony półmrok. Niekiedy powiewał delikatny wietrzyk, ledwie zauważalny, ale zawsze. Wielobarwne ptactwo, wśród którego wyróżniały się papugi, znajdowało się prawie wszędzie.
    - Suń się - zawołał rozdrażniony Andrzej. - Co tak stoisz jak słup soli?
    Emilia weszła dalej na drewnianą platformę, szukając wzrokiem właścicieli głosów.
    - Szukasz czegoś? - rozległo się skrzypiąco po jej prawej stronie.
  - W sumie to tak - odpowiedziała, odwracając się do mężczyzny, leżącego w cieniu na hamaku. - Właściwie nie czegoś, tylko kogoś. Wszyscy szukamy.
    - Po co?
    - Po co, po co? - rozbrzmiały skrzeczące głosy.
    - Nie zapyta pan kogo? - zdziwił się Andrzej, rozglądając się pilnie.
    - Nie obchodzi mnie to.
   - Mamy do przekazania pilną wiadomość - oznajmiła Weronika, porozumiawszy się uprzednio z resztą wzrokiem. - Od Aulusa - dodała po chwili.
    - Aulusa, Aulusa? - zapytały echem głosy.
    Mężczyzna usiadł na hamaku.
    - Aulusa, powiadasz.
    - Co jeśli petrippusy zostaną pożarte? - zapytał Wiktor, dołączając do reszty.
    - Jeśli zostawiłeś je luzem, to nie zostaną - odpowiedziała z roztargnieniem Juwenalis, pilnie wpatrując się w ich rozmówce.
    - A nie uciekną?
    - Człowieku! - zaapelowała Gaudencja. - Zamilcz!
    - Zamilcz, zamilcz!
    - Rozumiem, że nic im nie będzie? - Na to pytanie nie uzyskał odpowiedzi.
    - Jaką wiadomość Aulus ma do przekazania? - dopytywał się mężczyzna.
    - Chciałby się spotkać ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi - odparł Wiktor, zauważając go dopiero w tym momencie.
    - Chętnie zobaczę starego druha - zawołał wstając z miejsca.
    - Chętnie, chętnie.
    Ich rozmówca wyszedł z mroku w półmrok i wreszcie mogli go obejrzeć. Niezbyt im się to udało, ponieważ był on tak zarośnięty, że nie sposób było określić nawet jego wiek. Gęsta broda, wielkie wąsy, długie włosy. Nie widzieli nawet jego ciuchów.
    - Ale skąd mamy wiedzieć, że jesteś tym kogo szukamy? - zapytał Lederg.
    - A cóż ty taki podejrzliwy? - zdziwił się domniemany oszust.
    - Możesz być przyjacielem, ale lepiej się upewnić - oznajmił Radzim.
    - Imię? - zażądała Weronika. W tym momencie jedna z papug usiadła jej na ramieniu.
    - Imię - powtórzyła ara, a do niej przyłączyły się inne.
____________________________________________________
W tym roku zmarło wiele sławnych osób. Zmarło też jeszcze więcej mało znanych, a także zwykłych ludzi. Ich wszystkich opłakuje rodzina, przyjaciele i znajomi. W poprzednich latach Śmierć również zbierała obfite żniwa.
Dla wszystkich tych osób zapalmy znicza, świeczkę, czy nawet internetowego znicza (czego niezbyt lubię).[*]
Nieliczni z tych, którzy odeszli: Jan Pluta, Acer Nethercott, Zbigniew Doda, Robert C. Richardson, Cezary Kamienkow, Bonnie Franklin, Leon Łukaszewicz, Lillian Bernadotte, James Herbert, Maria Redaelli-Granoli(114 lat), Jonathan Winters, Wacław Nycz, Marek Jackowski, Ray Manzarek, Jack Vance, Sławomir Mrożek, Tom Clancy, Joanna Chmielewska, Alfred Sosgórnik, Artur Hajzer i wiele, wiele innych.
Niech Im ziemia lekką będzie...