piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 19




ROZDZIAŁ 19
Porwani


   Przedarli się przez gęstwinę krzaczorów, które brak liści rekompensowały sobie kolcami wielkimi i bardzo bolesnymi.
   Po przekroczeniu tej naturalnej granicy, po definitywnym opuszczeniu przez nich Finem Gard, zdarzyło się jeszcze kilka nienudnych rzeczy.
   Pierwszą z nich było spotkanie bliskiego stopnia z jadowitą damą.
   Weronika, krwawiąc z zadrapań, pierwsza poruszyła temat, który niepokoił ich wszystkich.
   - Coś tu się nie zgadza - zagadnęła. - Na lekcjach zawsze uczyliśmy się, że nie ma tak, że tu jest równikowy, stop, tu jest sawanna, stop, a tu jest pustynia.
   - Co? - zapytał Wiktor, żeby tylko pokłócić się z siostrą.
   - Och, doskonale wiesz, o co chodzi - powiedziała znużona Emilia.
   - Nie ma wyraźnych granic pomiędzy nimi - zacytował Andrzej ich nauczycielkę geografii. Przyszło mu to o tyle łatwo, że rzeczona kobieta mówiła niemal basem. - Zdaje się, że to miałaś na myśli.
   Weronika potaknęła.
   - No, a tu jest trawa po pas i nagle, bum! Półpustynne krzaczki.
   Idącej w tyle Juwenalis wpadło w oko coś dziwnego. Lederg, który szedł przed nią miał dziwny pakunek.
   - Lederg- zaczęła niepewnie - czy ty masz ze sobą drwa?
   Czoło pochodu odwróciło się, a Gaudencja wychyliła się zza pleców blondynki. Chłopak poczuł się trochę nieswojo.
   - Tak, to jest drewno, przeznaczone na opał - rozwiał wszelkie wątpliwości.
   - Po co ci drewno na pustyni - zapytała delikatnie Gaudencja.
   Na pustyni, jak powszechnie wiadomo, jest albo gorąco, albo skwar, nie zamierzali rozpalać ognisk, w celu pieczenia mięsa, które w wysokiej temperaturze i tak szybko by się zepsuło, tym bardziej nie pojmowali zachowania Ledrega.
   Nagle Emilia doznała olśnienia.
   - Idioci - skomplementowała siebie i bliskich
   - O co ci chodzi? - spytał Andrzej.
   - Amplituda - jęknęła ta olśniona. - Dzienna! - dodała, jakby to pogarszało sprawę.
   Weronice, która rozumiała się z przyjaciółką w pół słowa, przypomniały się odległe lekcje w szkole.
   - O matko - wyszeptała ze zgrozą. - To spada poniżej zera.
   Teraz nawet Andrzej i Wiktor zrozumieli, że różnica temperatur na pustyni w ciągu doby jest duża. Ba! Bardzo duża.
  Przebyli już duży dystans i pora była bardziej wieczorna, kiedy dotarli do jakichś skał, Weronice niebezpiecznie przypominały one Lwią Skałę, i postanowili tam się przespać.
   Mieli zamiar rozbić obóz, kiedy usłyszeli w trawie ostrzegawcze syknięcie.
  - Kobra - powiedziała dramatycznym szeptem Emilia.
  - Ten wąż, który pluje jadem? - upewniła się Weronika z paniką w głosie. - I kropla tego jadu w oko i się ślepnie? - Weronika nie umiała już poprawnie ułożyć zdania.
   - Mniej więcej - potwierdził Andrzej. - A jak ukąsi, to jakbyś już umarł - dodał grobowo.
   Wiktor nic nie powiedział, bo ze strachu stracił głos.
   Troje mieszkańców tej planety było już daleko. Byli zdania, że od czegoś co atakuje szybko i pluje jadem, kiedy czuje się zagrożone, należy odejść jak najszybciej, żeby temu nie zagrażać.
   Czwórka Ziemian też na to wpadła, ale trochę później.
   Jakby ćwiczyli to od urodzenia, Emilia i Andrzej wdrapali się na skałę za sobą. Równocześnie Weronika obrała najkrótszą drogę do bezpieczeństwa, obiegając skałę. Szczęśliwie dla niej się złożyło, że stała przy krawędzi. W ostatniej chwili Andrzej i Emilia wciągnęli na górę Wiktora, na którego od początku kobra miała oko. W momencie, kiedy stopy chłopaka oderwały się od ziemi, wąż zaatakował. Spóźnił się o dwie sekundy.
   - Było gorąco - powiedział Andrzej, kiedy oddalali się w wielkim pośpiechu od "tej przeklętej skały".
   - Jedyne miejsce z gęstszą trawą i akurat tam musieliśmy się rozkładać.
   - Chcieliśmy przy skale, a nie na trawie - Wiktor zwrócił siostrze uwagę.
   Obozowisko rozbili dużo dalej, uprzednio dokładnie sprawdzając, czy nie zajmują komuś miejsca.
   Następnego ranka zaraz po obudzeniu i stwierdzeniu, że nie są martwi humor nieco im się poprawił. Poprawił się jeszcze bardziej po zjedzeniu śniadania.
   - Dobra - powiedział Andrzej. - Według mapy tam jest jakaś polis. Po niej długo nie ma niczego. Proponuję iść tam i spróbować zaopatrzyć się lepiej niż jesteśmy teraz.
   Zgodzili się i nie była to dobra decyzja.
   Należy wspomnieć, że na Imasekai nie ma bogów, kilku ani nawet jednego, za to wierzy się w los, szczęście, nadzieję i tym podobne.
   W moment po wkroczeniu na teren polis, chociaż również przed wkroczeniem można było dostrzec subtelne wskazówki, dla całej siódemki stało się jasne, że coś jest nie w porządku. Po pierwsze przy bramie, a raczej przez całe ogrodzenie, ktoś wypisał zasady, które można było nazwać tylko przykazaniami. Po drugie zaraz po przekroczeniu bramy w oczy rzucił im się wielki budynek, stojący w samym centrum, który ewidentnie był świątynią. Jeszcze jednym mogącym pomóc faktem było to, że trafili na czas modlitwy. Ludzie na ulicach trzymali się za ręce i jednym głosem prosili o wybaczenie. Oczywiście mogło to być przedstawienie albo masowa egzekucja, coś jednak podpowiadało im, że to nie to.
   Trochę pożałowali, że zgodzili się zostawić wierzchowce i broń przy bramie, ale kiedy mili i bardzo groźnie wyglądający strażnicy proszą, lepiej wykonać polecenie. Pożałowali jeszcze bardziej, kiedy wrócili do bramy, która okazała się zamknięta na głucho, a ich środki transportu zniknęły. Ktoś przykleił tam karteczkę, informującą o tym, że strażnicy odeszli ze stanowisk, by oczyścić ducha i wrócą za godzinę.
   - Super - powiedziała Weronika. - Jeszcze przez co najmniej godzinę będziemy sterczeć tu jak te kołki.
   - Wiecie co? Lepiej wtopmy się w tłum - zaproponowała Gaudencja. - Złapcie się za ręce - dodała, kiedy nic nie zrobili.
   - Po co? - zapytał Wiktor, próbując wyrwać rękę z uścisku dziewczyny.
   - Wiktor! - syknęła Juwenalis. - Jeśli przez ciebie trafimy za kratki, nie daruję. Zacznij. Się. Modlić!
   Mężczyzna, bardzo podobny z wyglądu do strażników, szedł w ich stronę i wyraźnie było widać, że jego zadanie polega na zapewnieniu modlącym się odpowiednich warunków. Jeśli ktoś się nie modli znaczy, że czegoś mu brak, na przykład kilku siniaków. Na szczęście w połowie drogi się rozmyślił. Choć mogło mieć to coś wspólnego z tym, że Wiktor zaczął się zachowywać jak dowolna siła wyższa nakazała, było bardziej prawdopodobne, że zauważył dwójkę chłopaków, którzy przebiegli mu drogę i uznał ich za pilniejszy przypadek.
   Kiedy chwilę później wrócił i nie zobaczył tych bezbożnych dzieciaków, uznał, że powinien na chwilę siąść w cieniu i poczekać, aż przestaną przywidywać mu się niewierni. Zwłaszcza po tym, jak ci dwaj biegający chuligani w jego oczach rozwiali się w piasek.
   Tymczasem siedmioro podróżników było w samym środku tłumu. Dołączyli się do pewnej kobiety i teraz czekało ich najcięższe wyzwanie. Mianowicie wytrwać z uniesionymi rękami przez pół godziny. Tak to już jest, że prosząc o wybaczenie musisz odpokutować.
   Po dziękczynieniu ludzie rozeszli się, by zająć się swoimi zwykłymi sprawami.
   Weronika potrząsała rękami, jakby próbowała zrzucić z siebie pająki. Narzekała przy tym, że jeszcze chwila, a przez brak krążenia trzeba by było amputować jej dłonie.
   - Skoro modły już zakończone możemy dobrać więcej wody. - Wiktor rozglądał się za jakimś targiem, bazarem, straganem, ale nic takiego nie znalazł.
   - Gdzie tu można pohandlować? - spytała Juwenalis jakiegoś przechodnia. Przechodzeń spojrzał na nią jak na wariatkę i uciekł.
   - To co? - rzucił Lederg. - Pozwiedzamy?
   Wszyscy czuli, że nie jest to dobry pomysł. Za to z drugiej strony zaczęło im się wydawać, że się zgubili. Wielki budynek świątyni był widoczny z każdego miejsca, ale kiedy próbowali do niego dotrzeć za każdym razem natykali się na ślepe zaułki.
   - Zaczynam mieć tego dość - powiedziała trzeci raz w ciągu minuty Gaudencja.
   - Ja już od dawna mam tego dość - odpowiedziało zgodnym chórem ośmioro głosów.
   Zaczęli się rozglądać. Stali w kolejnej uliczce. Za sobą mieli mur, po bokach kamienne ściany, a przed sobą wyjście. Nie zauważyli nikogo.
   Nagle z ciemnej plamy przy murze wyszła dziewczyna, z góry zeskoczyła druga, a z ziemi wyskoczył chłopak.
   Wędrowcy patrzyli na to oniemiali.
   - Nie jesteście stąd - stwierdziła dziewczyna, która wyszła z cienia. Była niezwykle smukła i poruszała się z gracją. Miała gęste brązowe włosy i bladą karnację, jak na tutejsze standardy była zdecydowanie za jasna. I, jak zauważył Wiktor, miała oczy jak Elizabeth Taylor.
   - Zabierzemy ich do nas? - zapytał chłopak. On miał przeciętny wygląd, czarne włosy, brązowe oczy.
   - Jasne, dobrze, że znaleźliśmy ich pierwsi. - Najwyraźniej blada dziewczyna dowodziła.
   - Ej, moment! O co chodzi? - zawołał Ledreg.
   - Ciszej - poradziła mu przywódczyni. - Inaczej nas znajdą.
   - Właźcie - powiedział chłopak i zapadł się pod ziemię.
   Weronika ostrożnie podeszła do miejsca, w którym zniknął. Znalazła tam dziurę. Ciemną i wyglądającą na bezdenną.
   Pomedytowała nad nią chwilę, wzięła głęboki oddech i skoczyła.
   To była pochylnia. Zjeżdżalnia o małym kącie nachylenia, by można było wejść na nią bez większego wysiłku, wystarczającym jednak, żeby zjechać.
   Jazdę zakończyła w chłodnym - co za ulga - mrocznym korytarzu. Ściany były wykonane z piaskowca, a co jakieś pół metra tkwiły w nich uchwyty na pochodnie. Co nie znaczy, że pochodnie znajdowały się w tych uchwytach. Właściwie Weronika widziała tylko dwie, i obie trzymał nieznany jej z imienia, i innych aspektów także, chłopak.
   Kiedy już wszyscy trafili na dół, a nie było to zbyt skomplikowane, ruszyli korytarzem. Na czele szedł ten chłopak, zaś pochód zamykały te dziewczyny, jak ich zaczął w myślach nazywać środek kolumny. Wkrótce przekonali się, że są w podziemnym labiryncie. Wszystkie korytarze zdawały się identyczne, a ciemność tylko pogłębiała to wrażenie.
   Po kilku miesiącach, chociaż naprawdę minął tylko kwadrans, dotarli do większej sali. Była akurat na tyle duża, że mogli stanąć koło siebie i jeszcze mieli trochę luzu.
   Milcząca dziewczyna podeszła do ściany i po chwili z sufitu zsunęła się drabina.
   Na górze panował taki sam półmrok jak niżej, ale czuli, że ta sala jest dużo większa.
   - Myślę, że nadszedł czas na wyjaśnienia. - W tych ciemnościach zabrzmiało to głośniej niż powinno.
_____________________________________________________________
Wszystkim singlom, singielkom i sparowanym miło spędzonych walentynek życzę ja :*