piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 16




ROZDZIAŁ 16
Mydlany dzień


   Poczuli ogromną ulgę na myśl, że udało im się ujść z życiem.
  W niewielkiej odległości leżało truchło gryfa. Lederg i Radzim stali nad nim, a Juwenalis klęczała przy Pegazie i z nim rozmawiała.
   - Zaraz. Czy mi się wydaje, czy Pegaz mówi? - zapytał Andrzej.
   - Nie wydaje ci się - odpowiedziała Emilia.
   - Co? Nie wiedzieliście, że petrippusy mówią? - zdziwił się Radzim.
   - Nie. Myślałem, że na niezwykłej inteligencji poprzestają - powiedział Wiktor.
   - Dlaczego cały czas milczały? - spytała Weronika. - I milczą.
   - Bo mówią, kiedy naprawdę jest to potrzebne - wyjaśniła Gaudencja.
   - Pegaz ma zwichnięte skrzydło i dużo wyrwanych, a raczej wygryzionych, piór - oznajmiła Juwenalis. - Reszta cała. To niebywałe szczęście.
   - Zostaniemy tu do jutra, pojutrza maks - ogłosił Lederg.
   Po pewnym czasie przyleciały papugi, które się ulotniły, gdy tylko wyczuły niebezpieczeństwo.
   Nastał wieczór. I to chłodny wieczór. Przyszykowali wszystko na ognisko, ale nie mieli jak rozpalić ognia.
   - Ja nie umiem pocierać patyczkiem o patyczek - zastrzegł Ledreg. - Ja krzemieniami się posługuję.
   - To niedobrze - powiedziała Juwenalis. - Nikt z nas nie ma krzesiwa i nikt nie umie rozpalić ognia inaczej.
   - Jesteście pewni, że on nie żyje? - zapytał Wiktor. - Wolałbym nie zostać zjedzony przez wściekłego gryfa.
   - Zwierzęta są spokojne, ty też byś mógł - Weronika zgromiła brata spojrzeniem.
   - Mamy górę mięcha - ucieszył się Radzim. - Zbuduję ruszt, a wy go wypatroszcie.
   - Tak - zgodziła się jadowicie Gaudencja. - Pominąłeś tylko jeden, drobny szczegół. Nie mamy ognia.
   - Jest pora sucha - Radzim wzruszy ramionami. - Zaraz coś się samo zapali.
   - A ty będziesz czekał i, jak tylko to się stanie, polecisz przytykać gałązkę? - zapytała ironicznie Emilia.
   Weronika pacnęła się w czoło.
   - Słuchaj - powiedziała do Andrzeja. - Zabrałam z domu kilka rzeczy dosyć przydatnych, w tym zapałki.
   - To na co czekasz? Odpalamy.
   - A oni? Myślisz, że na Imasekai mają zapałki?
   - Gdzieś na pewno, a oni nie wiedzą, skąd jesteśmy.
  - Dobra - zwróciła się do pozostałych, wyciągając z plecaka pudełeczko. - Mamy rozwiązanie tego problemu.
   W ciągu minuty ognisko zapłonęło.
   - Przeklęte komary - powiedziała Gaudencja. - Wszędzie mam bąble.
   - Mnie też swędzi całe ciało - odezwała się Emilia. - Łącznie z głową.
   - To z brudu - wyjaśniła Weronika. - Musimy znaleźć jakąś wodę.
   - Tak tylko najpierw trzeba upewnić się, czy nie ma tam żadnego wodnika - roześmiała się Juwenalis.
   - Jak wam chłopaki idzie? - zawołała Weronika.
   - Całkiem nieźle - odparł Radzim.
   Chłopaki właśnie skórowali zdobycz. Okazało się, że na Imasekai dzieci w szkole uczą się takich rzeczy jak polowanie, patroszenie, skórowanie czy przetrwanie, zamiast całek i potęg. Wiktor i Andrzej również zaczęli się tego uczyć.
   W końcu wszyscy usiedli przy ognisku. Czas mijał im na pogawędkach. Wreszcie mięso gryfa było gotowe do spożycia.
   - Strasznie mdłe - stwierdziła Emilia po pierwszym kęsie.
   - Bez smaku - dodała Weronika.
   - Cóż - powiedział Lederg. - Nie ma ziół, nie ma smaku. Ale mięso to zawsze mięso.
   - Jaka filozofia - prychnęła pod nosem Weronika.
  Po spożytym posiłku poszli spać, ale jakoś nikt nie mógł zasnąć. Wiercili się za to i drapali. W pewnym momencie Gaudencja stojąca na warcie powiedziała, dodając kilka słów nieprzystających damie:
   - Przeklęte, zawszone ptaki!
   - O co ci chodzi? - zainteresował się jej brat.
   - O to co powiedziałam. - wywarczała przez zaciśnięte zęby.
   - O papugi? - zdziwił się Andrzej. - Co one ci zrobiły?
   - Podzieliły się ze mną i wami wszami.
   - Ach te rymy - ziewnęła Emilia, która po przebudzeniu zawsze źle funkcjonowała. - Zaraz, co?!
   - No przecież mówię. Zawszone papugi równa się zawszone człowieki.
   - Fuuuuuuuuuu!!! - krzyknęła Weronika.
   - Tym bardziej trzeba będzie się umyć - zauważyła Juwenalis.
   - I je też - dodał Ledreg.
   - Na razie to możemy się tylko iskać - rzekł Wiktor.
   - Pocieszyciel - mruknęła Emilia.
   - Ale my bystrzy jesteśmy - powiedziała z goryczą Gaudencja. - Po kilku dniach się zorientowaliśmy, żeśmy zarobaczeni.
   - To przez te cholerne moskity - orzekł Andrzej. - I mrówy. I inne ohydy.
   - Eeeeee, Weronika, przestań się bić po głowie - powiedział niepewnie Wiktor.
   - Zabiję to - wysyczała szatynka.
   - Nie dasz rady - zwrócił jej uwagę Lederg.
   - Z góry widziałem rzekę - odezwał się Radzim. - Zdaje się, że to ta od wodospadu, ale pewności nie mam.
   - Walić to! - Weronika przestała wreszcie zabijać wszy. - Grunt, że jest.
   Następnego dnia podzielili się na grupki i polecieli nad wodę.
   Na pierwszą grupę składały się Weronika, Gaudencja, Juwenalis i Emilia.
   Ta ostatnia się rozmarzyła.
   - Tak umyć włosy szamponem i ogolić sobie chociaż pachy - powiedziała do Weroniki.
   - No to spełniamy dziś marzenia. Ja się spakowałam, jak na zwykły wyjazd. Wiesz, szczoteczki, pasta, szampon, te sprawy.
   - Ja cię kiedyś uduszę. Teraz sobie o tym przypomniałaś?
   - W sumie to wczoraj.
   - Awgrrrrr! Dobra. Nie ma tego dobrego, co by na złe nie wyszło i na odwrót. Dawaj te przybory toaletowe.
   - Proszę.
   Po dokładnym sprawdzeniu czy w rzece nie ma krokodyli i dużej ilości pijawek, dziewczyny weszły do wody.
   - Ach, jaka ulga - westchnęła Weronika. - Jakie to przyjemne. Ja stąd nie wychodzę.
   - Ty lepiej uważaj na te milimetrowe rybki, co wpływają do ciała - poradziła jej przyjaciółka, a Weronika natychmiast wyskoczyła z wody.
   - Skąd macie płynne mydło? - zaciekawiła się Gaudencja.
   - Z domu - odpowiedziała z brzegu właścicielka płynnego mydła.
   - Wygodne, co nie? - powiedziała Emilia, podając jej szampon.
   - Bardzo - zgodziła się ruda.
   - Dobra ludzie, wychodzimy, bo chłopaki muszą jeszcze papugi utopić. No i się umyć - oznajmiła Juwenalis.

   - Siostra daj no szampon - zaczął nadawać Wiktor, gdy tylko wylądowały. Bóg raczy wiedzieć, jak on się o nim dowiedział.
   - Spadaj. Cały wypsikasz.
   - Obiecuję, że nie.
   - Jak nie ty, to ktoś inny.
   - Oj, no weź.
   Długo toczyli by tę bezsensowną dyskusję, gdyby nie wtrąciła się Emilia.
   - Weronika, błagam, zlituj się i daj mu ten szampon. Uszy puchną i głowa boli od tego jęczenia.
   - Dobra, trzymaj - żachnęła się Weronika. - Ale masz przynieść z powrotem...
   - Ta jasne! - przerwał jej brat. - Jesteś moją ulubioną siostrą. Pa.
   - Ja bym te ciuchy spaliła - zasugerowała Weronika, kiedy już przebolała stratę płynu.
   - Nie przesadzaj - powiedziała Juwenalis. - Są wyprane, starczy im.
   - Czekamy na nich czy już idziemy? - zapytała Emilia.
   - Już chodźmy - zdecydowała Gaudencja. - Wypatrzą nas z góry.
   - Ok - zgodziły się pozostałe.
   - To w którą stronę? - spytała Weronika.
   - Eeeee - rzekła Gaudencja.
  - Czekajcie, polecę do góry i sprawdzę - postanowiła Juwenalis. - Tędy. - Pokazała kierunek po lądowaniu. - Tam są jakieś budynki.

   - Jak to jest możliwe, że jest tak gorąco? To wbrew naturze - wysapała Gaudencja koło południa. - Biedne zwierzęta, muszą nas nieść w tym upale, skwarze i duchocie.
   - Milcz kobieto, bo ci coś zrobię - zagroził jej brat.
   Była teraz jego kolej na samodzielne przemieszczanie się. Z dość oczywistych względów na Pegazie nikt nie jechał, więc ustalili, że będą się zmieniać co pół godziny.
   Lederg na chwilę wzbił się w powietrze.
   - Na moje oko za jakieś trzy godziny i będziemy.
   Pomylił się. Do cywilizacji dotarli po czterech godzinach i trzech kwadransach.
   - Padam z nóg - powiedział Wiktor i, na potwierdzenie tych słów, przysiadł u kopyt Pegaza. Reszta zsiadła z koni.
   - Wiecie gdzie jesteśmy? - W Gaudencje wstąpiła nowa energia. - W Sapun Gard. Największym na świecie producencie mydła.
   - Fajnie. Będziesz mógł mi dokupić zawartość do pustej butelki - wysyczała niczym żmija Weronika.
   Wiktor bąknął coś niezrozumiałego.
   - Róbcie co chcecie, ja muszę się choć raz wyspać - oznajmiła Emilia. - I nie na twardej ziemi, tylko na czymś w stylu łóżka i nie pokrywającym się rosą o świcie.
   Pozostali poparli ten projekt.
   - To trzeba poszukać jakiegoś lokum - stwierdził Radzim.
   - Ciekawe, jak się robi takie mydło - zastanawiał się na głos Andrzej.
  - Nie ma czasu na zwiedzanie - przerwała mu rozmyślania Emilia. - Jak wrócimy do domu, to spytasz internet.
   - A kto to ten Internet? - wciął im się Ledreg.
   - Bardzo fajny gość - odpowiedział Wiktor, zanim ktoś zdołał go powstrzymać. - Zna wujka Google`a i ciocię Wikipedię. Aua, za co? - dodał na zakończenie, bo Weronika wzięła sprawy we własne łokcie.
   - Idioto! - wyszeptała mu wściekle do ucha. - Nie ma takich imion. Nie mieszaj dwóch światów, bo wtajemniczasz niewtajemniczonych i wprowadzasz zamęt.
   Przechodzili właśnie między rzędami drewnianych baraków, a w około nie było widać żywego ducha.
   - Dlaczego tu nikogo nie ma? - zdziwiła się Emilia.
   - Pewnie wszyscy są nad rzeką - stwierdziła Gaudencja. - Zapada wieczór, więc pracują.
   - Aaa, rozumiem. Jesteśmy nie w tej dzielnicy - powiedział Wiktor i znowu dostał w żebra. - Kiedyś ci oddam - obiecał siostrze.
   - Tak, jak ja będę głupio gadać, to tak.
   - A co niby miałem powiedzieć? - rozzłościł się. - W innej części miasta?
   - Tak - powiedział w tym samym czasie Lederg. - To - zawahał się - dzielnica robotników.
   - I właśnie z niej wychodzimy - dodała Gaudencja.
   - Daleko mają do tej rzeki - stwierdził Radzim.
   - Tylko w porze suchej - zauważyła Juwenalis.
   Doszli do mieszkalnej części miasta.
  O ile robotnicy mieszkali w drewnianych barakach, to reszta obywateli żyła w kamiennych, z braku lepszego określenia, domach. Bardziej trafnym nazewnictwem byłoby pudełko albo blok.
   Drzwi to to nie miało wcale. W wejściach wisiały kolorowe szmaty albo paciorki. Wszędzie bawiły się dzieci, a pomiędzy nimi były rożne zwierzęta. Panował ogólny hałas.
   Wzbudzili spore zainteresowanie, ale wędrowcy byli zbyt zmęczeni, żeby silić się na jakieś towarzyskie kontakty.
   W milczeniu dotarli pod drzwi jakiejś karczmy. Była trochę większa od pozostałych budowli, ale również kamienna i pozbawiona drzwi. Nie było nawet szmaty.
   - W czym mogę służyć - zapytał facet stojący za kontuarem. Mówił z rosyjskim akcentem i Wiktor od razu zaczął się śmiać. Na szczęście pod nosem.
   - Idę o zakład, że nazywa się Borys - szepnął do Andrzeja i obaj zachichotali.
   Weronika z westchnieniem odciągnęła ich na stronę.
   - Po pierwsze zachowujcie się przyzwoicie, to jest nie śmiejcie się jawnie z ludzi. Po drugie Borys, to bułgarskie imię, a po trzecie tu wszyscy tak mówią.
   - Skąd wiesz?
   - Bo słyszałam.
   - Nie to. Skąd wiesz, że Borys to bułgarskie?
   - Nie mam pojęcia, ale sądzę, że miał z tym coś wspólnego internet.
   - Oj, chodźcie już - poprosiła Emilia.
   Po dwunastu godzinach twardego snu na, wcale niewygodnym, ale lepszym od ziemi posłaniu, wędrowcy wstali rześcy, wypoczęci i połamani, i natychmiast udali się na zwiedzanie miasta.
    Zwiedzanie miasta polegało na przejście przez główną ulicę w poszukiwaniu targu. Po drodze przyplątała się do nich chyba cała dziatwa tego miejsca i mieli teraz niezłą obstawę. Na szczęście, kiedy mijali równie ściśle otoczonego mężczyznę, który mówił "...a pioruny waliły raz za razem, chociaż nie spadła ani jedna kropla deszczu...", część z nich się odłączyła, żeby go posłuchać.
   Znaleźli wreszcie targ i wymienili skórę gryfa na broń, wodę, suchy prowiant, dużo wody, pieniądze, więcej wody i jeszcze kilka przydatnych przedmiotów.
    Tak zaopatrzeni udali się w dalszą drogę.
______________________________________________________
Wesołego Mikołaja! Tu macie prezent ode mnie. Jeszcze raz wesołych mikołajek!

2 komentarze:

  1. Cóż po pierwsze to mam takie pytanie:
    Jak mogli stać pod drzwiami budowli, która nie miała drzwi? (wiem czepiam się, ale pierwszy raz mogę ci coś wytknąć :D )
    Biedne zawszone człowieki, współczuję im. Mieli szczęście, że Weronika zawsze jest tak przygotowana:)
    Jestem zadowolona z tego prezentu na mikołajki, bardzo mi się podoba!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, dobra. Też się cieszę.
      Oj tam, te moje drzwi były metaforyczne. Tam w domyśle jest pod wejściem. I jeszcze była taka piosenka, że biegiem idę na plaże. No dobra, tyle z mojej gafy. I raczej tego nie poprawię, bo jestem zbyt leniwa (i dla mnie błędu nie ma :P).
      Ano, zawszone człowieki to przykra sprawa. Weronika jest do wszystkiego przygotowana, poza tym do czego przygotowana nie jest :)
      Cieszę się, że podoba Ci się mój prezent na mikołajki. Ja dziękuję za Twój komentarz. To dla mnie bardzo ważny prezent, znać opinię tych, którzy czytają.
      Również pozdrawiam, pa pa!

      Usuń