ROZDZIAŁ 10
Przepowiednie się sprawdzają
Ludzie w popłochu biegli do
wyjścia z parku. Wiktor, Andrzej, Emilia, Weronika i Juwenalis złapali się za
ręce, żeby tłum ich nie rozdzielił.
- To już wiemy czemu
wszystkim groziło niebezpieczeństwo - wykrztusił zadyszany Wiktor, kiedy wpadli
do stajni. Mama Juwenalis już tam była i siodłała wszystkie wierzchowce.
Pomagało jej kilka osób.
- Bierzcie petrippusy* póki
jeszcze są - powiedziała.
Pięć koni podeszło do nich.
Były to te same co wcześniej. Pegaz Juwenalis, Azkar Wiktora, Soberltz
Andrzeja, Agile Weroniki i Yster Emilii.
- Gdzie lecimy?! - zapytał
Wiktor, przekrzykując wiatr.
- Do sąsiedniej polis! -
odpowiedziała Juwenalis.
A więc to są polis! -
Andrzej zanotował sobie w pamięci.
Nie kontynuowali pogawędki,
ponieważ wiatr za bardzo przeszkadzał. W pewnym momencie usłyszeli straszny
hałas za sobą. Ciekawość zwyciężyła. Zerknęli za siebie, na krótką chwilę,
jednak to wystarczyło. Wielkie istoty zburzyły najwyższy budynek, a kilka
innych zostało poważnie uszkodzonych.
W końcu zaczęli się zniżać.
Ludzie dokoła nich też. Teraz lecieli w parach, jeden za drugim, ponieważ
lądowali na trakcie. Metalowa brama w kształcie podkowy, została właśnie
otwarta. Kiedy przez nią przejeżdżali udało im się przeczytać "Perde
Gard".
Za bramą było tak tłoczno,
aż bali się, że kogoś stratują. Zeszli na ziemię i prowadzili petrippusy za
uzdy. Żadne z nich, poza Juwnalis, nie wiedziało, gdzie idzie. Po prostu tępo
podążali za blondynką. Ta zaprowadziła ich do gospody. Nie zwrócili nawet uwagi
na jej nazwę.
Stajnia była piętrowa.
Polecieli na drugie piętro. Rozkulbaczyli wierzchowce i zeszli po schodach.
W gospodzie byli jednymi z
pierwszych gości. Widocznie pozostałym się nie spieszyło albo byli u
przyjaciół. Wzięli jeden pokój, żeby nie zajmować miejsca innym i poszli się
rozgościć.
Zajmowali pomieszczenie na
ostatnim piętrze, czyli mówiąc wprost, na strychu. Znajdowały się tam tylko dwa
pokoje, jeden pięcioosobowy i drugi trzyosobowy.
Otworzyli drzwi i weszli do
środka. Było pięć drewnianych sienników. Po dwa przy ścianie i jeden pod oknem,
naprzeciwko drzwi. Tuż obok wejścia stała duża komoda z lustrem.
Podeszli do sienników.
Zaścielone były lnianymi prześcieradłami. Na każdym prześcieradle leżała
puchowa poduszka i pled. Juwenalis sprawdziła czy siano nie jest zgniłe i
beztrosko legła na "łoże". Chłopcy ostrożnie zrobili to samo.
Weronika i Emilia stały dalej. Gdzieś czytały, że w takich siennikach pełno
było robactwa, a nawet myszy. W końcu przełamały wewnętrzny opór i również
zużytkowały posłanie. Kiedy usiadły siano zaszeleściło i się obniżyło.
- Co to było? - zapytał
Wiktor.
- Ogry - Juwenalis od razu
wiedziała, co miała na myśli.
- Co? - spytała niepewnie
Emilia.
- Ork, to... - zaczęła
Juwenalis.
- Ale mówiłaś, że to ogry -
zwrócił jej uwagę Andrzej.
- To przecież to samo. Tak
jak mówiłam - kontynuowała Juwenalis. - Ork, czy tam ogr, to około czterometrowy
potwór, jedzący ludzi. Jest silny i nawet rozumny, ale i tak łatwo go podejść.
Rozmowę przerwało im pukanie
do drzwi. Młody chłopak przyniósł miednicę z parującą wodą do mycia. Kiedy
odszedł, wrócili do przerwanego tematu.
- Świetnie! - powiedziała
ironicznie Emilia. - Wielkie potwory zajęły miasto i musimy zostać tu na
zawsze.
- Co teraz zrobimy? -
Weronika była zrozpaczona. - Jak wrócimy do domu?
- Spokojnie - Juwenalis
podeszła do niej. - Jestem pewna, że jutro wieczorem orków nie będzie.
- Skąd wiesz? - Spytał
Andrzej.
- Bo mimo wszystko, ogry są
głupie.
- To znaczy, że zostaną
wypędzone? - upewnił się Wiktor.
- Oczywiście, a teraz
chodźmy spać.
* * *
Emilia obudziła się w środku
nocy. Nie wstała, nie otworzyła nawet oczu. Nie widziała dlaczego została
wyrwana ze snu. Może przez chrapanie Wiktora. Może przez deszcz, uderzający w
okno i dach. Może przez odległe grzmoty. Chciała odwrócić się na bok, kiedy
usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Spała tuż przy nich, więc tylko ona to
usłyszała. Powoli zaspana zwlokła się z łóżka i ziewając otworzyła drzwi.
- No wreszcie - szepnęła
osoba, stojąca za progiem. Było ciemno i dopiero po chwil Emilia zorientowała
się, że widzi Aulusa.
- Coś się stało?
- Tak. Mamy problem. Ogry
zniszczyły część mojego domu.
Emilia nie wiedziała co
powiedzieć. Było jej przykro, z powodu szkody poniesionej przez Aulusa. Nie była
do końca rozbudzona i powaga sytuacji jeszcze do niej nie dotarła.
- I co teraz zrobisz?
- Dziewczyno, oprzytomnij.
Zniszczona została ta część, w której był wehikuł czasu.
- Był?
- Był. Już nie ma. Nie
istnieje.
- C-co?!
- Ciiiii. W pokoju obok też
śpią ludzie. Dlatego pukałem tak cicho.
- Trzeba obudzić
resztę.
- Niewątpliwie. Musicie
natychmiast ruszać.
- Ale po co?
- Odszukać kilka osób. Tu
jest lista i mapa - wskazał na paczuszkę, trzymaną w ręku.
- Ale co my im powiemy? I w
ogóle po co mamy ich znaleźć?
- Jak to po co? - Zdziwił
się Dziadek. - Żeby się ze mną spotkali. A powiecie im, że ja was przysłałem i
że czas odnowić stare znajomości. Poza tym do każdego mam list - podał jej plik
papierów. - Obudź wszystkich i zejdźcie na dół.
Emilia wróciła do pokoju.
Nie była pewna, czy to, co się przed chwilą zdarzyło to sen, czy jawa. Podeszła
do komody i obmyła twarz zimną już wodą. Odwróciła się i zobaczyła, że Andrzej
rzuca się niespokojnie na posłaniu. Nim do niego podeszła gibnął się za mocno i
z hukiem wylądował na podłodze. Emilia nie musiała nikogo budzić, Andrzej ją
wyręczył.
- Ciiiiiiiiiiiii - syczała
Emilia, ponieważ rozbudzeni nagle przyjaciele dopytywali się, o co chodzi. - I
tak powinniśmy iść, więc dobrze się stało.
- Jak to? - zapytał Wiktor.
- Nie teraz. Aulus na nas
czeka.
Mocno zdziwieni zabrali
swoje rzeczy i zeszli po schodach. Emilia w kilku słowach streściła im, czego
się dowiedziała od Dziadka.
Przy kilku stołach siedzieli
nieliczni goście. Wszyscy zdrowo pociągali z kufli. W kącie obok schodów
oczekiwał ich Aulus.
- Co tak długo? - powiedział
na powitanie. - Teraz słuchajcie uważnie. Musicie najpierw iść do stolicy,
wręczyć królowej ten list. - Wyciągnął zza pazuchy ciasno zwinięty rulonik
przewiązany złoto-purpurową wstążką. - To bardzo ważne. Nie możecie go zgubić.
- Dobrze - powiedział
Wiktor. - Ale co w nim jest.
- Starzy ludzie lubią mieć
tajemnice - rzekł oględnie Aulus. - Macie tu prowiant na drogę. Do stolicy
powinno wystarczyć.
- Na pewno wystarczy -
powiedziała pewna siebie Juwenalis. - To tylko dwa dni.
- Jeśli lecisz - zauważył
Aulus.
- Przecież mamy te -
powiedziała Weronika. - Petripposy.
- Petrippusy - poprawił
Dziadek. - Macie, ale zauważ proszę, że one muszą udźwignąć swój ciężar, siodło
i was. Zwróciliście może uwagę, że alatumianie są niscy i szczupli.
Andrzej przypomniał sobie
siedemnastoletniego Emeryka, niższego od niego. Weronika pomyślała, że
Juwenalis nie wygląda na swój wiek. Emilia uświadomiła sobie, jakie było jej
zdziwienie, kiedy blondynka powiedziała ile ma lat.
- Rzeczywiście - powiedział
powoli Wiktor. - Nie możemy przemęczać tych petricośtamów...
- Ppusów - podpowiedziała
Juwenalis.
- Właśnie ich - zgodził się brunet. - Ale to nie znaczy, że wcale nie będziemy latać. To pewnie też skróci czas, nie?
- Tak. A teraz lepiej ruszajcie.
- Ale dlaczego teraz, a nie
rano? - zaprotestowała Weronika.
- Już świta - oznajmił
Aulus. - A rano ludzie będą zadawać pytania. Juwenalis jest dodatkowo narażona
na rodziców. Idźcie, a ja wymyślę powód, dla którego wyruszyliście w podróż.
- Dobra - powiedział
dziarsko Andrzej. - Chłopcy, dziewczęta idziemy.
Wyszli z gospody w zimny,
mglisty świt.
_______________________________________________________________
* petrippus - skrzydlaty koń. Oczywiście
z greki, bo jakże inaczej.