ROZDZIAŁ 7
Początek podróży
Rano obudził ich telefon. Dzwoniła pani Nikola i kazała im szybko
wracać do domu.
Obudzili Andrzeja, śpiącego na dole i ruszyli w drogę powrotną. Nie
mieli innego wyjścia, jak tylko wziąć Juwenalis ze sobą. Zostaniu w bazie
stanowczo się sprzeciwiła.
- Nie rozumiem waszych rodziców - powiedział Andrzej. - Możecie
zostać sami w domu na tydzień, a nie możecie nocować w domku na drzewie?
- Mama mówi, że co innego w domu z wszelkimi wygodami, solidnymi
ścianami i podłogami, i piorunochronem na dachu, a co innego w prowizorycznej
budowli do niczego niepodobnej - oznajmiła jednym ciągiem Weronika i wzięła
głęboki oddech.
- Ta. Uważa, że bez prądu sobie nie poradzimy - dodał Wiktor.
- Ale tata ma inne zdanie - powiedziała Weronika.
- Tylko, że on nie ma głosu w tej sprawie - rzekł Wiktor.
- O tyle dobrze, że nie zauważą waszego zniknięcia - zauważyła
Emilia.
- Dokąd jadą tym razem? - zapytał Andrzej.
- A czy to ważne? - odpowiedział pytaniem Wiktor.
- O czym rozmawiacie? - wtrąciła się Juwenalis.
- Ja ciągle zapominam, że ona nas nie rozumie - powiedział
Andrzej.
- Ja czasami zapominam, że ona w ogóle z nami jest. Jak tak cicho
siedzi - pocieszyła go Emilia.
- Nasi rodzice wyjeżdżają. - Weronika wprowadziła nową koleżankę
w temat.
Kontynuowali rozmowę, aż doszli do celu.
- No nareszcie jesteście - powitała ich w drzwiach pani Nikola.
- O, przyprowadziliście ze sobą koleżankę - dodała widząc Juwenalis, stojącą z
Andrzejem w pewnym oddaleniu. - Dlaczego oni stoją tak daleko? Niech wejdą.
Pewnie jesteście głodni. Zróbcie sobie śniadanie i umyjcie się. A wy zadzwońcie
do rodziców. Pani Lidia, nasza sąsiadka będzie miała na was oko. - Szybko
ucałowała swoje dzieci, przytuliła nieswoje i wyszła. Pan Mikołaj czekał już w
aucie. - A właśnie - zwróciła się do Juwenalis. - Jak się nazywasz?
Weronika, Wiktor i Emilia skamienieli. Blondynka spojrzała
na Andrzeja, on ledwie zauważalnie
skinął głową i dziewczyna spokojnie się przedstawiła.
- Ładne imię - stwierdziła pani Nikola i wsiadła do samochodu.
Pan Mikołaj pomachał dzieciom i już ich nie było
Pan Mikołaj pomachał dzieciom i już ich nie było
- Uff! - odetchnęli z ulgą.
- Skąd ona wiedziała co odpowiedzieć? - spytała Andrzeja Emilia.
- Cóż. - Andrzej wzruszył ramionami – Okazuje się, że jestem
dobrym nauczycielem języka polskiego.
- Jesteś geniuszem - stwierdziła z przekonaniem Weronika.
- Weź przestań, bo się zarumieni - powiedział Wiktor.
- Dobra, nie marnujmy czasu - zarządziła Emilia. - Mamy jeszcze
kupę rzeczy do zrobienia.
Wypełnili polecenia
dane im przez panią Niki i rozeszli się.
Jeszcze nie wybrali tego kto zostanie*, chcąc wierzyć do ostatniej chwili, że jednak „ja nie”, więc Emilia i Andrzej udali się do swoich domów, spakować niezbędne rzeczy i przekonać rodziców, że będą przez tydzień samodzielni. Poszło im łatwo. Już nieraz udowodnili, że można ich zostawić samym sobie. Wiktor zostawił dyplomację siostrze i kompletował swój ekwipunek, w czym pomagała mu Juwenalis, a Weronika poszła do pani Lidii. Miała najtrudniejsze zadanie ze wszystkich.
Jeszcze nie wybrali tego kto zostanie*, chcąc wierzyć do ostatniej chwili, że jednak „ja nie”, więc Emilia i Andrzej udali się do swoich domów, spakować niezbędne rzeczy i przekonać rodziców, że będą przez tydzień samodzielni. Poszło im łatwo. Już nieraz udowodnili, że można ich zostawić samym sobie. Wiktor zostawił dyplomację siostrze i kompletował swój ekwipunek, w czym pomagała mu Juwenalis, a Weronika poszła do pani Lidii. Miała najtrudniejsze zadanie ze wszystkich.
Drzwi otworzyła jej
sympatycznie wyglądająca, wysoka, blondwłosa kobieta. Była to właśnie pani
Lidia. Miała czterdzieści siedem lat, czasochłonną pracę i nieugięty charakter.
- A, dzień dobry -
powiedziała, ujrzawszy dziewczynę. - Wejdź moja droga. Co cię tu sprowadza?
Weronika
skorzystała z zaproszenia. Poszła za panią Lidią, która zaprowadziła ją do salonu.
Usiadła na kanapie i wzięła byka za robi.
- Chciałam
podziękować pani za to, że zgodziła się pani nas pilnować.
- O, to nic
takiego.
- To bardzo miło z
pani strony. Wiem, że pracuje pani od rana do późnego popołudnia i chciałam
powiedzieć, że nie musi się pani nami przejmować. Potrafimy sami o siebie
zadbać.
- Jasne! Już ja was
znam. Cały dzień spędzicie na oglądaniu telewizji i graniu w gry komputerowe, a
do ust nie weźmiecie niczego porządnego, tylko jakieś świństwa.
- Umiemy gotować.
- Dziecko,
jajecznica i płatki z mlekiem to nie obiad.
- I mamy w planach
aktywnie spędzać wakacje.
- W planach -
prychnęła pani Lidia. - Posłuchaj, ja wiem, że wy młodzi chcecie być
niezależni, samodzielni i tacy dorośli, ale korzystajcie z tego, że ktoś was w
tym jeszcze wyręcza, bo później już tak nie będzie i zatęsknicie za tak
pięknymi czasami.
„Po co mi ten
wykład” pomyślała Weronika, a na głos powiedziała – No dobrze, ale my tylko nie
chcemy sprawiać pani kłopotu.
- To dla mnie żaden
kłopot. - Uśmiechnęła się.
- No tak – zaczęła
Weronika z innej beczki. – Ale my teraz będziemy cały czas poza domem. Już nas
przyjaciele zaprosili do siebie na nocowanie. I jeszcze pewnie zrobimy jakiś
biwak. A ja naprawdę umiem gotować. -
Dodała zanim ugryzła się język.
- Hmm.
- Umiem - Weronika
kontynuowała. - Proste dania. Na przykład spaghetti, ziemniaki, sałatki, rosół,
makaron z serem, ryż. Usmażyć paluszki rybne lub frytki to nie problem. A i tak
od jutra będziemy się włóczyć po znajomych.
- No dobrze -
westchnęła pani Lidia. - Niech ci będzie. Co ja mam z tymi młokosami. Ale
dzisiaj jesteście jeszcze pod moją opieką. Mam dla was obiad. - Pani Lidia
poszła do kuchni. - Weź od razu. Smacznego.
- Bardzo pani
dziękuję. - Weronika nie mogła uwierzyć, że tak szybko poszło. Postanowiła jak
najprędzej odejść, zanim pani Lidia zmieni zdanie. - To ja muszę już iść.
Rozumie pani, brat został w domu, jeszcze coś zepsuje - powiedziała, podnosząc
się z miejsca.
- To szybko. Pozdrów
go ode mnie.
- Dobrze. Do
widzenia.
- Miłego dnia moja
droga - powiedziała pani Lidia do Weroniki, która była już przy furtce.
Dziewczyna pędem
wróciła na swoją posesje. Wbiegła do domu i, nie zatrzymując się, pobiegła na
górę do pokoju brata.
Już z dołu słyszała
podniesione głosy, ale nie mogła ich rozróżnić. Teraz zatrzymała się z ręką na
klamce, nie wiadomo czemu, zamkniętych drzwi. Chciała wejść, ale kłótnia
wewnątrz brzmiała bardzo ciekawie, a bała się, że wchodząc mogliby przerwać lub
wciągnąć ją w dyskusję. Od razu zorientowała się o co chodzi. Wiktor i Andrzej
debatowali nad tym, który z nich zostanie w domu. A sądząc po decybelach,
trwało to już dobrą chwilę. Porzuciła myśl o wtargnięciu do pokoju i chłonęła
całą sobą rozmowę przyjaciół.
- No chyba z drzewa
spadłeś! - krzyczał Wiktor. - Co z tego, że proponowałem?! Nie mówiłem
poważnie!
- Za głupotę się
płaci! - odryknął mu Andrzej. - Chciałeś zostać, zostaniesz!
- Idioto! Wcale nie
chciałem! Tylko...!
- Tylko co?!
- Powiedziałem,
żeby wysłać tylko Juwenalis, ponieważ nie chciałem, żeby jedna osoba została
tutaj, kiedy reszta dobrze będzie się bawić! - Wiktor wywrzeszczał każde słowo
głośniej od poprzedniego.
- Jakiś ty
szlachetny! - zadrwił Andrzej.
Weronika była tak
zasłuchana, że nawet nie zauważyła Emilii, która właśnie weszła po schodach.
- Co się dzieje? -
zapytała, a szatynka podskoczyła.
- Matko, aleś mnie
przestraszyła. Cicho, chłopaki się biją.
- Jak? - spytała z
zaciekawieniem. - Na gołe pięści?
- Słownie.
- A, to nic
takiego. Oni często to robią. A gdzie Juwenalis?
Weronika spojrzała
na nią zdziwiona. Sama nie pomyślała o dziewczynie.
- Nie wiem. Jeśli siedzi z nimi w pokoju to się nie odzywa. W każdym razie ja jej nie słyszałam.
- Nie wiem. Jeśli siedzi z nimi w pokoju to się nie odzywa. W każdym razie ja jej nie słyszałam.
- Chyba musimy tam
wejść - powiedziała Emilia. - Ona mogła się przestraszyć tej wymiany zdań.
W zaistniałej
sytuacji Weronika musiała się z nią zgodzić. Niechętnie, bo niechętnie, ale
Emilia miała rację. Ktoś niezorientowany w przyjaźni między Wiktorem a
Andrzejem mógł sądzić, że pożarli się na śmierć i życie, i że zaraz dojdzie do
rękoczynów. Jednak ciągle nie ruszała się z miejsca.
Emilia odsunęła
Weronikę niedelikatnie od drzwi i gwałtownie je otworzyła. W tym momencie Weronika
popchnęła ją w rewanżu. Emilia, trzymająca wciąż klamkę, straciła równowagę,
złapała przyjaciółkę i runęły razem z niezłym impetem. Na szczęście Emilia w
pewnym momencie puściła klamkę, bo inaczej chyba urwała by sobie rękę. Wiktor i
Andrzej zamilkli w pół słowa, patrząc, jak dwie dziewczyny dosłownie wpadają do
pokoju, omal nie łamiąc sobie kończyn.
- Gdzie Juwenalis?
- zapytała niespokojnie Emilia, zrzucając z siebie Weronikę.
Pierwszy odzyskał
władzę nad sobą Andrzej.
- W... W... Co wy robicie.
- W... W... Co wy robicie.
- Gdzie Juwenalis?
- powtórzyła niecierpliwie Emilia już na stojąco.
- Właśnie -
poparła ją Weronika, dopiero wstająca z podłogi.
- Jest w łazience
- odpowiedział Wiktor. - O co wam chodzi i czy będziecie łaskawe wyjaśnić co
znaczyło to... to... COŚ, co przed chwilą nam zaprezentowałyście?
- Nie ważne -
stwierdziła lekceważąco Weronika.
Andrzej wydał z
siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. Coś jakby „Auwghrymby” i odetchnął
głęboko.
- No, już mi lepiej. A teraz na spokojnie. Czemu chciałyście popsuć drzwi?
- No, już mi lepiej. A teraz na spokojnie. Czemu chciałyście popsuć drzwi?
- Wcale nie... - zaczęła Weronika. - A dobra.
- Myślałyśmy, że
Juwenalis jest z wami, kiedy wy ucinacie sobie przyjacielską pogawędkę - wyjaśniła Emilia
- Nie ma jej tu -
burknął Wiktor.
- To już wiemy -
powiedziała Weronika.
- Źle się do tego
zabraliście - stwierdziła Emilia ni w pięć ni w jedenaście.
- Do czego? -
zdziwił Andrzej.
- Do wybrania tego
szczęśliwca, który nie przeleci się na latającym koniku.
- Tak? A co TY
proponujesz? - zainteresował się Wiktor.
- Zdać się na los
- odparła godnie dziewczyna.
- Mieliśmy ciągnąć
zapałki - zauważyła Weronika.
- E tam. - Andrzej
machnął ręką. - To nudne.
- Lepiej powalczyć,
prawda? - złośliwie spytała Weronika.
- A żebyś
wiedziała - odciął się Wiktor.
- Wiem! - zawołała
Emilia odkrywczo. - Zagramy o to w kości.
- Idiotka -
powiedzieli zgodnie pozostali.
- Już wyliczanka
byłaby lepsza - rzekł Wiktor.
- Losujmy. -
Weronika podeszła do biurka, wyciągnęła jeden z zeszytów brata i wyrwała z
niego (z zeszytu, a nie z brata) jedną czystą kartkę, którą z kolei przedarła
na cztery i na każdej części coś narysowała. Zabrała stojącą na biurku miskę po
popcornie i nie patyczkując się, wrzuciła tam karteczki. Zamieszała i podeszła
do Emilii, ta wyciągnęła jeden los, następny był Andrzej, potem Wiktor i w
końcu ona sama również wzięła ostatni kawałek papieru.
- Są trzy koła i
jeden trójkąt. - Wyjaśniła. - Nietrudno się domyślić, co oznaczają.
Na te słowa Andrzej
jęknął.
- Los zadecydował
- powiedział podniosłym tonem Wiktor, patrząc na kolegę. - Ty zostajesz.
- Kto chce ze mną
oszukać przeznaczenie? - zapytał dość beznadziejnie wybrany.
- Co ona tam robi?
- Emilia zignorowała jego pytanie. - Utopiła się w tej łazience, czy co?
Na to pytanie
Juwenalis stanęła w drzwiach. Miała na sobie starą sukienkę Weroniki. Szatynka
już dawno z niej wyrosła, więc nie przejęła się tym zbytnio. Zaniepokoiło ją
tylko to, że brat rozdaje jej rzeczy bez pytania.
- Gdzie jest twoje
ubranie? - zapytała Emilia.
- Schnie w
ogrodzie.
- A - powiedziała
Emilia trochę zdziwiona.
- Kiedy ruszamy? -
Juwenalis spojrzała na Andrzeja. - Czemu wyglądasz jak zbity pies?
- Bo musi zostać -
odpowiedziała za niego Weronika.
- Och, szkoda.
- Za chwilę wrócisz
do domu - powiedział Wiktor. - Cieszysz się?
- Oczywiście!
Przejrzeli jeszcze
raz swoje rzeczy. Uzupełnili braki w zaopatrzeniu. Biegali bez celu po całym
domu. Zostawili kartkę na lodówce na wszelki wypadek. Odgrzali i zjedli obiad, przygotowany im przez panią Lidię. Zamknęli drzwi wejściowe,
aby mieć pewność, że nikt im nie przeszkodzi. Przebrali się w stroje, zbliżone
wyglądem do tych, które opisywała im Juwenalis, żeby nie odróżniać się za
bardzo wyglądem.
I wreszcie, kiedy
upewnili, że wszystko jest załatwione, zeszli do tajnego pokoju.
Już pierwsza osoba weszła na podium, gdy Wiktor przypomniał sobie o ubraniu Juwenalis.
Pobiegła po nie Emilia.
Już pierwsza osoba weszła na podium, gdy Wiktor przypomniał sobie o ubraniu Juwenalis.
Pobiegła po nie Emilia.
Wreszcie stanęli
wszyscy razem w kręgu. Andrzej podał im plecaki. Jakoś nikomu nie przyszło do głowy,
że mogliby podzielić się na dwie grupy albo teleportować się oddzielnie. Teraz,
gniotąc się w przeraźliwym ścisku czekali, aż Andrzej naciśnie właściwą cegłę.
Kiedy mu się to udało, koło na górze rozbłysło światłem i poczęło się kręcić.
Blask przybierał na sile i zdawał się ich pochłaniać. Oczy zaczęły im łzawić,
więc je zamknęli.
Chwilę później
Andrzej został sam. Światło zniknęło, zabierając ze sobą jego przyjaciół. Mrok
w piwnicy się pogłębił. Chłopak podszedł do ściany i już bez problemu znalazł
włącznik machiny. Potem usiadł na podłodze, oparł się plecami o ścianę, zamknął
oczy i zaczął intensywnie myśleć.
- Już wiem! -
wykrzyknął, wstając tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie.
Wbiegł po schodach. Spiesząc się, zniósł kilka rzeczy z powrotem do laboratorium. Wrócił na górę po jeszcze kilka i wtedy zadzwoniła komórka Weroniki. Telefonów nie brali, przewidując, że tam gdzie się udają nie ma zasięgu.
Wbiegł po schodach. Spiesząc się, zniósł kilka rzeczy z powrotem do laboratorium. Wrócił na górę po jeszcze kilka i wtedy zadzwoniła komórka Weroniki. Telefonów nie brali, przewidując, że tam gdzie się udają nie ma zasięgu.
Zanim odebrał,
popatrzył kto dzwoni.
- Świetnie - rzekł z goryczą w głosie. - Pani Niki. - Przyłożył słuchawkę do ucha. - Dzień dobry - powiedział miłym i uprzejmym tonem. - Weronika jest w sklepie i zostawiła telefon w domu.
- Świetnie - rzekł z goryczą w głosie. - Pani Niki. - Przyłożył słuchawkę do ucha. - Dzień dobry - powiedział miłym i uprzejmym tonem. - Weronika jest w sklepie i zostawiła telefon w domu.
- Cała ona -
odezwała się z drugiej strony pani Nikola ze zrozumieniem. - Chciałam wam tylko
powiedzieć, że wyjazd się przedłuży o tydzień. I raczej nie będziemy mieli
czasu porozmawiać.
- Dobrze przekażę
im - powiedział do słuchawki i, zanim kobieta się rozłączyła, krzyknął - Wiktor!
Twoja mama dzwoniła.
Pogratulował sobie
w duchu, kiedy schodził na dół z naręczem przeróżnych gratów, że przykładał się do fizyki.
Tym razem to
Andrzej stał w kręgu. Kilka przeprowadzonych prób upewniło go, że po jego
zniknięciu, zbudowane przezeń urządzenie włączy z powrotem teleport. Spokojnie
zamknął oczy. Zrobiło mu się ciepło, kiedy światło go otoczyło. Potem uczucie
ciepła zniknęło.
______________________________________________________
* dla tych, którzy nie pamiętają – z notatek Aulusa Rojko wynika, iż żeby mieć możliwość powrotu, jedna osoba powinna zostać, aby włączyć z powrotem wehikuł czasu, który po każdym użyciu samoczynnie się wyłącza.
Fajny rozdział:) Dobrze, że dodałaś tą gwiazdkę, bo muszę przyznać, że trochę się pogubiłam.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa czy Andrzej trafi do tego samego wymiaru.Tego zapewne dowiem się w następnym rozdziale, który mam nadzieję dodasz szybko.
Pozdrawiam i weny życzę:D
Przyznaję, piszę zawile, choć staram się jasno :(
OdpowiedzUsuńCo do następnego rozdziału, to nie wiem kiedy dodam. Wena się przyda. Czasu mam dość dużo, przerwa świąteczna i te sprawy :) Jak ja się cieszę, że jest wolne :) :D C: (:
Dziękuję. Ja również pozdrawiam i życzę weny, zwłaszcza, że dodałaś strasznie krótką notkę i musisz szybko dodać następną ;)