środa, 13 marca 2013

Rozdział 6


ROZDZIAŁ 6
Nowa znajoma.


    - Ki problem? - nie ustępowała dziewczyna. - Ne kompreni.
    - Ugh. Ja też nie rozumiem - powiedziała Emilia.
    - No właśnie rozumiesz - rzekł Andrzej. - I ja też. Wy pewnie tak samo?
    - Aha – potwierdziło rodzeństwo.
    - Lepiej ją stąd zabierzmy - zaproponowała Weronika i podeszła do blondynki. - Chodź. To znaczy, eee, kom?
    Dziewczyna spojrzała w jej spokojne oczy i powoli się podniosła.

                                           * * *

    - Przepraszam, że tak długo musiałaś na mnie czekać - powiedział starszy pan otwierając drzwi. Juwenalis? Jesteś tu? - w tym momencie jego wzrok padł na połowicznie otwarte drzwi. - O nie! - jęknął i pospieszył do pokoju.
    Nikogo tam nie zastał.
    Może poszła znudzona czekaniem?” pomyślał. Zszedł na dół i przywołał swojego kamerdynera.
    - Widziałeś Juwenalis? - zapytał.
    - Naturalnie - ukłonił się wysoki brunet. - Czeka na pana na górze.
    - Dziękuję ci. Możesz odejść.
    Kiedy za służącym zamknęły się drzwi gospodarz osunął się bezwładnie na jeden z foteli, stojących pod beżową ścianą. Twarz ukrył w dłoniach.
    „Juwenalis po raz kolejny udowodniła, że nie darmo nosi to imię.” pomyślał jeszcze melancholijnie.

                                        * * *

    Emilia stała przy oknie, od czasu do czasu wtrącając się w rozmowę, i tworzyła słownik. Jak na razie dowiedzieli się, że nowo przybyła nazywa się Stanisława, Juwenalis, że mają jej mówić Juwenalis i że ona nie wie jak się tu znalazła.
    Weronika wróciła z kuchni i podała dziewczynie filiżankę mówiąc „herbata”.
    - Napar? - odrzekła na to Juwenalis.
    - Eee, tak. Herbata to napar z ziół - potwierdziła zaskoczona szatynka.
    Rozmowa, acz mozolna, okazała się bardzo owocna.
    Po zaprowadzeniu gościa do łazienki przez Weronikę, którą Juwenalis darzyła największym zaufaniem, przyjaciele zorganizowali naradę.
    - Weźmiemy ją ze sobą do bazy - powiedział Andrzej. - Nie może tu zostać, bo jak wrócą wasi rodzice, to się nigdy w życiu nie wytłumaczymy.
    - Ano - zgodziła się Weronika. - Raczej nie uwierzą, że pojawiła się znikąd, w tajnym laboratorium.
    - Toteż mówię. Najlepiej ją stąd zabrać.
    - Dobra – zgodziła się Emilia. - A co potem?
    - Może w tych notatnikach są jakieś informacje, które nam pomogą – wysnuł tezę Wiktor.
    - Czyli plan ten sam co przedtem? - upewniła się Weronika. - Czytamy dzienniki i mamy nadzieję, że coś wyjaśnią?
    - Na to wygląda - westchnęła Emilia.
    - Ciekawe jak my się tam zabierzemy. - W Weronice obudził się duch realizmu.
    - Co masz na myśli. - Andrzej zmarszczył brwi.
    - Mamy tylko cztery rowery, dużo bagażu. Pomijam nawet to, że nie wiemy czy ona umie jeździć.
    - Co fakt, to fakt - rzekła Emilia.
    - Rzeczy przewieziemy osobno, a później pójdziemy pieszo - powiedział lekceważąco Wiktor.
    Na te słowa Weronika popukała się palcem w czoło, ale nie znaleźli innego wyjścia i pomysł jej brata wszedł w życie.
    Postanowili, że pójdą skrótem przez łąki i zapłotki. W drodze do lasu mogli przyjrzeć się ubraniu,
jakie nosiła Juwenalis.
    Miała na sobie długą, bladoseledynową tunikę z krótkimi, bufiastymi rękawami, sięgającą połowy ud i przewiązaną pasem materiału, przypominającym obi*. Czarne spodnie, wyglądające jak leginsy, ale na pewno nimi nie będące, idealnie współgrały z łagodną zielenią. Buty były, chyba skórzane i wysokie. Przypominały oficerki, a przy kostkach miały białe skrzydełka, zrobione z prawdziwych piór.
    Mimo tego stroju blondynce nie było bardziej gorąco od poubieranych, w jak najmniej zakrywające ciało ciuchy przyjaciół, jej strój musiał być zatem bardzo przewiewny.
    Dzięki znajomości języków rozmowa była stosunkowo łatwa, zwłaszcza po treningu w domu.
    Oprócz pierwszych wiadomości wiedzieli już, że Juwenalis za cztery miesiące skończy dwanaście lat, że mieszka w mieście Alatum Grad.
    Obiecali, że pomogą jej wrócić do rodzinnego domu. Niestety, żadne z nich nie wiedziało, jak to zrobić. Ich plan miał wszelkie prawo nie wypalić, a nikt nie miał pojęcia, co z tym fantem zrobić. Na razie mogli mieć tylko nadzieję.
    Przechodzili obok zagrody dla koni i Weronika wykorzystała okazję, żeby poznać nowe słowo w języku Juwenalis. Wskazała jej jednego i powiedziała koń.
    - Cavalo - odrzekła Juwenalis.
    - Umiesz jeździć konno? – zapytał Wiktor zbitką różnych języków.
    Juwenalis spojrzała na niego, a jej szare oczy pełne były niedowierzającej urazy.
    - Oczywiście, że umiem. - Juwenalis jakimś sposobem go zrozumiała. - Od małego potrafię jeździć i latać.
    - Co? - Emilia sądziła, że źle usłyszała.
    - Czemu się tak dziwnie na mnie patrzycie? - teraz zdziwiła się Juwenalis. - Wy nie umiecie?
    - Jeździć – rzekł Andrzej - owszem, ale latać?
    - Och to musicie koniecznie się nauczyć. To przecudowne uczucie.
    - Jak ty to robisz? - zaciekawił się Wiktor.
    - Co? Latam? Normalnie, na Pegazie.
    Czwórka przyjaciół wytrzeszczyła na nią oczy.
    - P-pe-pegazie??? - wyjąkała Weronika.
    - No. - Juwenalis wzruszyła ramionami. Nie mogła zrozumieć, o co chodzi jej nowym znajomym. - O! - powiedziała, żeby zmienić temat. - Czyj to dom?
    - Nasz - odpowiedziała Emilia.
    - Co? Znowu nie rozumiem co mówisz.
    Emilia spróbowała w jeszcze kilku językach i wreszcie trafiła. Przez ten czas zdążyli dojść pod drzwi do dolnej części.
    - Jedno z nas śpi tutaj. - powiedziała Emilia po polsku. - Na górze już nie ma miejsca.
    - Co tutaj? - zapytała Juwenalis.
    Weronika przetłumaczyła jej co powiedziała Emilia. Pozostali zaczęli już rozpakowywać torby i plecaki.
    - Musimy starać się mówić tak, aby wszyscy rozumieli - stwierdziła Weronika.
    Problem polegał na tym, że razem znali niemal wszystkie języki europejskie i trochę poza, ale osobno znali tylko po kilka. Pomagali sobie nawzajem w nauce i dzięki temu rozumieli mniej więcej co do nich mówi Juwenalis,  ale sami nie wiedzieliby co powiedzieć.
    - Jak na razie w moim słowniku jest jakieś dwadzieścia stron. Możecie korzystać - przyzwoliła łaskawie Emilia
    - Co to? - zapytała Juwenalis wskazując zdjęcie całej czwórki na jakimś festynie. - Aulus też takie miał - dodała teraz sobie o tym przypominając.
    - Zdjęcie? - spytał Andrzej.
    - Nie wygląda, jakby było namalowane.
    - Bo nie jest. To się robi aparatem - wyjaśniła Weronika.
    - Albo telefonem - dorzucił Andrzej i zademonstrował dziewczynie jak to się robi.
    Juwenalis nie mogła wyjść z podziwu.
    - Ale to jest większe i oprawione, a to jest w tym małym. Dlaczego? - zapytała.
    - Yhm. To jest trudne pytanie. - Andrzej nie wiedział jak wyjaśnić coś takiego komuś, kto nawet nie wiedział, co to jest zdjęcie.
    Podczas, gdy Andrzej usiłował wytłumaczyć nowej koleżance, czym jest komputer, drukarka, czy pendrive, pozostali zabrali się do nadmuchiwania materaca, zabranego z domu i debatowali o możliwości zbiegu okoliczności odnośnie imienia, które wymieniła Juwenalis.
    - Ona wyraźnie powiedziała Aulus - szepnęła Wiktor.
    - Bo tylko Rojko mógł nosić to imię? - zapytał sarkastycznie Weronika.
    - Dlaczego my ze wszystkiego robimy tajemnice? - powiedziała Emilia. - Nie łatwiej zapytać? A poza tym właśnie zrobiliśmy jedną z głupszych rzeczy. Dzisiaj mam na myśli.
    Rodzeństwo  wymieniło zaskoczone spojrzenia.
    - Czyli? - zapytał Wiktor.
    - Napompowaliśmy materac - rzekła dobitnie Emilia. - Na tej, jakże olbrzymiej przestrzeni, będziemy mieli mnóstwo miejsca.
    Rzeczywiście, materac miał niezłe wymiary i teraz nie było gdzie się ruszyć.
    - To co? - zapytała Weronika. - Spuszczamy?
    - Nie chce mi się - powiedzieli równocześnie Wiktor i Emilia.
    Weronika uśmiechnęła się.
    - Tak, mi też.
    - Juwenalis? - powiedziała Emilia, przerywając Andrzejowi wykład na temat urządzeń elektronicznych. - Wspominałaś coś o Aulusie. Kto to jest?
    - To jest Radosław.
    - Ale mówiłaś, że nazywa się Aulus.
    - Bo tak się nazywa, ale też Radosław.
    - Matko, jakie to wszystko zagmatwane i dziwne - westchnęła Weronika.
    - Ja chyba rozumiem - rzekł Wiktor. - Pamiętacie jak na polski mieliśmy sprawdzić znaczenie naszych imion?
    - No - potwierdzili.
    - To Radek i ja szukaliśmy razem na informatyce. Radosław znaczy radzić albo troszczyć się lub być zadowolonym i z tego powodu zostać sławnym.
    - Jak ty to zapamiętałeś? - zdziwił się Andrzej - To było ze trzy miesiące temu.
    - Przecież to jest łatwe - powiedziała lekceważąco Weronika – Imię złożone z rad i sława. Można się domyślić.
    - Czyli każde imię, tam skąd pochodzi Juwenalis, coś znaczy - rzekł odkrywczo Andrzej.
    - Najwyraźniej - potwierdził Wiktor.
    Juwenalis, przysłuchująca im się ciekawie, teraz zażądała tłumaczenia. Kiedy już zrozumiała, o co chodzi potwierdziła słowa Wiktora i Andrzeja. Dowiedzieli się również, że każdy człowiek w swoim życiu dostanie trzy imiona. Jedno po narodzinach, drugie po skończeniu dziesięciu lat, a trzecie kiedy dokona czegoś ważnego lub zapracuje na nie w inny sposób.
    - Tego pierwszego imienia raczej się nie używa. - dodała na zakończenie Juwenalis.
    - Ja ciebie. Jakieś postrzyżyny czy co? - rzekł zdegustowany Wiktor.
    - O co ci chodzi? - spytała zniesmaczona jego zachowaniem Emilia.
    - Za dużo nowych wiadomości, jak na jeden dzień - wyjaśniła Weronika. - Nie przejmuj się nim.
    - Dobra. Nie gadajmy o, za przeproszeniem, tyłku Maryni – zarządził Andrzej – tylko zabierzmy się za czytanie.
    - Jedyna rozsądna osoba - pochwaliła Emilia.
    - Świetnie - powiedziała Weronika. - To teraz niech najrozsądniejsza osoba zajmie się gościem. Zdaje się, że Juwenalis bardzo zaciekawiła technika robienia zdjęć.
    - Słuchajcie tego! - wykrzyknął po trzech godzinach Wiktor. - To może być ważne.
    - Nienawidzę efektownych pauz i stopniowania napięcia - powiedziała Emilia, ponieważ chłopak zamilkł.
    - Przyganiał kocioł garnkowi - obruszył się Wiktor. - Sama tak robiłaś wiele razy.
    - Co innego jak ja tak robię komuś, a co innego jak ktoś robi tak mi.
    - Ale z ciebie...
    - Już wam starczy - przerwała im Weronika. Sama miała wielką ochotę włączyć się do sprzeczki, ale ciekawość wzięła w niej górę. - Mów, co znalazłeś i lepiej, żeby okazało się to naprawdę ważne.
    Wiktor prychnął.
    - Oczywiście, że to jest ważne. Słuchajcie.
    - Czekajcie - powiedziała Emilia. - Może zawołajmy Andrzeja.
    - Teraz słuchajcie – rzekł Wiktor, kiedy już siedzieli w komplecie, a Juwenalis robiła zdjęcia i filmiki komórką. - Bo czwarty raz nie będę zaczynać. Nasz kochany pan Aulus napisał bardzo ważną notkę i ja bardzo chciałbym, żebyście się zapoznali z jej treścią. „Piętnasty kwietnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Nareszcie! Udało się! Maszyna gotowa. Powinno zadziałać. Tylko jedna rzecz mnie martwi. Jeśli jej użyję nie będę miał wpływu na to gdzie i kiedy się przeniosę. Jeszcze jedno. Jest bardzo możliwe, że nigdy nie wrócę. Spróbuję zbudować drugą machinę, ale nawet wtedy nie mogę być pewny powrotu. Przeprowadziłem próby, które niezbicie wykazały, iż wszelkie przenosiny w czasie wyłączają mechanizm, a bez działającej maszyny... Nic to jednak. Jestem gotów ponieść to ryzyko. Wiele już wiosen w swoim życiu widziałem, w tym stuleciu i więcej nie muszę. Oczywiście, jeśli znajdę budulec następna machina powstanie i zawsze włączoną będzie w nadziei, iż kiedyś odnajdę drogę powrotną lub ktoś znajdzie mnie.”
    - Czy ktoś wie – zapytała Emilia, ledwie Wiktor zamilkł – jak uruchomić tego czaso-teleportera?
    - Skoro Juwenalis tu siedzi – powiedział Andrzej – to musieliśmy już go przypadkowo włączyć.
    - Tylko jak? - zastanawiał się Wiktor.
    Przypomnieli sobie dzisiejszy poranek i odtworzyli wszystkie swoje poczynania. Wszyscy, oprócz Weroniki, która starała się zmienić w powietrze, snuli domysły.
    - Co ty tak cicho siedzisz? - zdziwił się Andrzej.
    - Ja? Cicho? - spłoszyła się Weronika - No może trochę.
    - Hej, młoda. Czemu się zarumieniłaś? - zaciekawił się podejrzliwie jej brat.
    - Właściwie ty byłaś tam ostatnia - zauważyła Emilia. - Mów coś narobiła.
    Weronice nagle się odmieniło. Przestała udawać, że jej nie ma, tylko powiedziała – Po pierwsze, dlaczego akurat ja. Po drugie jestem młodsza tylko o kwadrans. Po trzecie potknęłam się i oparłam o ścianę. Wystarczy?
    - A pamiętasz, w którym miejscu się oparłaś? - spytał Andrzej.
    - Oczywiście - odparła z wyższością Weronika.
    - To chwała Bogu - westchnął dziękczynnie Wiktor.
    - To dopiero połowa - zwróciła im uwagę Emilia. - Jeszcze trzeba wrócić, a słyszeliście, jeśli Weronika nie potknie się jeszcze raz, to zostaniemy po drugiej stronie.
    - Możemy wysłać tylko Juwenalis - powiedział bez przekonania Wiktor.
    - No chyba cię choroba umysłowa tyka - rzekł Andrzej. - Przepuścić taką okazję?!
    - To co innego proponujecie? - zapytał Wiktor.
    - To chyba oczywiste, że ktoś będzie musiał zostać na miejscu - powiedziała Emilia.
    - Ciągniemy zapałki? - zapytał z zaciekawieniem Andrzej.
    - Trzeba będzie - odparła na to Weronika.
    - To nie teraz - powiedział Wiktor. - Nie mamy zapałek.
    - Chodźcie - zaproponowała niespodziewanie Juwenalis. - Przejdźmy się po lesie.
    - A co? - zapytał Andrzej. - Znudziło ci się robienie zdjęć?
    - Nie - odpowiedziała z chytrym uśmiechem. - Na dworze mogę zrobić więcej.
    Tak więc poszli na spacer. Juwenalis szalała. Biegała tam i z powrotem z telefonem w ręku, robiąc zdjęcia wszystkiemu co się napatoczyło.
    - Jak tak dalej pójdzie to ci całe miejsce zajmie - powiedział Wiktor do Andrzeja, kiedy blondyna fotografowała mrowisko ze wszystkich stron.
    - A co jej będę żałował. Niech dziewczyna ma.
    - Zaraz lunie - powiedziała beznamiętnie Weronika.
    - Co ty mówisz? - zdziwiła się Emilia.
    - To popatrz na niebo - powiedziała Weronika, a Emilia poszła za jej radą.
    Nadciągały ciemne chmury. Część z nich przesłoniła słońce. Zrobiło się ponuro. Cały dzień było duszno i panował przeraźliwy skwar. Teraz, kiedy ciężkie i najwyraźniej deszczowe chmury zawisły nad nimi, poczuli ulgę na myśl o chłodnych kroplach, które za chwile na nich spadną.
    - Lepiej wracajmy - powiedział Wiktor.
    Bez zbytniego pośpiechu ruszyli w stronę bazy, a za sobą słyszeli krople spadające na liście. Do domku dotarli tylko trochę zmoczeni.
    Weszli do dolnej części, w której zostawili wszystkie rzeczy.
    - Chcecie jeść? - zapytał Andrzej. - Ja bardzo.
    Zabrali się do pracy. Wiktor wyciągnął całą zastawę, na którą złożyły się plastikowe kubeczki i sztućce i papierowe talerzyki. Emilia znalazła kanapki, owoce i różne słodycze. Andrzej sprzątnął ze stolika. Weronika poinformowała Juwenalis o posiłku.
    Kiedy już wszystko było gotowe, Weronika nalała każdemu herbaty z termosu. Rzucili się na jedzenie jak wygłodniałe wilki na owce.
    - O nie! - jęknęła Weronika, której się przypomniała poranna rozmowa z rodzicielką. - Będziemy musieli wrócić do domu.
    - Co?! - zawołali wszyscy, łącznie z Juwenalis.
    - Ja się nie zgadzam - zaprotestował Wiktor.
    - Nic na to nie poradzisz - powiedziała ponuro. - Obiecałam mamie.
    - Może do niej zadzwoń? - zaproponowała Emilia.
    - Zaraz sama zadzwoni - stwierdziła Weronika. - Alee...
    - Co „ale”? - zapytał Andrzej.
    - No w sumie, jeśli przestanie padać do wieczora, to będziemy mogli  zostać. Mama mówiła o nocy, a nie o dniu.
    - Co ma być to będzie - filozoficznie rzekł Andrzej. - Może w coś pogramy?
    - A może w końcu przeczytamy te dzienniki? - powiedziała Emilia.
    - Wszystkie gry są na górze - rzekła Weronika. - Jak chcesz to po nie idź.
    - Dlaczego nie mamy tu kibla? - zapytał Wiktor. - Niech wreszcie przestanie tak lać.
    - Przydaj się na coś - powiedziała do niego Weronika. - Jak i tak idziesz moknąć, to przynieś z góry coś do grania.
    - Pograjcie sobie w tetrisa - burknął, ale podniósł się z miejsca.
    Czas do wieczora zleciał im na graniu w karty, kości i planszówki.
   Nauczyli Juwenalis grać w wojnę, kuku, remika i kanastę, a ona pokazała im kilka gier z jej stron, zaznaczając przy tym, że te karty są inne. Emilia się zaparła i doczytała notatki pana Rojko do końca.
    Spać poszli wcześnie, przewidując, że jutro powinni być wypoczęci.

__________________________________________________
* Obi to według Wikipedii „japoński odpowiednik szarfy lub pasa, używany do kimono”

2 komentarze:

  1. Widzę, że nie tylko mi pomaga Wikipedia:) Świetny rozdział. Czasami nie mogłam połapać się o czym jest rozmowa, nie żebym się zgubiła. Miało to w sobie pewien urok. Pokazywało jak zgraną grupą są. No i coraz bardziej lubię Weronikę:)Jest przebiegła i spostrzegawcza to mi się podoba. Ciekawe co się dalej stanie. Pegazy? Już nie mogę się doczekać. Całe szczęście, że znają tyle języków. Czy już pisałam, że zazdroszczę im tej umiejętności? Zapewne tak, ale nie zmienia to mojego zachwytu. Nie wiem co dalej napisać. Mam nadzieję, że znajdą ten przycisk.
    Somnia vivere!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wikipedia jest spoko. Dobrze, że Ci się podobało, bo na przykład mi nie. Tak to jest, jak piszę bez natchnienia. To rozdział przejściowy i teraz będę przechodzić do akcji właściwej. Ach, co by to była za opowieść, gdyby nie znaleźli tego przycisku ;)
      Tyle mogę zdradzić. Reszta w następnych notkach.
      Pozdrawiam, cześć

      Usuń