niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 3


ROZDZIAŁ 3
Stado sów

    Rodzina Niki mieszkała w swoim nowym domu już tydzień.
    Andrzej i Emilia codziennie przychodzili do swoich przyjaciół. Podczas tych odwiedzin głowili się nad tym, co mogą oznaczać litery na okręgu, którego środek stanowił odstający trójkąt. Nie musieli ściągać obrazu, by oglądać „zegar słoneczny” we wgłębieniu w ścianie, ponieważ Emilia od razu przerysowała każdy szczegół do zeszytu, z którym się nie rozstawała.
    Oprócz rozwiązywania zagadek musieli również dokańczać porządki. 
    Siedzieli właśnie w bibliotece i układali książki, które uprzednio powpychali byle jak i byle gdzie na półki.
    Postanowili też sporządzić katalog, jak w prawdziwej bibliotece. Przy okazji odkładania czytali trochę i okazało się, że lektura jest bardzo ciekawa i pouczająca. Sprzątanie szło jak z kamienia, za to czwórka przyjaciół poszerzała swą wiedzę.
    Emilia skończyła czytać interesujący rozdział dzieła, traktującego o sztuce leczenia ziołami. Zapisała dane dotyczące księgi i ustawiła ją na właściwym miejscu. Podniosła głowę w poszukiwaniu następnego tomu i jej wzrok padł na przeciwległą ścianę.
    - Zauważyliście – powiedziała powoli – że tu też jest taki obraz, jak ten w pokoju Wiktora?
    Pozostała trójka spojrzała we wskazanym kierunku.
    - Rzeczywiście – powiedziała ze zdumieniem w głosie Weronika – że też nie zauważyliśmy tego wcześniej.
    - Chodźcie – zawołał Andrzej zrywając się z miejsca. – Może za tym też coś jest.
    Szybko podeszli do malowidła.
    - Wam też się wydaje, że coś tu się nie zgadza? - zapytała Weronika.
    - Właśnie chciałam spytać o to samo.                                              
    Długo próbowali znaleźć różnicę, ale nie umieli. Wreszcie odezwał się Wiktor.
    -Spójrzcie na niebo. Jest ciemniejsze. I jeszcze lecą po nim jakieś ptaki.
    Istotnie. Na poprzednim obrazie był wschód i sowa miała pochyloną głowę, teraz słońce zachodziło, a ptak przypatrywał się uważnie lecącemu kluczowi.
    Andrzej spojrzał z ociąganiem na książki, które (czytali) mieli poukładać i podjął męską decyzję.
    - Może jeszcze gdzieś są inne obrazy. Przejdźmy się po domu i poszukajmy ich.
    Rozdzielili się. Każdy poszedł w inną stronę. Wiktor do gabinetu, Andrzej do pokoju dziennego, Emilia miała spenetrować hol, a Weronika sypialnie rodziców po drodze również sprawdzając korytarz na piętrze. Z tego wszystkiego zapomnieli sprawdzić, co jest za malowidłem.
    Znalazły się jeszcze dwie sowy. Jedna w salonie druga w pokoju państwa Niki. Na żadnym obrazie nie powtórzyła się pora doby. Na tym z salonu był środek dnia, a na tym z sypialni panowała noc.
    - Najlepiej będzie – oznajmiła Emilia – jeśli sporządzimy dokładne opisy obrazów i potem wypiszemy szczegóły, którymi się różnią.
    - To przecież nie teraz - Wiktor zaprotestował. – Skończmy najpierw ten jeden regał.
    - On ma rację - Weronika wyjątkowo zgodziła się z bratem. - Pierw zrób jedno i weź się za drugie.
    - Mówisz jak moja mama. - skrzywił się Andrzej. - Ale niech wam będzie.
     Zrezygnowali na razie z tajemnicy, na rzecz ciekawej lektury, to znaczy  na rzecz porządków. Nawet Emilia, która zdawała się coraz bardziej zaintrygowana tajemnicą, z radością wzięła udział w ogólnym szale czytelniczym.
     Wieczór zastał ich siedzących na podłodze, otoczonymi kartkami papieru i książkami. Nadszedł czas, aby się pożegnać.
    - Rodzice mówią – przypomniała sobie Weronika – że możecie zostać na noc, jeśli chcecie. Oferta ważna od jutra i nie kończąca się nigdy.
    - Jasne, że chcemy! - odpowiedział za siebie i Emilię Andrzej.
    - A gdzie mielibyśmy spać? - spytała rzeczowo Emilia.
    - Albo na dmuchanym materacu, albo na łóżku. – odpowiedział Wiktor – Zależy gdzie chcecie, bo nam to wszystko jedno.
    - OK - uśmiechnął się Andrzej – Zameldujcie rodzicom, że jutro „ja zostaję tu do rana”
    - Ja też jestem zakręcona i nocuję u was.
    Następnego dnia zostali wygonieni na dwór przez państwo Niki. Czas do wieczora spędzili bardzo aktywnie. Mianowicie wpadli na pomysł, a właściwie to Andrzej wpadł, dokończenia swojej bazy. W zeszłym roku chcieli zrobić to samo i prawie ów plan wykonali. Teraz należało ją tylko udoskonalić.
    Ich baza stanowiła coś pośredniego między domkiem na drzewie, a szałasem. Tylną częścią opierała się o drzewo i miała dwa piętra. Kiedyś było to mieszkanie leśniczego, które zostało częściowo spalone. Spłonęła tylko połowa budynku wraz z dachem, pozostała część została jedynie okopcona. W poprzednie wakacje, nim zabrali się do pracy porządnie sprawdzili wytrzymałość pozostałych ścian i podłogi. Później uzupełnili brakującą ścianę panelami, a jako izolację wepchnęli siano między dziury. Następnie zrobili płaski dach z płyt OSB i umocnili konstrukcję wspornikami. Dokładnie nad dachem  były dwa grube konary, ukośnie odchodzące od pnia. Na tych gałęziach umieścili bardzo twarde płyty pilśniowe. Przynieśli starą zasłonę prysznicową, w charakterze firanki (prawdziwych nie pozwolono im zabrać). Pocięli ją i przybili do ram okiennych. I na tym ich praca się skończyła. Nic więcej im się robić nie chciało.
    Rodzice dopilnowali, by ciężka praca pociech nie poszła na marne. Dorobili ściany piętra, wycieli w nich otwory na okna i drzwi, ogrodzili platformę drewnianą balustradą (górna część domku była mniejsza od dolnej), wstawili szyby i zabezpieczyli budowlę przed niechcianymi gośćmi.
    Prawie wszystkie materiały budowlane dostali od pana Greda, który remontował dom i nie bardzo wiedział co zrobić z pozostałym budulcem – wyrzucić szkoda, ale nie ma gdzie użyć. Można powiedzieć, że spadli mu z nieba. W zamian obiecali dostarczać mu trawę (każdy z nich miał podwórze) dla kozy, krowy i królików.
    Oprócz pana Greda sponsorował ich wujek Emilii, który był stolarzem. Tam, żeby zapracować na potrzebne przedmioty musieli asystować panu Zejtarowi. To znaczy: posprzątać jego miejsce pracy, pomóc przy żywym inwentarzu, robić zakupy i tym podobne.
    To właśnie dlatego nie dokończyli bazy. Weronika stwierdziła, że jeśli tak będzie wyglądało każde staranie się o cokolwiek, to ona się z interesu wypisuje. Pozostała trójka całkowicie się z nią zgodziła.
    Teraz sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Przy przeprowadzce z jednego w pełni umeblowanego domu do drugiego zostaje mnóstwo rzeczy, z którymi nie wiadomo co począć. Znalezienie wyposażenia nie nastręczało więc żadnych trudności, a w sumie już tylko to zostawało. Największym problem przedstawiało się wnoszenie tych mebli na piętro mając do dyspozycji tylko drabinę.
    - Tato – zapytał Wiktor – możemy wziąć kilka rzeczy do naszej bazy?
    - Tak. Oczywiście. Możecie brać wszystko co chcecie z tamtego pokoju.
    W jednym z pokoi państwo Niki urządziło składzik mebli „jeszcze nie pozbytych”. Przyjaciele wybrali z niego kilka sprzętów i załadowali na dwie przyczepki rowerowe. Jechali kwadrans do lasu i tam podzielili się na dwie grupy. Jedna, czyli Weronika i Andrzej, została i miała umeblować bazę, a druga – Emilia i Wiktor – udała się po następną partię. 
    Przewidzieli coś takiego jak kurz i zaczęli od zamiatania.
    - W porównaniu z tamtym, to teraz, to jest sama frajda - powiedziała Weronika, może trochę nie jasno, ale Andrzej ją zrozumiał.
     - Weź przestań. Tu nie ma mowy o porównywaniu. Ja do dzisiaj kaszlę kurzem.
    Weronika pokiwała głową. Wcale nie uważała, że Andrzej przesadza.
    Dół został udekorowany cięższymi rzeczami. Pufy, krzesła, a nawet mała kanapa i rozkładany stół (jedno i drugie zostało przewiezione osobno) ustawili na parterze, zaś na górze znalazły się: cztery pikowane materace pod najdłuższą ścianą, biały stół ogrodowy i do kompletu cztery plastikowe krzesła oraz dwa taborety, mające imitować stoliki nocne.   
    - Może noc spędzimy tutaj - zaproponował Wiktor.
    - Kiedyś na pewno, ale nie dzisiaj - oświadczyła Weronika.
    - Dlaczego?
    - Bo nie – ucięła żale brata Weronika
    - Chodźcie na taras - zawołała Emilia. - Pogadamy.
    Wzięli po krześle i wyszli na balkon.
    - Opisałam te obrazy – powiedziała. - Patrzcie. - I wyciągnęła do nich zeszyt, w którym wcześniej wyrysowała dziwne urządzenie. Odkryli, że ta trójkątna, odstająca część się obraca i można wskazywać nią litery na tarczy.  
    - Obraz pierwszy – przeczytała Weronika, wyrwawszy uprzednio zeszyt bratu i koledze. – Znaleziony w pokoju Wiktora, czyli chronologicznie, przedstawia sowę, siedzącą na gałęzi o wschodzie słońca. Upierzenie ptaka jest brązowe w białe cętki. Dlaczego nie białe w brązowe? W każdym razie... oczy duże i żółte co widać spod półprzymkniętych powiek. W tle widać osadę albo wieś. A co za różnica?  
    - Możesz czytać bez komentarzy własnych? - Nie wytrzymał Wiktor.
    - OK. Nie nerwuj się tak - odpowiedziała i czytała dalej. - Obraz drugi, znaleziony w bibliotece, również przedstawia sowę, siedzącą na gałęzi. Wygląd ten sam. Ptak ma teraz otwarte oczy i wpatruje się w klucz bliżej nieokreślonych ptaków. Panu z polskiego by się to nie spodobało. - Nie mogła się powstrzymać. - Za sową widoczna wioska. Teraz jest zachód słońca. No teraz następny.   
    - Czemu niby panu Szczebrzyńskiemu miałoby się nie podobać?
    - Bo te twoje wypociny mają tyle powtórzeń i jakoś tak stylistycznie nie podchodzą, że...
    - Dobra, wiemy jesteś świetna z polskiego – przerwał jej Andrzej. - Ale teraz są wakacje. Jedziesz dalej.
    - Już. Obraz trzeci, znaleziony w sypialni państwa Niki. Na pierwszym planie sowa, nie różniąca się niczym od poprzednich, siedzi na gałęzi. Panuje noc, a promienie księżyca oświetlają duży, metalowy, misternie zdobiony klucz po lewej stronie ptaka. Patrzy prosto przed siebie i oglądający obraz człowiek ma wrażenie, że żółte oczy sprawiają wrażenie, jakby starała się coś powiedzieć. Aha, bez komentarza.
    - To właśnie był komentarz.
    - Dobra brat. Już więcej nie będę. Obraz czwarty, znaleziony w salonie. Znajoma sowa siedzi na gałęzi. W tle wioska. Słońce w zenicie. Klucz po prawej, błyszczy w nim. Bla, bla, bla. Trochę skróciłam.
    - Tak jak zawsze - westchnął Wiktor.
    - No już, już. Wszyscy ci bardzo współczujemy, ale teraz akurat próbujemy rozwikłać zagadkę, więc... 
    - Cisza! Normalnie, jak pies z kotem - stłumiła kłótnię Emilia. - Spróbujcie się skupić. Chyba wyraźnie widać, że kluczem są klucze.
    - To na pewno – zgodził się z nią Andrzej. – Ale co znaczą te różne pory?
   - Ja chciałam zaznaczyć coś, co ty najwyraźniej przeoczyłaś - zwróciła się Weronika do swojej przyjaciółki. - Na tym obrazie w nocy jest zima, na tym w środku dnia lato, na tym o wschodzie jest wiosna, a na tym z zachodem jesień.
    - No i co? - zapytał Wiktor.
    - Jak to co? To chyba dosyć istotna różnica, nie uważasz?
    - Dobra – powiedziała Emilia. – Już to dopisuję.
    - Nie myślicie, że jednak powinniśmy sprawdzić co jest za sowami?
    - Andrzej ma rację - zgodził się z kumplem Wiktor. - Dzisiaj popatrzymy.
    - Wracajmy już. Zaraz będzie ciemno. - Emilia wstała i odniosła krzesło. Reszta poszła za jej przykładem.
    Kiedy zamknęli wszystkie okna oraz drzwi i właśnie szli w stronę drabinki, za plecami usłyszeli najpierw szum skrzydeł, a potem dziwny odgłos, coś jakby wyhukane przez sowę „pójdź, pójdź”. Na ten dźwięk odwrócili się powoli, żeby nie spłoszyć zwierzęcia.
    Na balustradzie kiwała się zdenerwowana sowa z obrazów.
___________________________________________________________
Przepraszam za błędy ;)

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy rozdział :)
    Twój blog został nominowany do Liebster Award na:
    http://chungwrites.blogspot.com/
    Więcej w zakładce "Liebster Award".

    OdpowiedzUsuń