ROZDZIAŁ 5
Niespodziewany gość
Emilia nie myliła się co do ciężkiej pracy.
Zerwali się z samego rana, co prawda troszkę nie wyspani, ale pchani siłą rozpędu odsłonili mechanizm, zakrywany przez obraz.
Zerwali się z samego rana, co prawda troszkę nie wyspani, ale pchani siłą rozpędu odsłonili mechanizm, zakrywany przez obraz.
Porównali oryginał z rysunkiem i, upewniwszy się uprzednio,
że wszystkie szczegóły się zgadają, odwiesili malowidło. Następnie usiedli na
łóżku. Weronika obsłużyła kolegów blokami technicznymi i ołówkami.
- Czyli musimy – podsumował Andrzej – wpisać Chronos i Aion. Ale
jak? Pokaż to dziwne coś – zwrócił się do koleżanki.
- To dziwne coś – wyjaśniła Emilia – wygląda jak zegar, tylko
zamiast cyfr ma litery. Za dwunastkę jest N, za jedynkę C, potem N, O, H, I, O,
S, I, R, O i A zamiast jedenastki.
Wiktor zapisał litery na kartce, a obok napisał imiona dwóch
bogów czasu.
- Wiecie co ja myślę? - zapytał głupio.
- Tak, oczywiście – zadrwiła Weronika. - Przecież każdy z nas
umie czytać w myślach. Ty nie?
Brat ją zignorował. - Uważam, że powinniśmy lecieć po kolei. To
znaczy – dodał widząc na sobie pytające spojrzenia przyjaciół. - Przekręcić tę
trójkątną część najpierw na C, potem na H, R, pierwsze O, pierwsze N, drugie O
i S. I tak dalej.
- Geniuszu - powiedziała sarkastycznie Weronika - koło nie ma
początku.
- Masz rację – zgodził się z nią – ale, jak zauważyła Emilia,
cytuję „ to dziwne coś wygląda jak zegar”. Trzeba iść godzinami.
Weronika zamilkła.
- To tylko jedna z wielu możliwości - ostrzegła go Emilia. - Nie
bądź taki pewny swego.
- Dobra – zdecydował Andrzej – Co szkodzi spróbować?
Już podniósł się i skierował w stronę obrazu, kiedy do drzwi
zapukała pani Nikola.
- Co chcecie na śniadanie? Szybko składajcie zamówienie, bo
Mikołaj siedzi w kuchni i już robi.
- A co? - spytała ciekawie Weronika.
- Hmm. Nie wiem. - Uśmiechnęła się do córki. - Znasz swojego
ojca.
- Ja chcę jajecznicę – poprosił Wiktor.
- I płatki – dodała siostra.
- A wy? - zapytała gości gospodyni.
- Ja chyba też zjem płatki. - odpowiedziała Emilia.
- Ja chciałbym dwie kanapki z szynką.
- Świetnie. To ja idę na dół.
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Nie wiedzieli czemu, ale nie
chcieli, żeby państwo Niki dowiedzieli się o ich prywatnej zagadce.
- Może powinniśmy im powiedzieć? - zaproponowała Emilia, choć z
góry było wiadomo, że tego nie zrobią.
- Nie.
- Przecież to nic ważnego.
- To na pewno błaha sprawa. Po co mają sobie tym zawracać głowę.
- OK - zgodziła się łatwo Emilia. - Z dążymy chyba przed
śniadaniem z tymi bogami, co?
- Lepiej zróbmy to po śniadaniu - zdecydowała Weronika,
wychodząc już z pokoju. - Będzie spokojniej.
Po posiłku wrócili pędem na górę. Wiktor drżącymi z emocji rękami
zdjął obraz. Emilii również trzęsły się ręce, gdy wskazywała kolejno litery.
Kiedy skończyła i opuściła ręce, trójkąt wykonał do tyłu
obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Oniemiali, stali i patrzyli jak z cichym szelestem wysuwa się część ściany, ukazując ich oczom początek kręconych schodów, prowadzących w dół. Prosto w ciemność.
Oniemiali, stali i patrzyli jak z cichym szelestem wysuwa się część ściany, ukazując ich oczom początek kręconych schodów, prowadzących w dół. Prosto w ciemność.
- Strasznie strome są te schody – przerwał wreszcie milczenie
Andrzej.
- Muszą – odpowiedziała trzeźwo Emilia. - Inaczej bardzo rzucałby
się w oczy fakt, że część ściany odstaje od reszty i jest pusta w środku.
- Schodzimy? - zapytała drżącym głosem Weronika.
- Nie teraz - odrzekł Wiktor. – Kiedy nasi rodzice wyjdą.
- Tata, zdaje się już wyszedł, a mama idzie do pracy za dwie
godziny.
- Nooo, to przecież nie będziemy tu stać, jak te kołki przez ten
czas - stwierdził Andrzej i zaproponował douporządkowanie biblioteki.
Dwie godziny później, znów stali przed wejściem niczym słupy
soli. Nie umieli wymówić nawet słowa.
Andrzej próbował przełknąć ślinę, ale w ustach czuł przeraźliwą
suchość.
- No to schodzimy. - Powiedział lekko zachrypniętym głosem i pierwszy wszedł w ciemność.
Reszta, ośmielona jego odwagą, poszła za nim.
- No to schodzimy. - Powiedział lekko zachrypniętym głosem i pierwszy wszedł w ciemność.
Reszta, ośmielona jego odwagą, poszła za nim.
Przyświecając sobie latarkami, zeszli trzy piętra niżej.
- Jesteśmy pod piwnicą – szepnęła Weronika.
Wiktorowi przyszła nagle do głowy myśl, która omal nie
przyprawiła go o zawał serca.
- A co jeśli przejście się zamknie? - zapytał niemal
niedosłyszalnie.
Emilia, jedyna która usłyszała jego wypowiedź, pobladła i rzuciła
się w kierunku schodów.
- Gdzie ona tak poleciała? - zaniepokoił się Andrzej.
Wiktor powiedział im, już trochę głośniej, co wstrząsnęło nim,
później Emilią. Weronika i Andrzej zdążyli się porządnie wystraszyć, zanim
dziewczyna wróciła.
- Nie były zamknięte – powiedziała zadyszana od biegu. -
Postawiłam w przejściu krzesło dla pewności.
Uspokojeni mogli poświęcić całą swoją uwagę na penetrowanie
wnętrza.
Weronika znalazła włącznik światła, opierając się w pewnym momencie o
ścianę. Przeglądali notatniki znalezione na biurku, kiedy zalała ich jasność. Nagły
przypływ światła, sprawił że podskoczyli ze strachu.
Kolejna dawka zaskoczenia
sprawiła, że stali się bardziej nerwowi. Szybko jednak docenili korzyści, jakie
otwierał przed nimi zapalony żyrandol, zawieszony u sufitu.
Wyłączyli latarki,
porzucili zapiski poprzedniego właściciela posiadłości i rozejrzeli się
dokładniej po pomieszczeniu.
- WOW!!!!!!! - podsumował niezwykle trafnie Andrzej.
Pokój stanowił połączenie gabinetu przyrodnika z laboratorium szalonego naukowca.
Pokój stanowił połączenie gabinetu przyrodnika z laboratorium szalonego naukowca.
Wszędzie porozwieszane były plansze, przekroje, opisy i schematy
roślin, zwierząt i maszyn. Na blacie stały różne fiolki i słoje z resztkami, nie
nadającymi się już do obojętnie jakiego użytku. Przy przeciwległej schodom
ścianie było szerokie, okrągłe podium obudowane niskim murkiem, sięgającym
kolan. Nad tym nietypowym placem zawieszony został metalowy okrąg z drutami
łączącymi środek z brzegami tegoż okręgu. Całość robiła imponujące wrażenie.
- Ja nie... No, to jest... Super - oznajmiła Emilia.
- Tu jest obłędnie!!!!! - wyraził swój zachwyt Wiktor.
- Bierzcie po zeszycie i spadamy - przerwała im te okrzyki
Weronika. - Nie powinno nas tu być.
- Wręcz przeciwnie - powiedziała Emilia. - Niby po co były te
wszystkie zagadki i wskazówki?
- Żebyśmy znaleźli to miejsce - przyłączył się do niej Andrzej.
- Ja nie mówię, że się tu włamaliśmy. Twierdzę tylko, że nie jest
to miejsce dla nas.
- Od kiedy jesteś taka grzeczniutka? - zdziwił się Wiktor.
Siostra spojrzała na niego wilkiem.
- Najpierw dowiedzmy się, czemu miało służyć to pomieszczenie. – Nie ustępowała - A później kiedy już upewnimy się, że przebywanie tutaj...
- Najpierw dowiedzmy się, czemu miało służyć to pomieszczenie. – Nie ustępowała - A później kiedy już upewnimy się, że przebywanie tutaj...
- Ok - przerwała jej Emilia, wiedząc, że nie wygrają z tym osłem
w ludzkiej skórze. - Niech ci będzie. Chłopaki, bierzcie makulaturę -
rozkazała.
- Może wreszcie zanocujemy na tym drzewie, co? - zapytał Wiktor,
kiedy szli na górę.
- Właśnie – poparł go Andrzej.
- W sumie niezły pomysł – pochwaliła Emilia. - Będziemy mogli
przeglądać notatniki bez obaw, że ktoś nam przeszkodzi.
- No dobra - zgodziła się Weronika. - Zostawiliśmy latarki i
zapalone światło – zauważyła, kiedy byli już na górze. - Zacznijcie się pakować,
a ja zejdę z powrotem.
Schodząc słyszała,
jak Andrzej powiadamia swoją rodzicielkę o planach grupy przez komórkę.
Latarki znalazła na biurku i już miała wracać, kiedy ciekawość wzięła nad nią górę.
Powoli podeszła do kręgu. Obeszła go dokoła, gdy nagle potknęła się na nierównej posadzce. Byłaby się przewróciła, na szczęście skończyło się tylko na obtartej dłoni, gdy w ostatniej chwili oparła się o ścianę z cegieł.
Zła na siebie, klnąc w myślach szybko wyszła z tego „idiotycznego miejsca”, gasząc za sobą światło.
Latarki znalazła na biurku i już miała wracać, kiedy ciekawość wzięła nad nią górę.
Powoli podeszła do kręgu. Obeszła go dokoła, gdy nagle potknęła się na nierównej posadzce. Byłaby się przewróciła, na szczęście skończyło się tylko na obtartej dłoni, gdy w ostatniej chwili oparła się o ścianę z cegieł.
Zła na siebie, klnąc w myślach szybko wyszła z tego „idiotycznego miejsca”, gasząc za sobą światło.
Za nią zaczęły dziać
się dziwne rzeczy.
* * *
„Dziadek nie
pozwala tam wchodzić” pomyślała jasnowłosa, na oko dziewięcioletnia dziewczyna,
stojąc przed lekko uchylonymi drzwiami. „Ale o patrzeniu nic nie mówił, więc
jeśli tylko zajrzę to, chyba nic się nie stanie.”
Zaglądnęła przez szparę do niedozwolonego pokoju. To co ujrzała zaintrygowało ją tak, że zapomniała o zakazie. Rozglądnęła się czy nikt, a zwłaszcza Dziadek, nie idzie i weszła do środka.
Zaglądnęła przez szparę do niedozwolonego pokoju. To co ujrzała zaintrygowało ją tak, że zapomniała o zakazie. Rozglądnęła się czy nikt, a zwłaszcza Dziadek, nie idzie i weszła do środka.
Znalazła się w
małym pomieszczeniu. Na scriptorium leżały pergaminy i papirusy,
niektóre luzem, a niektóre oprawione w okładki. W kałamarzach były pióra,
trzciny i atrament. W donicach rosły rośliny, przez nią nierozpoznane. Kilka
obrazów przedstawiało nieznany jej widok. W szklanej gablotce było mnóstwo
rzeczy, o których nawet nie wiedziała, że istnieją. Cały pokoik składał się dla
niej z samych niewiadomych.
„To chyba jego
prywatne sanktuarium.”
Podeszła do
dziwnego baseniku, stojącego za niedokładnie zasuniętym parawanem.
Było to takie samo podium otoczone murem, z okręgiem zawieszonym wyżej, jakie znalazła czwórka przyjaciół.
Blondynka pomacała cegły i spojrzała do góry na obręcz. Weszła na murek i opierając się ręką o ścianę próbowała dotknąć druty.
Było to takie samo podium otoczone murem, z okręgiem zawieszonym wyżej, jakie znalazła czwórka przyjaciół.
Blondynka pomacała cegły i spojrzała do góry na obręcz. Weszła na murek i opierając się ręką o ścianę próbowała dotknąć druty.
„Jestem za
niska.” pomyślała z niezadowoleniem. „Chyba...”
Wtedy
zagrzmiało. Dziewczynie wydało się, że piorun trafił prosto w dom, w którym się
znajdowała. Wpadła do środka koła. Stłukła sobie przy tym boleśnie łokieć i
pośladki. Okrąg nad nią rozjarzył się bladoniebieskim światłem.
Zamknęła oczy i
zagryzła wargi, żeby nie krzyknąć.
* * *
Siedzieli na łóżku
Wiktora i słuchali jednostronnie rozmowy, którą toczyła Weronika z matką. Byli
już spakowani i gotowi do wyjścia. Czekali tylko na zgodę pani Nikoli.
- Tata pozwolił.
Kazał jeszcze tylko zapytać ciebie. … Nic się nam nie stanie. … Ale...
Dobrze... Tak... Dziękuję. - Rozłączyła się i przewróciła oczami. - Mamy zgodę,
ale pod warunkiem, natychmiastowego powrotu gdyby; padało, śnieżyło, wybuchł
wulkan, było trzęsienie ziemi, tsunami, trąba powietrzna, któreś z nas miało
złamanie otwarte lub zamknięte jakiejkolwiek części ciała, napad dzikich
zwierząt na przykład much i wszelkie inne kataklizmy włącznie z katarem.
- To co idziemy? -
zapytał dziarsko Andrzej.
- Jasne! - zawołała
Emilia.
- To bierzemy po
plecaku – powiedziała Weronika – i już nas nie ma.
- Cicho! - poprosił
Wiktor. - Słyszycie?
- Coś słyszę -
rzekła po chwili Emilia.
- Aha – dodał
Andrzej. - Coś z dołu.
Weronika wzięła
jedną latarkę i pierwsza zeszła po schodach. Pamiętała o potknięciu i wydawało
jej się, że coś wcisnęła, ale nie była pewna i wyrzuciła niechcianą myśl z
głowy. Teraz miała same obawy.
Skuloną i
przestraszoną blondynkę znaleźli na środku podium.
- Var jam er? -
spojrzała na nich błagalnie zapuchniętymi od płaczu oczami.
- No to mamy
problem - stwierdził ponuro Wiktor w zapadłej po tym pytaniu ciszy.
- Va du sa? - zapytała zdezorientowana. - Var
jam er?! - powtórzyła rozpaczliwie.