poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 11





ROZDZIAŁ 11
Śledzeni


    Deszcz szumiał w liściach i delikatnie stukał o dach, gdy siodłali skrzydlate konie. Czwórka przyjaciół przezornie zabrała ze sobą kurtki przeciwdeszczowe i zapasowe ubrania. Niestety, bardzo się teraz wyróżniali. Póki lecieli sami, oddzieleni od ludzkich oczu mgłą i deszczem, nie było powodu do zmartwień, ale w planach mieli odwiedzić miasto, a nawet kilka. Pozostawała im nadzieja, że deszcz ustąpi.
    Kiedy osiodłali wierzchowce i ubrali się stosownie do pogody, odwrócili się do Juwenalis. Ta, nie była już przewiązana w pasie materiałem, za to miała na sobie ciemnozieloną pelerynę, w prawdzie z kapturem, ale za to bez rękawów. Blondynce zdawało się to jednak nie przeszkadzać.
    Polecieli w zimny świt. Wkrótce byli już całkiem przemoknięci i zziębnięci, mimo stosownych strojów. Drogę przemierzali w milczeniu, ziewając od czasu do czasu.
    Po około trzech godzinach wylądowali. Z nieba wciąż spadały krople i nic nie wskazywało na to, by pogoda miała się poprawić. Usiedli pod rozłożystym dębem, który osłaniał ich trochę przed deszczem swoim gęstym listowiem. Zjedli obfite śniadanie, zostawiając sobie ledwie trochę zapasów. Konie również się posiliły i wszyscy, już w lepszych humorach, pogalopowali do polis, o wdzięcznej nazwie Riviéres Gard.
    Musieli ściągnąć i tak już przemoczoną odzież, która jednak chroniła przed lodowatym wiatrem. Teraz trzęsąc się z zimna, szukali jakiegoś miejsca, gdzie mogliby znaleźć coś do ubrania.
    - Już wiem - zawoła po pół godzinie Juwenalis. - Zupełnie zapomniałam. Przecież tu mieszka moja kuzynka. Ona jest tkaczką i krawcową.
    Przyjaciele, szczękając zębami, rzucili jej niezbyt miłe spojrzenie. Poszli do kuzynki Juwenalis.
    Kuzynka okazała się trzydziestodwuletnią, złotowłosą i miłą kobietą z trójką dzieci, grzecznie bawiących się w pokoju.
    - Cześć! - wykrzyknęła radośnie, kiedy otworzyła drzwi. - Dawno cię nie widziałam. Co u cioci? Wchodźcie, nie stójcie na deszczu.
    - Chcecie pewnie coś do picia? - zapytała prowadząc ich do pokoju, a oni potwierdzili.
    Usiedli przy stole, a pani domu przyniosła tacę z herbatą i ciastem.
    - Co was tu sprowadza?
    - Spełniamy prośbę przyjaciela - powiedziała wymijająco Juwenalis. - Musimy iść dalej, ale, niestety, pogoda się popsuła. Byliśmy w okolicy, więc pomyślałam, że cię odwiedzę.
    - To miłe z twojej strony, ale mogłabyś przedstawić swoich przyjaciół.
    - Oczywiście. To są Wiktor, Weronika, Andrzej i Emilia, a to jest Marta.
    Dalej konwersacja potoczyła się sama.
    Z mieszkania wyszli bogatsi o nowe ubrania i łakocie. W czasie pogawędki pogoda uległa jakiej takiej poprawie. Już nie padło, jednak wciąż było pochmurno, a wiatr dął ze zdwojoną siłą.
    Wyjechali poza mury miasta i wznieśli się w powietrze. Po paru minutach stało się jasne, że lecąc dłużej narażeni są na zwianie z grzbietów wierzchowców. Koniom też trudno się poruszało.
    W dalszą drogę pogalopowali rozmokniętym traktem. Błoto nieprzyjemnie cmokało i rozpryskiwało się wokół, gdy kopyta równomiernie uderzały w grunt.
    Po jakimś czasie galop przeszedł w kłus, kłus w stęp i w końcu zatrzymali się całkowicie, pilnie nasłuchując. Wydawało im się, że ktoś ich śledzi. Obmyślili sprytny podstęp i ruszyli z kopyta.


* * *


    Parę godzin po gronie przyjaciół Lederg, Radzim i Gaudencja trafili, nie dość, że do tej samej gospody, to jeszcze na to samo piętro. Żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy, dopóki Lederg nie został wyrwany z niespokojnego snu czyimś krzykiem. Delikatnie uchylił drzwi i ujrzał Aulusa i Emilię. Coś gorączkowo szeptali. Nie wiedział o czym tak debatują. Rozróżniał tylko co poniektóre słowa, nie mniej jednak, jego zaciekawienie wzrastało z chwili na chwilę.
    Aulus z szedł na dół, a Emilia cofnęła się do pokoju i on, Lederg, również wrócił do środka. Ze swoich posłań wpatrywało się w niego z zaciekawieniem rodzeństwo. Pokrótce opowiedział im czego był świadkiem i razem doszli do wniosku, że szykuje się jakaś draka. Równocześnie z sąsiedniego pomieszczenia doszedł ich, najpierw huk, jakby coś ciężkiego spadło na podłogę, a potem ludzkie głosy.
    Podkradli się pod sąsiednie drzwi i bezwstydnie podsłuchiwali. Usłyszeli interesujące rzeczy. Wrócili do pokoju w ostatniej chwili.
    Kiedy piątka przyjaciół rozmawiała z Aulusem oni stali na schodach. Po odejściu grupy, wykorzystali pierwszą nadarzającą się okazję, by przekraść się obok Dziadka i podążyli śladem podróżników. 
    - Kim oni są? - zapytała Gaudencja, obserwując zza krzaków, posilającą się grupkę pod dębem.
  - Znajomymi Aulusa - odparł Radzim, jakby to wszystko wyjaśniało. - Wiesz, że on ma dziwne znajomości.
    - Ale spójrz, na ich ubrania. Tkaninę, krój.
    - Dobra, przyznaję, to jest dziwne.
    - Cicho! - syknął Lederg, a Gaudencja niechętnie wyciągnęła głowę z krzaków.
    - Ci to mają dobrze - jęknął Radzim. - Osłonięci przed deszczem, z jedzeniem.
    - Nie marudź.
    - Kryć się! - zarządził Lederg, widząc, że tamta czwórka szykuje się do drogi.
    W Riviéres Gard stracili z oczu śledzonych, lecz znając cel podróży ustawili się w dogodnym miejscu.
    - Jedzenie! - powiedział ze łzami w oczach Radzim, gdy dostał swoją porcję.
    Siedzieli w karczmie przy wyjeździe z miasta i czekali na przejazd wędrowców. W tym czasie mogli wreszcie zaspokoić głód.
    - Są! - wykrzyknęła Gaudencja. Zerwali się z miejsc i w wichurze dalej prowadzili pościg. Trzymali się na bezpieczną odległość, ale od czasu do czasu czynili wypady, by sprawdzić, czy obiekty nie zniknęły z trasy, czyli, mówiąc prościej, odlecieli.
    Po jakimś czasie tropieni zaczęli zwalniać, aż w końcu całkiem się zatrzymali. Po chwili znów ruszyli, ze zdwojoną szybkością. Lederg, Radzim i Gaudencja pognali za nimi.
    Minęli ostry zakręt i trochę zwolni. Nagle, jeźdźcy zawróci w ich stronę, a za nimi wylądowały dwa petrippusy.
    - Co wy tu robicie? - zapytała groźnie Juwenalis.