ROZDZIAŁ 8
Zupełnie nowy świat
Otworzył oczy. Nie był przygotowany na to co zobaczył. Unosił się nad... Nie, nie tak. Nie mógł się unosić nad czymś, ponieważ pod nim nie było żadnego podłoża. Lewitował w czymś gęstszym od powietrza, ale nie tak gęstym jak woda. Dookoła nie było nic. Nie było ciemno ani jasno, biało ani czarno albo w ogóle jedno-czy wielokolorowo, nie widział żadnych przedmiotów, roślin, zwierząt, nie czuł ciepła ani zimna, żadnych zapachów, żadnych dźwięków, całkowicie nic. Należy więc poprawić powyższe zdanie. Dookoła było Nic.
Nie wiedział co ze sobą począć, gdy przed nim coś się pojawiło. Nazwałby to świetlistym punktem, ale Nic pochłaniało wszystko, w tym światło. Było to więc Coś w Nicości.
Ruszył w kierunku Czegoś. Płynął w Niczym, aż w końcu dotarł do Czegoś, które go wchłonęło.
I wtedy stało się wszystko naraz. Krew znów krążyła w jego żyłach, a serce zaczęło bić. Płuca wypełniły się powietrzem, którym nieomal się zachłysnął. Znowu stał twardo na ziemi i wyraźnie czuł przyciąganie.
Zmysły zaczęły działać. Od ilości barw i zapachów zakręciło mu się w głowie. Po absolutnej ciszy słyszał wszystko nienaturalnie głośno. W dodatku dźwięków było multum. Na pierwszy plan wybijał się szum krwi i bicie jego serca, dalej były krzyki, stukot kopyt i rżenie koni wrzaski ptaków, głuche odgłosy uderzeń, śmiechy, rozmowy. Ciepło, takie same jak to, które czuł przed Nicością przerodziło się w gorąco.
To wszystko tak go przytłoczyło, że zrobił dokładnie, to co Juwenalis, z tą różnicą, że nie płakał. Ostatkiem sił wyszedł z kręgu i zwinął się w kłębek, zamknął oczy i zatkał uszy, a nie płakał, ponieważ obawiał się, iż od tego mógłby już zwariować.
Zmysły zaczęły działać. Od ilości barw i zapachów zakręciło mu się w głowie. Po absolutnej ciszy słyszał wszystko nienaturalnie głośno. W dodatku dźwięków było multum. Na pierwszy plan wybijał się szum krwi i bicie jego serca, dalej były krzyki, stukot kopyt i rżenie koni wrzaski ptaków, głuche odgłosy uderzeń, śmiechy, rozmowy. Ciepło, takie same jak to, które czuł przed Nicością przerodziło się w gorąco.
To wszystko tak go przytłoczyło, że zrobił dokładnie, to co Juwenalis, z tą różnicą, że nie płakał. Ostatkiem sił wyszedł z kręgu i zwinął się w kłębek, zamknął oczy i zatkał uszy, a nie płakał, ponieważ obawiał się, iż od tego mógłby już zwariować.
Dochodził do siebie przez kwadrans. Kiedy poczuł się lepiej ostrożnie otworzył jedno oko, potem drugie, odsłonił uszy i powoli się podniósł. Delikatnie zakręciło mu się w głowie, ale to było nic w porównaniu z tym, co przed chwilą przeszedł.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znalazł. Coś strasznie mu tu nie pasowało. Meble były dziwnie nowe, a przecież takie rzeczy widział w ilustracjach podręcznika do historii. Na biurku stały kałamarze i leżały pergaminy, a pomiędzy nimi, oprawione w ramki zdjęcia, przedstawiające dobrze mu znane widoki. Na pierwszej fotografii uwieczniony został dom jego najlepszych przyjaciół, a na następnych jego wnętrze. Jedno przedstawiało panoramę całej wsi. Andrzej doskonale wiedział gdzie stał fotograf, w momencie robienia zdjęcia. Na pagórku, tuż za znakiem drogowym z nazwą miejscowości. Widać było stamtąd dokładnie to samo co na fotografii. Chłopak uśmiechnął się do siebie.
Z dołu doszedł go trzask zamykanych drzwi. Podszedł do otwartego okna i wyjrzał przezeń. Zobaczył kawałek ogrodu pełnego kwiatów i ptaków. Gama barw aż raziła go w oczy. Wysypana żwirkiem ścieżka prowadziła do łukowatej, pięknie zdobionej furtki, a jej odgałęzienia w głąb ogrodu. Za bramką była brukowana droga, przy której rosły topole. Idąc nią w lewo doszłoby się do centrum... „Właśnie, czego?” Zastanawiał się Andrzej. „Miasteczka? Miasta? Osady?” W każdym razie... Drugi koniec drogi ginął między drzewami pięknego lasu. Całość oświetlał delikatny blask wiosennego słońca.
Wracając do ścieżki. W pierwszej chwili jej nie zobaczył w tej mieszaninie kolorów, ale przez ogród do
furtki szedł, nie kto inny jak...
- Juwenalis! - krzyknął Andrzej.
Blondynka rozejrzała się.
- A! To ty! - zawołała radośnie, kiedy go zobaczyła. - Co tu robisz?!
- A! To ty! - zawołała radośnie, kiedy go zobaczyła. - Co tu robisz?!
- Szukam przyjaciół! Wiesz gdzie są?!
- Tak! Poczekaj, zaraz przyjdę!
- Dobra!
Odszedł od okna i ruszył przez pokój do drzwi. Miał zamiar je otworzyć, ale ktoś go uprzedził. Stanął oko w oko z jakimś chłopakiem. Był trochę niższy od Andrzeja i tak jak on miał ciemne włosy. Z tą różnicą, że Andrzej miał je ciemno brązowe, choć jego przyjaciele uważali, że czarne. Jeśli tak myśleli, to z pewnością zmieniliby zdanie, widząc ich teraz razem. Chłopak miał włosy czarne jak smoła, a może nawet i ciemniejsze.
- Co ty tu robisz? - zapytał opryskliwie czarnowłosy.
- Ja... - Andrzej szukał odpowiedniego wytłumaczenia.
- Emeryku! - zawołała zdyszana Juwenalis. - To jest gość Aulusa.
- Jesteś pewna? - spytał zapewne Emeryk. - Nie widziałem go z wami.
- Bo trochę się spóźniłem - wytłumaczył Andrzej.
- Nie nazwałbym tego drobnym spóźnieniem, ale skoro jesteś gościem...
- Tak, tak. Dziękujemy ci. - Juwenalis pociągnęła Andrzeja i szybko zbiegli po schodach.
- Kto to był? - zapytał Andrzej już na zewnątrz.
- Emeryk, jest tu lokajem. Strasznie gorliwy, jak zresztą wskazuje jego imię.
- Lokaj w tak młodym wieku?
- Nie przesadzaj. On ma siedemnaście lat.
- Co? - zdziwił się Andrzej. - Siedemnastoletni chłopak mierzący metr sześćdziesiąt?
Juwenalis nie miała możliwości nic na to odpowiedzieć, ponieważ doszli do celu. Dziewczyna zaprowadziła go do zacisznej części ogrodu, z fontanną i ławkami, na których siedzieli Wiktor, Emilia i Weronika oraz jakiś mężczyzna. Juwenalis pożegnała się i zostawiła Andrzeja samego na placu boju. Na jego widok zerwali się z miejsc i zarzucili gradem pytań. Przynajmniej zrobiła to młodzież, bo starszy pan dalej siedział spokojnie na ławeczce.
- Zamknijcie się na chwilę – zaproponował Andrzej – to może zdołam wam odpowiedzieć. - Kiedy przyjaciele łaskawie ucichli, opowiedział im co się stało po ich odejściu i jakiż to pomysł wpadł mu do głowy. - Zmieniłem też treść wiadomości, tej z lodówki i wykonałem kilka telefonów. Mamy alibi, a co u was?
- Dużo czasu ci zeszło na to wszystko - zauważyła Emilia.
- Jak dużo? Z godzinkę.
- Acha. Okej - powiedziała powoli Weronika.
- No, a co u was?
- No więc – zaczął Wiktor – wydostaliśmy się z tej pustki i zwaliło nas z nóg. Dosłownie. Za dużo nas było na ten mały podest. Dochodziliśmy do siebie dość długo i dopiero teraz rozumiem Juwenalis. Czasami trzeba samemu coś przeżyć, żeby zobaczyć co inni czują. - Powiedział filozoficznie.
- Odbiegasz od tematu. - Przerwała mu Emilia i sama kontynuowała opowieść. - W końcu się pozbieraliśmy i mogliśmy się dokładnie rozejrzeć. Juw poszła obudzić gospodarza.
- Zaraz, zaraz. - Andrzejowi coś się nie zgadzało. - Obudzić?
- No tak. Dopiero świtało - wyjaśniła Emilia.
Andrzej spojrzał w niebo. Słońce stało wysoko.
- To nie możliwe - oznajmił.
- To nie możliwe - oznajmił.
- To nie jest, aż tak dziwne jak to, co usłyszeliśmy później - stwierdziła Weronika. - Czekaliśmy na, legendarnego już, konstruktora wehikułu czasu.
- I wtedy do akcji wkroczyłem ja - odezwał się po raz pierwszy mężczyzna.
- Dokładnie - potwierdził Wiktor. - Pan Aulus. Swoją drogą dowiedzieliśmy się też, że Aulus znaczy dziadek. To po...
- A ty znowu zbaczasz z tematu. - Emilia przewróciła oczami. - Okazało się, że...
- Jak długo była u nas Juwenalis? - zapytała ni z gruszki, ni z pietruszki Weronika.
- Eee, jeden dzień?
- Właśnie - powiedziała tryumfalnie szatynka. - Dokładnie to policzyliśmy i wyszło nam jakieś dwadzieścia pięć godzin. To teraz zgadnij ile czasu minęło TU odkąd Juw zniknęła.
- Zakładam, że nie dwadzieścia pięć godzin?
- Pięć dni - oznajmiła, nie wiadomo czemu, z satysfakcją Weronika.
- Ile?! - wykrzyknął Andrzej.
- Tak właśnie wyglądała nasza reakcja - powiedziała Emilia.
- Mniej więcej przebiegło to w ten sposób - zaczął Wiktor. - Zaspany Dziadek wbiegł do pokoju prowadzony przez Juwenalis. Przez całą drogę wykrzykiwał „Gdzieś ty była?!”, „Co się stało?!” i tym podobne. Wszedł, stanął i oniemiał. To oczywiście na nasz widok.
- Oczywiście - przyznał mu rację przyjaciel.
- I zaraz zaczął się pytać, skąd my się tu wzięliśmy i jakim cudem - ciągnął Wiktor. - Kiedy udzieliliśmy wyczerpujących odpowiedzi, przerzucił się na Juwenalis. Wymyślał jej, że weszła do jego prywatnego gabinetu, że jest zbyt ciekawska, że już wszyscy myśleli, iż uciekła albo ją coś porwało, albo zjadło. A że przez pięć dni nie dawała znaku życia, to i nie ma się co dziwić tym przypuszczeniom. I natychmiast kazał jej iść do domu, zameldować, że żyje.
- A my od tego czasu mamy lekcję językowo-WOSowo-przyrodniczą - dodała Weronika.
- No i to by było na tyle - zakończyła Emilia.
- PIĘĆ DNI?! - Wszystko wskazywało na to, iż była to jedyna informacja, przyswojona przez Andrzeja. - No fakt. Przy tym moja godzina i wasze pół dnia to nic.
- Nie przesadzaj - rzekł Wiktor. - Nie pół, tylko, co najwyżej ćwierć.
- Ale dlaczego tak się dzieje - zapytał Andrzej. - To to Nic?
- Nie. Tam czas jest zatrzymany. Tam w ogóle nie ma czasu. Jesteś, jakby ponad czasem. - Aulus nie wiedział, jak to określić.
- A poza tym, jeśliby to była wina Pustki, to Juwenalis nie byłoby przez półtorej dnia, a nie przez pięć. - Dodała Emilia. - Można to wyliczyć na twoim przykładzie.
- No, skoro sobie wszystko wyjaśniliśmy, to możemy już iść? - zapytała Aulusa Weronika.
- Naprawdę chcecie iść z lekcji na lekcję? - Zdziwił się Dziadek. - No dobrze, niech wam będzie.
- Co? Zaraz? Gdzie? - Andrzej był skołowany. - Powiedzcie o co chodzi, bo jestem nie w temacie.
- Po drodze - rzekła krótko Weronika.
Pożegnali się i poszli, jak się przekonał Andrzej, ścieżką pod las. W cieniu drzew zgromadziła się spora grupka młodzieży. Siedzieli na głazach, pniach albo na gołej ziemi i słuchali jakiejś starej kobiety o długich, siwych włosach.
- Cześć - powitała ich szeptem Juwenalis. - Wreszcie jesteście. Siadajcie obok mnie i bądźcie cicho. Alruna zaraz skończy.
- …dlatego warto rozróżniać te rośliny. - Kobieta wstała ze spróchniałego pniaka i poszła w głąb lasu.Towarzyszyło jej kilkoro uczniów.
- Dokąd oni idą? - zapytała Emilia.
- Na zajęcia praktyczne.
- Kto to był? - spytał Andrzej.
- Alruna. To tutejsza wiedma.
- Wiedźma? Ta od magii? - Andrzej był zszokowany.
- Jak słusznie zauważyłeś Wiedma, nie ciota. To duża różnica - pouczyła go blondynka. - Wiedma wie wszystko o przyrodzie, ziołach i sposobach ich wykorzystania, ale nie para się magią.
Chcieli dalej kontynuować pogawędkę, lecz nie było im to dane, ponieważ pojawił się nowy nauczyciel. Mężczyzna o strasznie pokiereszowanej, acz przystojnej twarzy. Swoje długie popielate włosy związywał w luźną kitkę. Ubrany był w luźne lniane spodnie z długimi nogawkami i w futrzany bezrękawnik. Miał dobrze umięśnione ciało, a już na pewno tors i ramiona, doskonale widoczne, ponieważ kamizelka nie była zapięta.
- Kto to? - spytała oczarowana Weronika.
- Adolf - odparła krótko Juwenalis.
- Już go nie lubię - wywarczał pod nosem Wiktor.
- Dlaczego? - zdziwiła się Juwenalis.
- To długa historia.
- Mów, tylko szybko.
- Była wojna i facet, który był jej winien, tak się nazywał.
- To, że jedna zła osoba tak nazywała się, nie znaczy, że wszyscy o tym imieniu są tacy sami.
- Koniec pogaduszek - rzekł Adolf. Mimo groźnego wyglądu głos miał miły i przyjemny dla ucha. - Dzisiaj kontynuujemy poprzedni temat. Anastazja cóż to za temat?
- Mówiliśmy o zooantropii.
- Czyli? Ada? - Wskazał wystrojoną dziewczynę.
- Zwierzętach zmieniających się w ludzi i na odwrót.
- Doskonale! Co zapamiętał Ulrik?
- Dawno temu – powiedział znudzonym tonem chłopak siedzący obok nich. - Były sobie kwiatki, zmieniające zwierzęta w ludzi. I tak oto powstali pierwsi zooantropowie.
- Świeeetniee - ziewnął Adolf, a kilkoro uczniów się zaśmiało. - Teraz Hugon opowie czym się oni
charakteryzują.
- Są uzależnione od Lua Gumala i jej faz. Im mniej Lua tym mniejsze zagrożenie ze strony zooantropa, a im bliżej pełni tym groźniejszym się staje.
- Strasznie to zagmatwałeś, ale niech ci będzie - pochwalił nauczyciel.
- Juw. Co to Lua Gumala? - zapytał w tym samym czasie Wiktor.
- Jedna z trzech Lua. Jest Lua Gumala, Lua Ya i Lua Kuu. Dzisiaj jest...
- Juwenalis, czy ty i twoi koledzy moglibyście powiedzieć, jak ludzie stają się zooantopami? - zapytał spokojnie, patrząc na Wiktora.
- Kiedy człowiek założy skórę zwierzęcia albo założy coś wykonanego ze skóry - powiedział pod naciskiem spojrzenia Wiktor.
- To jeden sposób i dla ścisłości, nie byle jakiego zwierza, tylko konkretnie, zooantropa. Drugi sposób? - Tym razem wytypowana została Weronika.
- Kiedy zostanie się ugryzionym.
- Dobrze. No więc...
Przez dalszą część wykładu siedzieli cicho i grzecznie słuchali o dwóch typach zooantropów – zwierzętach zmieniających się w ludzi i ludziach zmieniających się w zwierzęta. Po lekcji poszli do Juwenalis, na obiecaną naukę latania. Dostali dokładne instrukcje i wystartowali.
- Ale super - powiedziała z zachwytem Emilia.
- Cudownie - westchnęła Weronika.
- Ekstra! - wrzasnęli jednocześnie Wiktor i Andrzej.
Lecieli ponad gęstym lasem, a wiatr owiewał ich twarze i świstał im w uszach.
- Juw, pamiętasz, jak opowiadałaś nam o Lua? - zapytał Andrzej. - Coś zaczęłaś mówić o dzisiaj.
- A, to. Dzisiaj wszystkie trzy Lua ustawią się w jednej linii - przypomniała sobie Juwenalis. - Wieczorem będzie zabawa. Wiecie - dodała, uświadamiając sobie, że jej przyjaciele nie są stąd - tańce, śpiewy, wróżby. To co zwykle. Mam nadzieję, że zostaniecie.
- No jasne! - zapewnił ją ogniście Wiktor, a pozostali pokiwali energicznie głowami.
Lecieli dalej nad lasem. Po jakimś czasie Juwenalis stwierdziła, że czas wracać.
W pewnym momencie Emilia zauważyła między drzewami migocącą wodę. Bez namysłu skierowała się w tamtą stronę, pozostali polecieli za nią. Juwenalis próbowała ich zawrócić, ale na próżno.
Wylądowali na brzegu jeziora. Woda wesoło iskrzyła się w blasku ciepłego słonica. Delikatny wietrzyk cicho szumiał w liściach drzew i krzewów, otaczających akwen. Wokół rozlegały się zwyczajne leśne odgłosy. W jakiś sposób całe otoczenie wydawało im się magiczne.
- Co to za miejsce? - zapytała szeptem Weronika.
- To jest Himmelsk Lago - odpowiedziała niechętne Juwenalis. - Mieszkają tu trzy wiły* symbolizujące ciała niebieskie - planetę, gwiazdę i księżyc.
Emilia podeszła bliżej i, nim Juwenalis zdążyła ją powstrzymać, pochyliła się nad taflą i spojrzała w toń. Przyjaciele nie zostali w tyle i cała czwórka wpatrywała się w głębię wody. Juwenalis po krótkiej chwili wahania dołączyła do nich. Jezioro było nadzwyczajnie czyste i zadziwiająco głębokie. Na samym dnie coś się poruszało. Trzy dziewczyny trzymały się za ręce i tańczyły.
- Co one robią? - Wiktor był zafascynowany.
- To co zwykle. - W głosie Juwenalis dla odmiany pobrzmiewała niechęć.
Nagle jedna z dziewcząt spojrzała w górę. Zatrzymała się i wskazała ich swoim towarzyszką. Juwenalis szybko odciągnęła Andrzeja i Wiktora od jeziora. Weronika i Emilia również się cofnęły. Z toni wyłoniły trzy postacie. Oparły się o brzeg i zaczęły uderzać nogami o powierzchnie rozpryskując dookoła wodę.
Po prawej stronie była ta co ich zauważyła. Miała związane w dwa kucyki białosrebrne włosy i takież oczy. Na szyi dyndał jej łańcuszek wykonany ze srebra w kształcie księżyca w nowiu.
Druga miała okrągłą twarz i brązowozielone, krótkie włosy. Ona również nosiła naszyjnik, tym razem okrągły i mętny jak woda w stawie.
Ostatnia miała długie, złote włosy, które unosiły się na wodzie. Jej miodowe oczy błyszczały, a złoty wisiorek wyglądał jak prawdziwa gwiazda.
- Witajcie nieznajomi - powiedziała mową srebrzystą, jak jej włosy pierwsza brodarica**
- Skąd przybywacie...? - zapytała środkowa, zawieszając głos.
- ...I dokąd zmierzacie? - dokończyła głosem słodkim, niczym miód ostatnia.
- Z niedaleka przybywamy i tam też zdążamy - odparła szybko Juwenalis, lecz wiły nie zwracały na nią uwagi. Wpatrywały się Andrzeja i Wiktora. Blondynka chciała odejść, ale chłopcy ani myśleli się ruszać. Spojrzeniem wezwała koleżanki do pomocy. Te chwyciły ich pod ramiona i siłą pociągnęły do zaniepokojonych zwierząt.
- Azkar! Sorbeltz! W górę! - krzyknęła Juwenalis, gdy jakimś cudem Wiktor i Andrzej znaleźli się w siodłach.
Niedługo potem wylądowali przed łukowatą bramą, na trakcie, obsadzonym krzewami róż. Po obydwóch stronach wejścia do miasta stały posągi gryfów. Na kamiennym łuku napisane było Alatum Gard.
- Piękne... - westchnął z rozmarzeniem Andrzej i osunął się z grzbietu wierzchowca.
- Śliczne... - zawtórował mu Wiktor i również wylądował na ziemi.
- Co im się stało? - zapytała przestraszona Weronika.
- Opętani - odpowiedziała krótko Juwenalis.
Tymczasem Emilia, jak gdyby nigdy nic, podziwiała architekturę.
- Te rzeźby wyglądają jak żywe - powiedziała zachwycona. Wtem jeden z gryfów przeciągnął się i ziewnął. Dziewczyna krzyknęła, ale szybko się opanowała.
- To nie posągi - poinformowała ją poniewczasie Juwenalis. - To strażnicy. Gryfy przylatują tu z południowego zachodu, żeby polować. Ale te dwa są niegroźne - dodała na pocieszenie. - Tak jakby.
Dziewczyny postanowiły nie wnikać w temat, a chłopaków nie interesowało nic innego, oprócz trzech wił.
- Och! Czy oni mogliby przestać?! - warknęła poirytowana Weronika, ponieważ opętańcy nieprzerwanie mamrotali.
- Potrafię im pomóc - oznajmiła Juwenalis pokrzepiająco. - Chyba.
Nie komentując wahań koleżanki, poszły za nią prowadząc rumaki za uzdy i zamroczonych przyjaciół na rumakach do jej domu. Jeszcze nigdy żadna z nich tak się nie zmęczyła, jak teraz, niańcząc kolegów.
Pierwszy raz szli przez centrum, teraz, mimo pośpiechu zauważyli, a przynajmniej dziewczęta, że wszystkie budynki są strasznie wysokie i jest strasznie kolorowo i głośno przez obecne wszędzie ptactwo. Co ciekawe wyższe piętra każdego gmachu wydawały się zamieszkane tylko przez skrzydlaczy.
Pierwszy raz szli przez centrum, teraz, mimo pośpiechu zauważyli, a przynajmniej dziewczęta, że wszystkie budynki są strasznie wysokie i jest strasznie kolorowo i głośno przez obecne wszędzie ptactwo. Co ciekawe wyższe piętra każdego gmachu wydawały się zamieszkane tylko przez skrzydlaczy.
Po drodze wpadali na różnych ludzi, ale nie poświęcali im większej uwagi. Większość z nich była ubrana tak jak Juwenalis, ale całkiem spora grupa nosiła czarne peleryny spięte spinkami w kształcie podkowy, niektórzy mieli na sobie zwiewne szaty w odcieniach zieleni. Zapewne była większa różnorodność strojów, lecz tych było najwięcej.
- Eee, może pójdziecie do Dziadka? - zaproponowała blondynka, kiedy doszli do jej posiadłości.
- Tak - zgodziła się niepewnie Weronika. - To dobry pomysł.
Poszły, ale nie zastały Aulusa. Zastanawiały się co zrobić, gdy usłyszały wołanie.
_____________________________________________________________
* Okej, czas na bluźniercze, pogańskie, bezczeszczące Jedyną Prawdziwą Religię wierzenia. Otóż, wiły to takie istoty z słowiańskich ziem. Przedstawiane są jako kobiety: a) stare i brzydkie b) młode i piękne. Wybrałam drugą opcję. Jakaś lepsza mi się wydała ;)
** Były cztery rodzaje wił; zagorkinie (te z gór), samowiły (te z lasu), bodarice (te z wody) i oblakinie (te z chmur)